Izu Ugonoh walczy o swoje być lub nie być

Historia, osobowość i talent sportowy Izu Ugonoha (18-1) sprawiają, że jest kandydatem na gwiazdę światowego formatu. Jednak od kilku lat stoi w miejscu, a czas ucieka. Polak o nigeryjskim pochodzeniu skończy za moment 33 lata, dlatego sobotnia walka z niepokonanym Łukaszem Różańskim (10-0) będzie dla niego o być albo nie być w poważnym boksie.

Rodzice Izu pochodzą z Nigerii, ale w latach 80. zamieszkali w Polsce. Ojciec ukończył Wyższą Szkołę Morską i został kapitanem żeglugi morskiej, a matka skończyła prawo. Izu (ur.1986) dorastał w Gdańsku na Żabiance. - To były lata dziewięćdziesiąte. Po mieście latali skinheadzi i było niebezpiecznie. Każdy "inny" mógł dostać bęcki, więc i mnie się trafiały. Miałem kilka starć, czasem z jednym przeciwnikiem, a czasem z kilkoma naraz. Zazwyczaj wychodziłem obronną ręką, ale były sytuacje, że i mnie ktoś utarł nosa. Nigdy jednak do szpitala nie trafiłem, więc żadna poważna krzywda mnie nie spotkała. Zdarzało się, że ktoś na ulicy do mnie podchodził i mówił: "Jestem skinem i nie lubię czarnych, ale usłyszałem twoją historię i trochę mi się odmieniło” - wspomina młodzieńcze lata Izu.

Zobacz wideo

Testy w Hiszpanii

Od razu widać było, że drzemie w nim wielki sportowy talent. Zaczął od piłki. Był nawet kapitanem KP Sopot, skąd trafił do rezerw Lechii Gdańsk. Ba, był na testach w hiszpańskim drugoligowcu CF Fuenlabrada. Ale przyszedł moment decyzji: albo wykonać kolejny krok i zostać zawodowym piłkarzem, albo z tym skończyć, bo czuł, że sporty zespołowe nie były dla niego. Czuł się indywidualistą, więc w wieku 19 lat zapisał się na tajski boks. Nie mógł równocześnie grać w piłkę i trenować sportów walki, więc boisko zamienił na ring. Dwa miesiące po rozpoczęciu treningów stoczył pierwszy pojedynek. Walczył też na zasadach kickbokserkich, ale w obu tych dyscyplinach trudno było dobrze zarobić, więc spróbował boksu. 

W wieku 24 lat Izu stoczył i wygrał swoją pierwszą zawodową walkę pięściarską. Zwyciężał także w piętnastu kolejnych, walcząc głównie w Nowej Zelandii. Tam szkolił go Kevin Barry, którego oczkiem w głowie był jednak Joseph Parker (26-2).

Świetnie wyrzeźbiona sylwetka Izu, a także widowiskowy styl boksowania i szybkość sprawiały, że był koszmarem dla swoich przeciwników. Problem w tym, że jego rywale nie byli z pierwszej ligi. Złośliwi nazwaliby ich nawet „kelnerami”. Pierwszym naprawdę poważnym wyzwaniem Izu był dopiero Dominic Breazeal, zawodnik z TOP 15 wagi ciężkiej na świecie.

Ugonoh miał już go na deskach, ale w piątej rundzie sam został brutalnie znokautowany. Dzielna postawa Ugonoha została doceniona przez dziennikarzy prestiżowego magazynu "The Ring". Trzecia runda pojedynku została wybrana najlepszą rundą w całym 2017 roku. 

Dlaczego Izu przegrał, skoro były momenty, gdy wręcz zabawiał się z Amerykaninem? Zabrakło mu doświadczenia, bo nigdy nie mierzył się z rywalem z tej półki. Nie rozłożył sił tak, jak powinien. Wypompował się już na początku walki. W piątej rundzie już ledwo stał na nogach. Gdyby przed walką z Breazealem stoczyłby jeszcze tzw. walkę na przetarcie, to może to on byłby zwycięzcą? 

Mimo porażki wydawało się, że Izu już niedługo dostanie kolejną szansę wielkiej walki, która otworzy mu drogę do pojedynku o pas mistrzowski. Niestety Ugonoh nie jest łatwy w negocjacjach z innymi pięściarzami. Często nie mógł dogadać z potencjalnym rywalem. Mijały kolejne miesiące, a Izu wciąż nie boksował. Wiedział, że każdy kolejny dzień bez walki sprawia, że marzenia uciekają, więc - w maju 2018 roku [prawie 1,5 roku po walce z Breazealem] - dał się skusić na występ u Marcina Najmana. Narodowa Gala Boksu, tak jak walka Izu, okazała się kompletną klapą. Fred Kassi, rozpoznawalny amerykański pięściarz, nie wyszedł do trzeciej rundy walki z Ugonohem, bo... rozbolała go głowa. Choć żadnego mocnego ciosu nie zdążył przyjąć. 

"Życie to nie bajka z kolejnej serii o Rockym"

Jesienią 2018 roku nieoczekiwanie zjawił się Dariusz Michalczewski, który uznał, że zostanie promotorem. Izu miał być jego głównym koniem pociągowym. - Izu to materiał na mistrza świata - zapowiadał Michalczewski.

Na pierwszej gali Tiger Fight Night w walce wieczoru Ugonoh miał zmierzyć się z niepokonanym Ali Demirezem. Gala się jednak nie odbyła, bo tragicznie zmarł Andrzej Gmitruk, trener Ugonoha. Z trenerem łączyła go szczególna więź, choć wcale długo ze sobą nie pracowali. - Niektórzy się mnie pytali: czy śmierć trenera nie jest dla mnie dodatkową motywacją? "Wygraj tę walkę dla trenera"- słyszałem - Może to fajnie brzmi, ale jego śmierć podcięła mi skrzydła. Mocno ją przeżyłem. Życie to nie bajka z kolejnej serii o Rockym - powiedział Ugonoh w "Sam na Sam z Wilkowiczem".

Dlatego walkę z Demirezem przesunięto na marzec 2019 roku, ale promotorom trudno było się wtedy dogadać się z telewizją, więc galę odwołano. Cały projekt do dziś jest w zawieszeniu.

Ugonoh wciąż miał jednak duże nazwisko, ale nadal nie mógł się z nikim dogadać. Podobno odrzucił propozycję walki z Mariuszem Wachem. Nie przyjął też oferty Mateusza Borka. Tak przynajmniej twierdzi dziennikarz Polsatu i założyciel MB Promotions

- Za przeciwnika Ugonoha chciałem nawet zapłacić. Nikt by na tym nie stracił. Ja miałbym jeszcze ciekawszą kartę, a Izu aktywność. Negocjacje zakończyły się fiaskiem. Uważali, że Izu jest zawodnikiem, który powinien boksować w main lub co-main evencie. Miałem na ten temat inne zdanie i nie doszliśmy do porozumienia - pisał na Twitterze Mateusz Borek.

Walka o być albo nie być

Teraz powraca. Z nowym trenerem - Romanem Anuczinem (szkoleniowcem Artura Szpilki) przygotowuje się do walki z niepokonanym Łukaszem Różańskim. Na papierze Izu jest zdecydowanym faworytem, ale pojawiają się też wątpliwości. W ciągu ostatnich 33 miesięcy Izu Ugonoh przeboksował zaledwie siedem rund. W tym czasie Różański znokautował siedmiu rywali. 

- Mimo wszystko Izu jest faworytem, bo jest po prostu lepszy technicznie. Przemawia za nim też znacznie większe doświadczenie. Nie wiadomo jednak, w jakiej będzie formie fizycznej, bo od dawna nie walczył. Co innego Łukasz Różański, który w tym czasie wygrał kilka walk - mówi Albert Sosnowski (49-9-2), były kandydat na mistrza świata.

I dodaje: - Łukasz jest underdogiem, więc jeśli przegra, to nic wielkiego się nie stanie. Zyskać może jednak bardzo wiele. Stanie się bardziej rozpoznawalny i będzie mógł liczyć na ciekawe oferty. Natomiast Izu nie może sobie pozwolić na porażkę, bo inaczej wykona wielki krok w tył w karierze. Po przegranej będzie mu trudno podbić wagę ciężką - ocenia Albert Sosnowski.

I dodaje: -  Jak widzę pojedynek? Im walka będzie dłużej trwała, tym Izu - jeśli będzie w optymalnej formie fizycznej - ma większe szanse, bo Łukasz nigdy nie walczył dłużej niż cztery rundy. Nie wiemy też jak jest ze szczęką Łukasza. Nikt jej jeszcze nie przetestował. Wiem jednak, że też ma swoje atuty. Dysponuje naprawdę silnym ciosem, o czym się przekonałem [Różański pokonał Sosnowskiego - red.]. Ma nieprzyjemny styl, bo nieustannie wywiera presję. Lubi iść na wymianę, więc na pewno będzie chciał skracać dystans. A Izu? Musi go ustawiać lewą ręką, bo ma większy zasięg ramion i czekać na kontry. Największa bronią Izu są jego piekielnie mocne ciosy na korpus - analizuje 40-letni Sosnowski.

Izu od kilku lat stoi w miejscu, a czas ucieka. W sobotę może zrobić krok w stronę marzeń, ale jeśli przegra, to już trudno będzie mu odlepić łatkę zmarnowanego talentu.

Więcej o: