- Wstrząsnąłem światem! Jestem największy, jestem królem! - tymi słowami Ali ogłosił swoje panowanie 25 lutego 1964 roku. Wtedy, jeszcze jako Cassius Clay, tak bardzo zbił Sonny'ego Listona, że pięściarz broniący mistrzowskiego pasa poddał się po szóstej rundzie. A poddawać się bardzo nie chciał.
Mający za sobą pięć lat odsiadki, związany z mafią Liston uchodził za tak groźnego człowieka, że w kilku stanach nie pozwalano mu wchodzić do ringu. Jednak pretendent, który po zdobyciu olimpijskiego złota w Rzymie w 1960 roku (w finale pokonał Zbigniewa Pietrzykowskiego), wygrał komplet swych 19 walk po przejściu na zawodowstwo, nie zamierzał się bać. Zapowiadał, że wystrzeli mistrza w kosmos, nazywał go wielkim, brzydkim niedźwiedziem, a na sparingach ubierał kolegę w niedźwiedzie futro, by pokazać, jak pobije rywala. Listona rozeźlił do tego stopnia, że ten obiecał wbić mu szczękę w mózg. Na wypadek gdyby miał z tym problem, do ringu wziął ze sobą nie tylko bokserskie rękawice. W trzech pierwszych rundach Clay fruwał jak motyl, żądlił jak pszczoła (tym powiedzonkiem zachwalał samego siebie przez całą karierę), więc przed czwartą rywal postanowił go oślepić. "- Nic nie widzę, nasączyli czymś rękawice! - krzyczał Cassius" - wspominał później jego trener Angelo Dundee. Clay był niemiłosiernie obijany przez dwie rundy, ale gdy przed szóstym starciem w narożniku przemyto mu oczy, wrócił i zniszczył rywala.
10 dni po tej walce nowy mistrz świata przystąpił do "Nation of Islam", radykalnego odłamu czarnoskórych Amerykanów prowadzonego przez Malcolma X i Elijaha Muhammada. Na cześć pierwszego zmienił nazwisko na Cassius X, a gdy Elijah przezwał go "Ali", został Muhammadem Alim.
Rok później w rewanżowym starciu z Listonem znokautował go już w połowie pierwszej rundy. Wtedy naprawdę był królem świata. Broniąc pasa, zdmuchnął z ringu 10 kolejnych przeciwników. - Jestem tak szybki, że gdy zeszłej nocy zgasiłem w swoim pokoju światło, byłem w łóżku, zanim zrobiło się ciemno - przechwalał się. - Nie jestem największy, ale podwójnie największy, bo nie tylko wszystkich nokautuję, ale wybieram rundę, w której to robię - dodawał. - Jeżeli nawet tylko śnisz o pokonaniu mnie, lepiej się obudź i przeproś - radził rywalom.
"Największy" przyjaźnił się z innymi gwiazdami ówczesnego świata - Elvisem Presleyem czy muzykami The Beatles. - Trudno być skromnym, gdy jest się tak wielkim jak ja - mówił. A że pewnie szedł po sukces, stał się wzorem dla uciśnionych, czarnoskórych Amerykanów. - Nie będę leciał 10 tysięcy mil od domu po to, by pomóc zamordować kolejny biedny naród i przyłożyć się do przedłużenia dominacji białej rasy panów nad ludźmi o ciemniejszym kolorze skóry - tłumaczył, gdy powołano go do odbycia służby wojskowej i chciano wysłać do Wietnamu. - Nie mam nic do Wietkongu, żaden Wietnamczyk nigdy nie nazwał mnie czarnuchem. Nie Chińczyk, Wietnamczyk czy Japończyk, tylko wy jesteście moimi wrogami. Przecież czarnuchy w Louisville [tam się urodził i wychowywał] są traktowane jak psy. Bez powodu odmawia im się podstawowych praw ludzkich - powtarzał, podkreślając, że prawdziwym problemem Ameryki jest dyskryminacja rasowa, a nie Wietnam.
Sąd z jego argumentami się nie zgodził i za odmowę służby wojskowej skazał go na karę więzienia w zawieszeniu. Z tego powodu od 1967 do 1970 roku Ali nie mógł walczyć.
Przed trzyletnią abdykacją, podczas której nowym królem został Joe Frazier, Ali pożegnał się z ringiem w sposób, który wszyscy dobrze zapamiętali. Jego przedostatni rywal, Ernie Teller, podczas ważenia prowokacyjnie nazwał go Clayem. Nieroztropnie poszedł za częścią mediów, które nie szanowały życiowej drogi Alego. "Jak się nazywam?!" - pytał mistrz nazajutrz, okładając przeciwnika w ringu w taki sposób, by go nie znokautować, tylko przeczołgać przez pełen dystans 15 rund.
Później miał przyjść czas na odebranie korony Frazierowi. "Walka stulecia" odbyła się 8 marca 1971 roku w nowojorskiej Madison Square Garden. Starcie dwóch niepokonanych pięściarzy wygrał Frazier. Na punkty, choć w ostatniej, 15. rundzie, bodaj najsłynniejszym w historii boksu lewym sierpowym, rzucił prowokującego go przez całe starcie Alego na deski. Tym ostatecznie przekonał do siebie sędziów.
