Mateusz Borek grzmi przed swoją galą: Myślą, że wszystko im się należy. Mogą boksować u siebie w pokoju

- Zawodnicy myślą, że wszystko im się należy i że nic nie muszą robić, bo są gwiazdorami. Mam inne zdanie. Może to się nie podobać, a jak się komuś nie podoba, to może boksować gdzie indziej albo u siebie w pokoju - mówi Mateusz Borek przed galą MB Boxing Night 6. Mimo kliku problemów gala ostatecznie odbędzie się 23 listopada, ale w Radomiu. Na karcie walk jest m.in Krzysztof Zimnoch, Dariusz Sęk, czy Patryk Szymański.

Krzysztof Smajek: Dużo siwych włosów przybyło panu w trakcie organizacji gali MB Promotions 6?

Mateusz Borek: Cały czas przybywa, ale nie w związku z galą tylko z wiekiem. Za cztery lata pięćdziesiątka. Kiedyś wydawało mi się, że w tym wieku człowiek powinien mieć wnuki. To z wielu względów najtrudniejsza gala.

Czego nowego się pan nauczył?

Powinienem być bardziej gruboskórny i zdać sobie sprawę, że to jest biznes. Na końcu to ja zostaję z pewnymi problemami, wsparty przez Mariusza Grabowskiego. Chyba powinienem odwołać imprezę, gdy z gali wycofał się Robert Parzęczewski,

Dlaczego pan tego nie zrobił?

Bo wielu chłopaków było w okresie przygotowań. Zainwestowali czas, wysiłek i pieniądze. Liczyli na szanse i zarobek przed świętami. Nie wszystko przebiega tak, jak sobie wyobraziłem. Nad paroma rzeczami będę się musiał zastanowić.

Nad czym najbardziej?

To w jaki sposób pięściarze pracują nad sprzedażą i marketingiem gali. Najlepiej robił to Ryan Ford, który ostatecznie nie wystąpi w Radomiu. Ford nic nie musiał, bo podpisał kontrakt i miał zapewnioną gażę. Mógł przylecieć na walkę z Robertem Parzęczewskim, a facet codziennie reklamował galę. On jest tego nauczony. Wie, że pięściarz musi budować bazę kibiców. Poza tym docenia, że ktoś dał mu szansę, a wśród naszych zawodników pokutuje komunistyczne przyzwyczajenie. Zawodnicy myślą, że wszystko im się należy i że nic nie muszą robić, bo są gwiazdorami. Mam inne zdanie. Może to się zawodnikom nie podobać, ale będę to mówił. A jak się komuś nie podoba, to może boksować gdzie indziej albo u siebie w pokoju.

Może warto wpisywać zawodnikom w kontrakty klauzulę o promocji gali w social mediach?

Nie, może powinno być tak, jak miał Sebastian Ślusarczyk w Anglii. Najpierw musiał sprzedać tyle biletów, żeby zapewnić gażę rywalowi, a jak coś zostało, to było dla niego. Jak nie zostało, to boksował za darmo. Trzeba być bardzo mądrym i selektywnym w doborze zawodników do gali. Spędziłem mnóstwo dni i nocy nad sformułowaniem karty i wydaje mi się, że dla kibiców i dziennikarzy jest to ciekawa karta. Z wieloma znakami zapytania. Ale to nie jest tak, że ja wraz z pracującymi dla mnie ludźmi jestem w stanie wygenerować zainteresowanie galą bez pomocy zawodników. Patrzę, że Sergiej Werwejko ma na Instagramie profil professional boxer i nie ma tam ani jednego posta, a potem dowiaduję się, że jego Instagram jest inny. Nie z opisem profesjonalny sportowiec, tylko zdrowie i uroda. Tam też nie ma ani jednego posta dotyczącego gali. Jest jedno zdjęcie z biegania, reszta to screeny z telefonu z mapkami przebiegniętej trasy. O co chodzi? Albo ci ludzie powinni się tego nauczyć, albo powinni zatrudnić ludzi, którzy się na tym znają.

Pięściarze nie promują eventu, a później nie sprzedają biletów.

