To był najdziwniejszy pojedynek o tytuł mistrza świata w historii polskiego boksu

Na podwórku, między blokami i z plecakiem pełnym pieniędzy, które znalazły się dopiero na kilka godzin przed walką. To był najdziwniejszy pojedynek o tytuł mistrza świata w historii polskiego boksu. Odbył się w piątek w Kinszasie, stolicy Demokratycznej Republiki Konga, gdzie Michał Cieślak (19-1, 13 KO) przegrał na punkty mistrzowską walkę o pas WBC w kategorii juniorciężkiej z miejscowym pięściarzem Ilungą Makabu (27-2, 24 KO).

Dariusz Michalczewski, Tomasz Adamek, Krzysztof Włodarczyk, Krzysztof Głowacki. Polskich zawodowych mistrzów świata w boksie było czterech. W piątek Michał Cieślak mógł zostać piątym. - Ja muszę wyjść się bawić. Jeśli się bawię, wszystko mi wychodzi - mówił Cieślak przed walką z Ilungą Makabu, której stawką był tytuł zawodowego mistrza świata kategorii juniorciężkiej (WBC). Tytuł był wakujący, czyli nieobsadzony, bo zrezygnował z niego samowładca wagi juniorciężkiej Ukrainiec Ołeksandr Usyk, który przeniósł się do kategorii ciężkiej.

Cieślak do ringu w Kinszasie, który postawiony został na podwórku między blokami zaledwie kilka godzin przed walką, wyszedł kilka minut po 22 (w Polsce obowiązuje ten sam czas). Otoczka walki nie miała jednak zbyt wiele wspólnego ze starciami o mistrzowskie pasy nawet podrzędnych kategorii. Tym bardziej nie nawiązywała do starcia sprzed 46 lat, kiedy w Kinszasie - która wówczas była stolicą Zairu - Muhammad Ali sensacyjnie znokautował George'a Foremana. Tamten pojedynek na stadionie 20 maja oglądało 60 tys. ludzi. Arenę walki Cieślaka z Makabu w ogóle trudno nazwać stadionem. Oba wydarzenia łączył jedynie 88-letni Don King, który organizował słynny pojedynek, a dziś zajmuje się karierą pięściarza z Konga.

Cieślak piątkową walkę zaczął spokojnie, nie forsował tempa. Starał się atakować, spychać Makabu, ale bez szaleństwa. - Nie bijemy się - podpowiadał narożnik Cieślakowi po pierwszej rundzie. Ale w drugiej rundzie Cieślak zaczął bić mocniej i odważniej. Trafił kilka razy Makabu, który wyraźnie odczuł ciosy Polaka (szczególnie podbródkowe i na korpus). Trzecia runda była już bardziej wyrównana. Obaj pięściarze kilka razy poszli na wymianę ciosów. W kolejnej rundzie Cieślak popełnił jednak błąd, opuścił ręce i domagał się faulu Makabu poniżej pasa, ale sędzia nie przerwał pojedynku. Nie zatrzymał się także Makabu, który skorzystał z okazji i powalił Cieślaka na deski. Polak był liczony, ale wstał. Dotrwał do końca rundy. W następnej, choć nie był już tak aktywny, trafił mocno Makabu. Kongijczyk zachwiał się, dotknął rękawicą ringu i także został wyliczony (do siedmiu). Cieślak wielkiej krzywdy mu jednak nie zrobił, a Makabu sprawiał wrażenie, jakby z każdą rundą miał więcej energii. Był coraz bardziej rozluźniony i aktywny.

- Nie stój, poruszaj się w ringu - krzyczał trener Andrzej Liczyk, ale Cieślak niestety stał, zatrzymywał się. I to akurat wtedy, kiedy nie powinien, dając Makabu wyprowadzać kombinacje ciosów i wygrywać kolejne rundy. Po 10. starciu było już w zasadzie pewne, że Cieślakowi do zdobycia mistrzostwa świata potrzebny będzie nokaut. Ale nokautu nie było. Makabu pokonał Polaka jednogłośnie na punkty (114:112, 116:111, 115:111) i to on został mistrzem świata kategorii juniorciężkiej (WBC).

Artur Szpilka chce zmienić wagę. Przemysław Saleta: Może być potworem [WIDEO]

Zobacz wideo

"Jesteśmy sami, jest naprawdę bardzo niebezpiecznie"

Sam pojedynek był ciekawy, przeboksowany na pełnym 12-rundowym dystansie. Ale równie ciekawie było też przed samą walką. - Żyjemy, cali i zdrowi... W bardzo dziwnym kraju... Udało nam się nawet dostać z powrotem paszporty na lotnisku. Policja, konwój, nawet cywile pod bronią. Byłem w ponad 50 krajach. Tu jest inaczej. Na każdym rogu widać i czuć naprawdę "Psy Wojny". Wszędzie ochrona i najemnicy. Jesteśmy sami, jest naprawdę bardzo niebezpiecznie - napisał kilka dni temu na Twitterze Andrzej Wasilewski, promotor Cieślaka.

Później wpis został skasowany, ale pojawiły się inne. Nie tylko Wasilewskiego, ale też Tomasza Babilońskiego - współpromotora Cieślaka - który również poleciał do Kinszasy, gdzie już pierwszej nocy - w pięciogwiazdkowym Pullman Grand Hotelu - został obrabowany.

Cieślak o walce z Makabu dowiedział się w grudniu. Ale kontrakt do podpisu dotarł do niego zaledwie tydzień przed odlotem (polska ekipa do Kinszasy dotarła we wtorek późnym wieczorem). Sam termin pojedynku też długo pozostawał nieznany. Przesuwano go dwukrotnie - z 18 stycznia na 25, a ostatecznie na 31. Do samego końca nie było też wiadomo, czy walka w ogóle się odbędzie. Jeszcze w piątek przed południem nie było pewne, czy Cieślak wejdzie do ringu. Okazało się bowiem, że organizatorzy nie wypłacili pieniędzy. Federacja WBC dała Kongijczykom ultimatum do godziny 14 na ich znalezienie i zagroziła, że wycofa pas ze stawki pojedynku.

Pieniądze się w końcu znalazły, ale jak na stawkę pojedynku wcale nie była to jakaś porażająca kwota, bo nieoficjalnie mówi się, że Cieślak za walkę z Makabu zarobił 150 tys. dolarów. Teraz przed teamem polskiego pięściarza chyba równie trudne zadanie, bo z tymi pieniędzmi trzeba jeszcze wrócić do Polski. A jeden obcokrajowiec z Konga może wywieźć maksymalnie 10 tys. dolarów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.