W drodze do rewanżu Ali w dwa lata wygrał 10 walk, aż na jego drodze stanął Ken Norton. "Największy" po wielu walkach podkreślał, że ma "buźkę jak dziewczynka". Po tej miał złamaną szczękę. Żądza odwetu pomogła mu zemścić się już za pół roku. A po pięciu kolejnych miesiącach Ali wrócił do Madison Square Garden, by dopaść Fraziera. Zrobił to, ale mistrzostwa nie odzyskał, bo pas należał już wtedy do Georga Foremana.
W legendarnej "Rumble in the jungle", która odbyła się w październiku 1974 roku na stadionie w Kinszasie, Foreman miał skończyć karierę Alego. Przez siedem rund 60 tys. ludzi na trybunach (zainteresowanie było ogromne, mimo że walkę rozpoczęto o czwartej nad ranem, chcąc pokazać ją w najlepszym czasie oglądalności w USA) śledziło - wydawałoby się - egzekucję byłego mistrza, któremu kibicowali z racji jego afrykańskich korzeni. Ali unikał wielu potężnych ciosów, sprytnie opierając się o liny, ale też mnóstwo uderzeń przyjął, z rzadka na nie odpowiadając. Kiedy dostrzegł, że Foreman zmęczył się biciem, ruszył do kontrataku i przy Zairczykach wrzeszczących "Ali, zabij go", znokautował mistrza. - Nigdy nie spotkałem w ringu tak odważnego, sprytnego, inteligentnego, po prostu wybitnego zawodnika jak Ali - powiedział później Foreman. W odpowiedzi Ali zmienił sposób patrzenia na rywala i dwaj królowie zostali przyjaciółmi. W 1996 roku, gdy poświęcony im film dokumentalny "Gdy byliśmy królami" został nagrodzony Oscarem, obaj pojawili się na scenie. Foreman pomógł na nią wejść Alemu, który wtedy już mocno cierpiał z powodu choroby Parkinsona.
- Człowiek, który w wieku 50 lat postrzega świat tak jak wtedy, gdy miał 20 lat, zmarnował 30 lat życia - słusznie zauważył Ali.
Rok 1996 był dla niego szczególny z jeszcze jednego powodu. To jemu przypadł bowiem zaszczyt zapalenia znicza olimpijskiego podczas ceremonii otwarcia igrzysk w Atlancie.
Na takie zaszczyty "Największy" pracował jeszcze kilka dobrych lat po pamiętnej walce z Foremanem. W październiku 1975 roku w stolicy Filipin Manili po raz trzeci w karierze zmierzył się z Frazierem. W 40-stopniowym upale rozegrała się prawdopodobnie najlepsza pięściarska walka w historii, znana jako "Thriller in Manila". Były mistrz miał jeden cel - zniszczyć pajaca i błazna, jak mówił o Alim. I choć po pierwszej, wygranej, walce trzy tygodnie wracał do zdrowia w szpitalu, tym razem postanowił dać z siebie jeszcze więcej. - Nigdy nie byłem tak blisko śmierci. Chciałem się poddać - mówił później Ali. Po 11. rundzie nie pozwolił mu tego zrobić trener Dundee. Po 14. starciu z zaplanowanych 15. Fraziera poddał jego szkoleniowiec. Nie miał wyjścia - zawodnik przestał widzieć, bo po setkach bomb posłanych przez Alego całkowicie zapuchły mu oczy.
Ali wygrał, ale zwycięzcy nie było. Jego lekarz, Ferdie Pacheco, stwierdził po latach, że to po tej walce zaczęły się neurologiczne problemy mistrza.
Nigdy później tak wielki jak w Manili Ali już nie był. Owszem, gdy stracił pas, przegrywając z Leonem Spinksem, szybko odebrał mu go w świetnym stylu i przeszedł do historii jako jedyny bokser, który zdobywał mistrzostwo wszechwag trzy razy. Ale po tym, jak tego dokonał, nie wytrwał w postanowieniu o zakończeniu kariery. Wrócił po dwóch latach i przegrał ze swym byłym sparingpartnerem, a wówczas już mistrzem, Larrym Holmesem. Ten nie chciał bić dawnego mentora, wreszcie - w 10. rundzie - zareagował narożnik Alego.
To była jedyna porażka najlepszego boksera w historii przed czasem. Czy najdotkliwsza? Mistrz lubił żartować, że najcięższą walkę w karierze stoczył ze swą pierwszą żoną (miał cztery żony i dziewięcioro dzieci).
W sumie i na zawodowym, i na amatorskim ringu przegrał po pięć razy (wygrał 100 walk amatorskich i 56 zawodowych). Ostatnią porażkę poniósł w grudniu 1981 roku. Trevorowi Berbickowi uległ na punkty. Wtedy miał już duże problemy z szybkością i początki problemów z mówieniem.
- Mam chorobę Parkinsona. Gdybym cieszył się doskonałym zdrowiem, gdybym wygrał swoje dwie ostatnie walki, gdybym nie miał kłopotów, ludzie baliby się mnie. Teraz mi współczują. Myśleli, że byłem supermanem. Teraz mogą powiedzieć: on jest człowiekiem, takim jak my. Też ma problemy - mówił. Miał rację.
Jak Muhammad Ali wstrząsnął światem. Największe walki mistrza wszech czasów