Muszę zapłacić zawodnikom, zapłacić za zorganizowanie gali. Muszę dogadać się z telewizją i sponsorami, a pięściarze są od tego, żeby mi pomóc w sprzedaży eventu. Jeśli zawodnicy mają po 15, 18 czy 20 walk i nie są w stanie sprzedać 50 czy 100 biletów, to się pytam, dla kogo oni boksują? Dla mnie? Jeśli twierdzą, że są gwiazdami i zasługują na wielkie gaże, to mogę z nimi rozmawiać biznesowo i partnersko. Tylko niech mi pokażą, że im zależy. Niech dadzą jakiś powód. Nie mam problemu, żeby komuś dobrze płacić i wystawiać na galach, ale oczekuję, żeby druga strona pokazała mi argumenty, że powinienem to robić.

Nie myślał pan, żeby dorzucić do karty walkę freaków?

Nie, to nie jest mój świat.

Nie udałoby się wcisnąć na kartę Piotra Świerczewskiego, który wkrótce będzie walczył dla federacji FFF?

Nie myślałem o tym. Walka Piotrka z Gregiem Collinsem to jest wyższy poziom finansowy niż kilka pojedynków Krzysztofa Włodarczyka w Polsce o mistrzostwo świata. Piotrkowi i Collinsowi nie płaci żaden polski promotor, który dostaje określone środki z telewizji. Im płaci telewizja, która jest organizatorem i promotorem eventu. To są zupełnie inne środki finansowe od tych, które dostają promotorzy.

Czyli nie ma szans, żeby taka walka spięła się finansowo na gali MB Promotions?

Żadnych. To jest finansowo walka na poziomie Masternak vs Kalenga o mistrzostwo Europy WBO. Nie mam przekonania, że Świerczewski i Collins jakoś super sprzedadzą bilety. Bardziej wygenerują zainteresowanie przed telewizorem. Jeśli jako promotor nie mam otwartego Polsatu i innych środków wynikających ze słupka oglądalności, to byłoby to kolejne moje ryzyko. Poza tym w boksie ta walka mogłaby wyglądać karykaturalnie.

To może w formule MMA?

Ale zrobić walkę na zasadach MMA w ringu, żeby z niego wypadali? Była ostatnio gala, gdzie boksował Michał Cieślak w walce wieczoru, wcześniej były pojedynki w MMA i wyglądało to komicznie. Stali panowie, którzy trzymali liny i przytrzymywali wypadających zawodników. Średnio mnie to interesuje.

Co trzeba zrobić, żeby dzisiaj sprzedać galę bokserską w Polsce?

Jak znajdzie się młodego Tomka Adamka, który będzie miał umiejętności, charyzmę i sposób boksowania, który przyciągnie ludzi, to może uda się to zrobić. Artur Szpilka ma na Instagramie prawie 200 tysięcy obserwujących, wraca w Sosnowcu, a na galę sprzedaje się 650 biletów. Promotor trochę biletów rozdaje, a część sali jest wyciemniona. Nie daję nikomu pstryczka w nos, tylko pokazuję jakie są realia. To dotyczy mnie, Andrzeja Wasilewskiego, Mariusza Grabowskiego, Tomka Babilońskiego i innych promotorów. Jest to coraz trudniejszy biznes. Pewnie łatwiej finansować gale z pieniędzy telewizji publicznej, które wydaje mi się, że są wyższe niż stacji komercyjnej. Może polski boks stać dzisiaj na walkę wieczoru, a reszta to jakieś bumobicie albo walki debiutantów. Budowanie rekordów i sprzedawanie zawodników zagranicę. Może nie ma innej drogi.

Mówił pan, że jako promotor i dziennikarz jest uczulony na bumobicie.

Wydawało mi się, że dobrym sportem można zbudować bardzo duże zainteresowanie. Byłem zadowolony z frekwencji poprzednich gal MB Promotions. Na przestrzeni pięciu gal na trybunach pojawiło się ponad 30 tysięcy kibiców. Nawet na imprezę bez Tomka Adamka przyszło 6 tysięcy ludzi do Spodka. Uważałem to za gigantyczny wynik przy obecnym stanie polskiego boksu. Prawdopodobnie w Polsce zostało dzisiaj 3-4 zawodników, którzy sprzedają bilety i na tym koniec. Trudno na tym budować frekwencję.

Z gali wypadł Robert Parzęczewski, u którego doszło do zajechania organizmu. Kto powinien uderzyć się w piersi i wziąć na siebie odpowiedzialność?

Jego trenerzy muszą przemyśleć pewne rzeczy. Zawodnik nie do końca musi mieć świadomość, na co stać jego organizm. Wiadomo, że pięściarz chce boksować, iść do przodu i zarabiać. Przed galą w Częstochowie pytałem Roberta i jego sztab, czy są pewni, że chcą boksować 23 listopada. Odpowiedź była twierdząca. Zabrakło właściwego monitorowania organizmu Roberta. Był przemęczony i przetrenowany. Teraz pracuje z Kubą Chyckim i dietetykiem. Robert będzie potrzebował kilku tygodni, żeby wrócić na właściwe tory. Nie chciałem, żeby walczył chory lub nie do końca przygotowany.

Robert jest na takim poziomie, że do takich sytuacji nie powinno dochodzić.

Co ja mogę powiedzieć? Roberta promuje Mariusz Grabowski, który zostawia pięściarzom swobodę w doborze sztabu trenerskiego. To jest sport indywidualny i nie powinno się zawodnikom niczego narzucać. Do tej pory nie miałem żadnych uwag ani podstaw do tego, żeby nie ufać sztabowi Roberta. Szedł do przodu i dawał coraz lepsze walki. Ktoś tutaj źle oszacował możliwości jego organizmu. Biznes się zepsuł, a z problemem został promotor.

Dlaczego wyciągnął pan pomocną dłoń do Krzysztofa Zimnocha?

Kilka razy ludzie oczami wyobraźni widzieli jego walkę z Arturem Szpilką. Potem promotorzy Krzyśka widzieli jego wyjazd do Davida Haye’a i już liczyli swoje procenty, ale jak chłopak dostał w łeb, to nagle zapadła cisza. Krzysiek za wszelką cenę chciał wrócić, dzwonił do mnie kilka razy. Powiedziałem mu: Krzysztof, najpierw badania i ważna licencja. Później możemy rozmawiać. Jeszcze bez propozycji walki zaryzykował i pojechał trenować w Londynie. Powiedział, że liczy, że coś wymyślę dla niego. Pojechał, trenował, przysłał wyniki badań i licencję. Podsyłał też fragmenty treningów. Zakontraktowałem dla niego Krzysztofa Twardowskiego. Nie jest to rywal z najwyższej półki, ale młody, głodny, który chce mieć w rekordzie nazwisko Zimnocha. Myślę, że to właściwy przeciwnik dla Krzyśka. Zobaczymy, ile z niego zostało. Czym innym są treningi i sparingi, a czym innym pojedynek. Prawdziwa walka zacznie się, gdy zdejmie kask i założy małe rękawice.

Z Krzyśkiem to jest przygoda na jedną walkę, czy wchodzi w grę dłuższy kontrakt?

Jeśli będzie dobrze wyglądał w ringu, to pracujemy dalej. Jeśli się okaże, że nic się nie zgadza, to będę pierwszym, który powie Krzyśkowi, że nie ma sensu się w to bawić.

Patryk Szymański jeszcze niedawno chciał kończyć karierę, teraz ma walkę wieczoru z trudnym przeciwnikiem. Chłopak nie daje się prowadzić za rączkę?

Patryk ma przekonanie do swoich umiejętności. Zrobił zabieg chirurgiczny, trzeba było udrożnić drogi oddechowe, bo miał problemy z oddychaniem. Twierdzi, że teraz czuje się inaczej. Walka z Denisem Kriegerem była po to, żeby poznał swój organizm w 6 czy 8 rundzie, bo dawno tego nie doświadczał. Miałem dla niego cztery propozycje. Wybrał najtrudniejszego rywala, który jest na drugim miejscu wśród ukraińskich średnich, za Derewienczenko. Szymański, gdy zobaczył, że Andrij Welikowski jest 49. na świecie, to zaświeciły mu się oczy. Jeśli wygra, idzie 70 miejsc do przodu.

A jak przegra?

Proszę go tylko, żeby nie gadał o końcu kariery. Mam wrażenie, że w polskim boksie niektórzy regularnie padają na matę, ciężko się podnoszą, a za chwilę znów się o nich dużo pisze i wracają. Szymański dał walkę roku, z dziesięcioma nokdaunami i nie wiem, po co opowiadał historię o zakończeniu kariery.

Dla kibiców, dziennikarzy to jest fajna walka, ale Szymański sporo ryzykuje.

