Na Suncorp Stadium w Brisbane pojedynek o pas WBO oglądało ponad 50 tys. kibiców. I się nie zawiodło. Już sam początek walki zrobił wrażenie, kiedy skazywany przez wszystkich na porażkę Horn rzucił się na Pacquiao, zasypując go ciosami.
Filipińczyk długo nie potrafił złapać dystansu i znaleźć właściwego rytmu walki. W szóstej rundzie na jego twarzy pojawiła się krew - doszło do przypadkowego zderzenia głowami. Pacquiao otrząsnął się dopiero w ósmej i dziewiątej rundzie. Kilka razy celnie trafił rywala, ale nie potrafił go skończyć. Australijczyk jakimś cudem przetrwał kryzys i w ostatnich starciach ponownie rzucił się do szalonego ataku, który dał mu sukces. Horn wygrał jednogłośnie na punkty (117-111, 115-113, 115-113).
- Dziękuję wszystkim, którzy byli wokół mnie i są współautorami tego sukcesu. Spełniły się moje marzenia. Mocno wierzyłem jednak, że mogę tego dokonać. Teraz wiem, że stać mnie na jeszcze więcej. Bardzo chętnie przystąpię nawet do rewanżu – wspominał Horn, dla którego była to siedemnasta wygrana w zawodowej karierze.
Z klasą zachował się także ustępujący mistrz. - Nie mam pretensji, Horn zasłużył na wygraną. W dziewiątej rundzie byłem w stanie go skończyć, ale przetrwał. No cóż, trudno. Wiele nauczyłem się z tej walki. Zamierzam skorzystać z klauzuli rewanżu - zapowiedział Filipińczyk, przy okazji dodając, że po przyjeździe do Australii dopadło go przeziębienie.