Fonfara (29-5, 17 KO) mógł zostać jedynym polskim mistrzem świata, ale nie udało mu się zrewanżować Stevensonowi za porażkę z 2014 roku. Kanadyjczyk kolejny raz zachował pas WBO w kategorii półciężkiej po tym, jak trener Polaka, Virgil Hunter, rzucił ręcznikiem już na początku pojedynku.
Andrzej Fonfara: Wydaję mi się, że to przez cios z 90. sekundy, kiedy Stevenson bardzo mocno mnie uderzył w tył głowy. Wtedy cały plan się posypał. Ciało miałem wciąż sprawne, ale coś się "wyłączyło” w głowie. Nie pamiętam końcówki rundy, ani tego, co się działo później w narożniku. Początkowo nie rozumiałem decyzji Virgila, ale teraz wiem, że była rozsądna. Dobrze, że trener zatrzymał pojedynek. Lepiej tak, niż przegrać ciężkim nokautem. Nie mam do niego pretensji.
- Ale przecież wcześniej nie byłem sam. Towarzyszył mi drugi szkoleniowiec - Stephen Edwards. Poza tym wiedziałem od dawna, że dopiero w Montrealu znowu się zobaczę z pierwszym trenerem. Żegnaliśmy się tydzień przed walką, tuż po ostatnich sparingach.
- Boksowałem dwa razy o Mistrzostwo Świata i oba pojedynki przegrałem. Teraz muszę odpocząć i znowu poczuć głód boksu. Na razie go nie czuję, stoczyłem praktycznie dwie walki z rzędu [w marcu walczył z Chadem Dawsonem - przyp. red.
- Teraz też byłem w świetnej formie, ale niestety zaważył jeden cios.
- Jest w tym trochę prawdy. Z wiekiem zmienia się metabolizm, coraz ciężej zbijam wagę na walkę. Jak na kategorie półciężką, jestem naprawdę duży - mam 190 cm wzrostu. Reszta zawodników jest mniejsza.
- No biją, biją. Ale w każdej wadze są zawodnicy z mocnym ciosem. Stevenson czy Siergiej Kowalow też mają armatę w ręku. W cięższej dywizji nie rzucałbym się od razu na czołówkę. Na początku stoczyłbym dwie, może trzy walki na przetarcie. Zresztą pamiętaj, że nie od początku walczyłem w półciężkiej. Wcześniej biłem się w kategorii niżej. W obecnej, zaczynałem powolutku, ale w końcu dostałem dwie walki o pas. Szkoda, że zmarnowałem obie szanse.
- Niektóre przegrane były bardziej dotkliwe. Szczególnie moja pierwsza w karierze [z Eberto Mediną – przyp. red] i ta z Joe Smithem [przegrana przez nokaut w 1. rundzie]. No co mam powiedzieć? Jestem podłamany, bo oczekiwanie były ogromne. Najciężej jest rano, bo wracają koszmary. Z biegiem dnia jest już coraz lepiej, głównie zawdzięczam to rodzinie. Wiadomo, że życie toczy się dalej. Ale szkoda. To była wielka szansa.
- Nie, to nie wchodzi w grę. Ewentualnie na jedną walkę, ale takim minimum byłyby gale Polsat Boxing Night. Ale nie ma co gdybać. Wciąż mam dobry kontakt z Alem Haymonem, a to on ustala, kto z kim boksuje. Żyję od kilku lat w Stanach Zjednoczonych. Mam tu rodzinę, dom, biznes.
- Fakt, pięściarze niezbyt często zajmują się innymi biznesami, ale są wyjątki, np. Tomasz Adamek też myśli o przyszłości [wynajmuje nieruchomości w Stanach Zjednoczonych - przyp. red.]. Ja nie chcę "przejeść” wszystkich pieniędzy z boksu. Myślę o tym, jak je inwestować. Dlatego to wspaniałe, że mogę działać z bratem, bo świetnie się uzupełniamy. Nie dość, że jestem spokojny o swoją przyszłość, to jeszcze pieniądze zostają w rodzinie.
- Nie mogę już sobie pozwolić na kolejną przegraną. Jak wrócę do boksu, to na początek z nieco słabszymi nazwiskami, aby móc się odbudować. Teraz skupiam się jednak na odpoczynku. Chcę wrócić pod koniec roku i zwyciężyć.
- Artur nie walczył od półtora roku, ale i tak oceniam szanse na 70 do 30 proc. dla Szpilki. Jest znacznie bardziej doświadczony i boksował z lepszymi zawodnikami, ale nie przekreślam Kownackiego. Też potrafi ciężko uderzyć.