U mnie promowanie zawodnika nie polega na obijaniu kotletów i na wskakiwaniu z pierwszego piętra na piąte, żeby zarobić kasę. Mając licencję promotora, cały czas zostaję kibicem boksu, dziennikarzem. Staram się robić taki matchmaking, jaki chciałbym oglądać jako dziennikarz. Nie chcę schodzić z tej drogi. Jeśli życie mnie do tego zmusi, to opuszczę ten statek.

Mariusz Grabowski po porażce Łukasza Wierzbickiego w Częstochowie mówił, że lubi pan robić sport, ale chyba nie zawsze warto. Czy mieliście różnicę zdań na temat walki Wierzbickiego?

Nie, Mariusz być może tak zabrzmiał, ale chodziło bardziej o to, że Łukasz przydałby się na galę w Radomiu, bo wypadł Damian Jonak. Łukasz nie był pokiereszowany mentalnie, ale miał rozcięty łuk. Założono mu 8 czy 10 szwów. Nie dałby rady sparować.

W jego przypadku poprzeczka nie powędrowała za wysoko?

Wierzbicki kilkoma obozami i kilkoma walkami został przygotowany do tego, żeby wygrywać z takimi rywalami jak Louis Greene. Myślę, że gdyby Łukasz boksował konsekwentnie, jak w pierwszej rundzie i słuchałby się trenera, to rywal byłby w jego zasięgu. Jak mamy robić walki, przed którymi wiadomo, kto wygra, to dajmy sobie spokój. To mnie nie interesuje. Dzisiaj jest tak duża konkurencja wśród rozrywek, że na takie gale szkoda czasu.

A zdarzyło się, że jakiś zawodnik powiedział po walce, że wrzucił go pan na zbyt dużego konia?

Nikt się nie skarżył. Gdyby ktoś tak powiedział, to byłby to pierwszy i ostatni występ takiego zawodnika na mojej gali. Jestem wychowany na dialogu o sporcie z Tomkiem Adamkiem, który nigdy nie dyskutował na temat nazwisk rywali. Kogo mu dawali, to brał. Nawet mańkutów, którzy mu nigdy nie leżeli. Nie obchodzą mnie pięściarze, którzy chcą się lansować za czyjeś pieniądze.

Ilu zawodników jest na kontraktach z MB Promotions?

Pracuję z Patrykiem Szymańskim, Michałem Chudeckim, rozpocząłem współpracę z Kamilem Łaszczykiem. Jakoś tam jestem dogadany z Sebastianem Ślusarczykiem i jego teamem. Wspólnie z Mariuszem Grabowskim pracujemy z Łukaszem Wierzbickim i przy Robercie Parzęczewskim, ale on ma formalny kontrakt z Tymexem. Jest Damian Jonak, z którym nie mam kontraktu, ale mamy nieformalną umowę. Myślę, że w MB Promotions jest parę rozpoznawalnych nazwisk. Wyleczyłem się z tego, żeby płacić zawodnikom, z którymi nic mnie nie łączy. Nie chcę, żeby ktoś walczył u mnie jednorazowo, wypromował się za moje pieniądze i poszedł gdzie indziej.

Wyniki ważenia przed MB Boxing Night 6 w Radomiu:

walka o tytuł Międzynarodowego Mistrza Polski:

  • k. średnia, 10 rund: Andrii Velikovskyi (71,8 kg) vs Patryk Szymański (72,5 kg)

walka o tytuł NABA:

  • k. ciężka, 10 rund: Shawndell Terrell Winters (92,5 kg) vs Sergiej Werwejko (109,3 kg)
  • k. półciężka, 8 rund: Sebastian Ślusarczyk (79,1 kg) vs Dariusz Sęk (79 kg)
  • k. piórkowa, 8 rund: Kamil Łaszczyk (57 kg) vs Oleksandr Yegorov (56,9 kg)
  • k. junior ciężka, 6 rund: Krzysztof Twardowski (90,4 kg) vs Krzysztof Zimnoch (90,3 kg)
  • k. junior średnia, 8 rund: Kamil Gardzielik (70,7 kg) vs Mikalai Kuzmitski (70,2 kg)
  • k. półśrednia, 6 rund: Kamil Młodziński (65,9 kg) vs Jakub Dobrzyński (66 kg)
Więcej o: