Henryk Średnicki nie żyje. Mistrz świata nigdy nie klęknął

- Pojawił się pewnego dnia na obozie. Taki malutki. Wyglądał jak dziecko. A żona, z którą przyjechał, była jeszcze młodsza i już całkiem wyglądała jak dzieciaczek. W jego wypadku pozory myliły. Energia i temperament go rozsadzały. Cały czas musiał być czymś zajęty - wspomina króla wagi papierowej, muszej i koguciej Jerzy Rybicki, mistrz olimpijski z Montrealu w 1976 r. i brązowy medalista z Moskwy w 1980 r.

Paweł Skrzecz, wicemistrz olimpijski z Moskwy w wadze półciężkiej: - Patrzyłem na niego jak w obrazek. Imponował mi jego styl. Parł do przodu i zasypywał rywala ciosami jak Mike Tyson. Bił tak długo, aż mu przeciwnik z rąk spadał. Miał niezwykłe predyspozycje do walki z bliska. To, co wyprawiał na mistrzostwach świata w Belgradzie w maju 1978 r., wręcz mnie oszałamiało!

Pojechał na nie jako mistrz Europy (zdobył tytuł dwukrotnie, w 1977 i 1979 r.). Najpierw pobił Czecha, potem Węgra. Rozgrzewał się z rundy na rundę. W półfinale pokonał Aleksandra Michajłowa z ZSRR, który wcześniej znokautował dwóch przeciwników. W finale zmierzył się z Kubańczykiem Héctorem Ramirezem. "Jak zwykle atakował od początku w korpus i zgrabnymi unikami uciekał przed groźnymi uderzeniami Ramireza" - pisał reporter. Za tytuł - jedyny dla Polski w historii MŚ - Średnicki dostał 1,6 tys. dinarów. Kupił za nie buty żonie. W Polsce wręczono mu 8 tys. zł, czyli ponad dwie średnie pensje.

Średnickiego roznosiło od dziecka. W 15. urodziny wlał pięciu chłopakom, którzy zaatakowali jego starszego o cztery lata brata. Ojciec stwierdził, że Heniek na ulicy bić się nie będzie, i zapisał go do Górnika Siemianowice. Boksu zaczął go uczyć Marian Stojek, elektryk z Huty Bankowej w Dąbrowie Górniczej. Chlubił się, że nigdy nie przegrał przez nokaut ze Zbigniewem Pietrzykowskim. Kiedy na treningu Średnicki znokautował 80-kilogramowego kolegę, w klubie nikt nie chciał z nim sparować. - Jego sierpy robiły wrażenie. Na spartakiadzie młodzieży walczył z chłopakami z wyższych kategorii - opowiadał Stojek.

Jerzy Rybicki: - Heniek był niezwykłym talentem, ale takich jest wiele. On dołożył talent do harówki. Potrafił po 20 km na treningu biegać, i to w deszczu. Był świetnie zbudowanym wojownikiem, a do tego nikogo się nie bał.

Średnickiego koledzy z kadry nazywali "Szafą", bo plecy miał trójkątne, a mięśnie wyrzeźbione.

Ale lubił imprezować. - Masażysta kadry Stanisław Zalewski podczas zagranicznych wyjazdów mieszkał w jednym pokoju z Heńkiem, aby go pilnować - opowiada Rybicki. Przed mistrzostwami świata w Belgradzie Średnicki jak zwykle miał kilkukilogramową nadwagę. Kiedy w nocy skręcał go głód, Zalewski - na polecenie trenera Michała Szczepana - musiał grać z nim w karty, żeby Heniek choć na chwilę przestał myśleć o jedzeniu. Pilnował go, żeby nie pił wody.

Pilnowali go też przed wódką. Ale dozoru 24 godziny na dobę nie było. Jego przekleństwem byli nachalni kibice. - Stawiali, a on nie potrafił odmówić - mówi Rybicki.

Z mistrzem chciał się napić każdy górnik, a potem się z nim zmierzyć. No bo co, taki konus i się sadzi? 158 wzrostu i mistrz świata? Przed kilkunastoma laty przyznał mi z dumą, że "w ulicznej bójce nigdy nie uklęknął". Zdarzało się i tak, że o 5 nad ranem prosto z imprezy szedł na przystanek, skąd naczelny inżynier kopalni Czerwone Zagłębie w Sosnowcu zabierał go na trening i na bokserską harówkę. Stoczył 377 oficjalnych walk, odniósł 339 zwycięstw, w tym ponad 200 przed czasem, osiem zremisował, 30 przegrał.

Boks katapultował go na wyżyny socjalistycznego świata. Na Kubie ściskał mu dłoń Fidel Castro. Z Mongolii wrócił z futrem z lisów od oczarowanych kibiców. W Ugandzie bił się na pełnym stadionie. Przed igrzyskami w Moskwie Duńczycy oferowali mu mnóstwo pieniędzy, aby przeszedł na zawodowstwo, a na zachętę dali koszulkę z wyhaftowanym nazwiskiem. - Gdyby spróbował, zrobiłby wielką karierę - twierdzi Skrzecz.

Chciał zdobyć medal olimpijski, ale w Montrealu coś się stało w przeddzień walki z Koreańczykiem, o czym Rybicki nie chce mówić, więc możemy się tylko domyślać. Przegrał z Ri Byong-ukiem z Korei Płn., choć bił go na przedolimpijskich turniejach. - A w Moskwie popełniono błąd. Wystawiono go w muszej. Musiał zrzucać siedem, osiem kilo. To dla pięściarza tej kategorii zabójstwo. Przegrał z późniejszym wicemistrzem Wiktorem Miroszniczenką - mówi Rybicki. I zakończy: - Gdyby tylko zapanował nad życiem, zostałby najlepszym polskim pięściarzem wszech czasów.

Zmarł w Piotrkowie Trybunalskim po długiej i ciężkiej chorobie.

Więcej o: