Boks. "Polska to ojciec, który mnie czasem bił, ale kochał"

- Zdarzało się, że ktoś na ulicy do mnie podchodził i mówił: ?Jestem skinem i nie lubię czarnych, ale usłyszałem twoją historię i trochę mi się odmieniło - opowiada o swojej karierze Izuagbe Ugonoh

W wieku 24 lat Izu Ugonoh stoczył i wygrał swoją pierwszą zawodową walkę. Zwyciężał także w czternastu kolejnych. Jego świetnie wyrzeźbiona sylwetka, widowiskowy styl boksowania i przede wszystkim szybkość sprawia, że jest koszmarem dla swoich przeciwników. Walczy pod polską flagą i marzy o zostaniu pierwszym Polakiem, który zdobędzie tytuł mistrza świata wagi ciężkiej. Poznajcie Izu Ugonoha.

Antoni Partum: Korzenie masz nigeryjskie, urodziłeś się w Polsce, trenujesz w Las Vegas, a walczysz w Nowej Zelandii. Uporządkujmy to: jak Twoja rodzina trafiła do Polski?

Izuagbe Ugonoh - Mój ojciec przyjechał tu studiować. Ukończył Wyższą Szkołę Morską i został kapitanem żeglugi morskiej. Następnie wrócił do Nigerii, wziął ślub z moją mamą, a potem wspólnie przyjechali do Gdańska, gdzie ona ukończyła prawo.

Urodziłeś się w Szczecinie, ale dzieciństwo spędziłeś w Gdańsku. Jakie są Twoje wspomnienia z lat 90-tych?

- Wychowałem się w Żabiance [dzielnica Gdańska - przyp.red.], ale często przebywałem we Wrzeszczu i w centrum Gdańska. Codziennie przejeżdżałem całe miasto, poznałem mnóstwo ludzi. Każdy kojarzył małego, czarnego chłopca, który wszędzie biega, ciągle skacze i rozrabia.

O Żabiance mówi się, że to niezbyt bezpieczne miejsce. Często zaczepiali cię z powodu koloru skóry?

Miałem z tym oczywiście styczność. To były lata dziewięćdziesiąte. Po mieście latali skinheadzi i było niebezpiecznie. Każdy "inny" mógł dostać bęcki, więc i mnie się trafiały. Miałem kilka starć, czasem z jednym przeciwnikiem, a czasem z kilkoma naraz. Zazwyczaj wychodziłem obronną ręką, ale były sytuacje, że i mnie ktoś utarł nosa. Nigdy jednak do szpitala nie trafiłem, więc żadna poważna krzywda mnie nie spotkała.

Zdarzało się, że ktoś na ulicy do mnie podchodził i mówił: "Jestem skinem i nie lubię czarnych, ale usłyszałem twoją historię i trochę mi się odmieniło." Wiele osób może mnie nie lubić, ale szanują to co robię i co sobą reprezentuję. Wywalczyłem sobie pewien respekt i zaufanie, a przede wszystkim szacunek do samego siebie. Poza tym, jak ktoś mi mówił, żebym wy... z kraju, to gdzie miałbym jechać? Nigeria to moje korzenie, ale czuję się Polakiem. To tutaj się urodziłem i wychowałem. Polska to dla mnie taki ojciec, który mnie wychował. Czasem bił, ale kochał (śmiech). Jak jestem zagranicą to tęsknię za domem, za Polską.

Można powiedzieć, że te "uliczne przygody" cię zahartowały i sprawiły, że zostałeś pięściarzem?

- Nie do końca. Ja od dziecka lubiłem się bić, czuć adrenalinę. Zapisałbym się na sporty walki już jak miałem siedem lat, ale nie zgodzili się rodzicie. Żałowałem, że nie mam starszego brata [Izu ma cztery siostry - przyp.red.], więc siostrze płaciłem wszystkie kieszonkowe, żeby była moim workiem treningowym. Imitowała przeciwnika, a ja udawałem, że ją biję (śmiech). Rodzice powiedzieli mi, że bić się nie będę, więc zapisali mnie na piłkę.

I niewiele brakowało, a zostałbyś piłkarzem.

- Zaczynałem w KP Sopot, gdzie zostałem kapitanem drużyny. Następnie trafiłem do rezerw Lechii Gdańsk. Byłem nawet na testach w drugoligowym klubie hiszpańskim CF Fuenlabrada [2. Liga]. Wtedy przyszedł moment decyzji: mogłem albo wykonać kolejny krok i zostać piłkarzem, albo z tym skończyć. A ja czułem, że sporty zespołowe nie są dla mnie, ponieważ jestem indywidualistą.

Więc zapisałeś się na Muay Thai, trenowałeś także kickboxing i niemal od razu osiągnąłeś sukcesy.

- Gdy w wieku 19 lat zapisałem się na tajski boks od razu poczułem, że to jest to. Nie mogłem równocześnie grać w piłkę i trenować sportów walki, więc przerzuciłem się na ring. Chyba miałem do tego predyspozycje, skoro dwa miesiące po rozpoczęciu treningów stoczyłem pierwszą walkę!

Wygrałeś ją?

- Uważam, że dobrze się zaprezentowałem. Wszyscy byli bardzo pozytywnie zaskoczeni moimi umiejętnościami i dyspozycją, ale przegrałem. Dlatego, że musiałem... Byłem kolesiem znikąd, a mój przeciwnik był wszystkim znany i "musiał" poprawić swój rekord. Porażka mnie nie załamała. Wręcz przeciwnie. Cały zewnętrzny świat nagle przestał istnieć, liczyły się tylko treningi i walki. Biłem się wszędzie, gdzie tylko mogłem. Na każdym możliwym turnieju.

Dość szybko osiągnąłeś sam szczyt. W 2009 r. na zawodach w Austrii zostałeś mistrzem świata w kickboxingu. Rok później dorzuciłeś do tego mistrzostwo Europy wywalczone w Azerbejdżanie.

- Jednak w kickboxingu nie ma takich pieniędzy jak w boksie. W międzyczasie miałem sparing z uznanym polskim pięściarzem i usłyszałem, że powinienem trenować boks. Co ciekawe, swoją pierwszą walkę bokserską stoczyłem dzień przed wyjazdem do Baku na ME w Kickboxingu...

Teraz boks trenujesz w Las Vegas, bo w Polsce nie ma do tego warunków?

- Są, ale Vegas to Mekka boksu. Super miejsce i ciągle świeci słońce. Nie chciałbyś tam być?

Są też tam liczne pokusy. Hazard, kobiety, imprezy...

- Na to nie ma miejsca, bo ostro trenuję. Mieszkam z trenerem Kevinem Barrym, gdzie panuje atmosfera pełnej mobilizacji i profesjonalizmu. Walczę natomiast w Nowej Zelandii, bo stamtąd pochodzi mój trener.

Albert "Dragon" Sosnowski powiedział, że w ringu przypominasz mu Anthony'ego Joshuę. Oglądałem twoje walki i rozprawiasz się ze swoimi rywalami w oszałamiającym stylu. Jednak gdy spojrzymy na ich rekordy, to już nie imponuje tak bardzo...

- Rywale kosztują. Chcę mieć jak najlepszych i najgroźniejszych przeciwników, ale nie ja ich wybieram. Na szczęście teraz będą na to pieniądze. Po "Tańcu z gwiazdami" chcę jak najszybciej wrócić do treningów. Sam widzisz, że chętnie bym teraz wskoczył do ringu i kogoś rozwalił. Kipię energią!

Udział w "Tańcu z gwiazdami" to rodzaj planu marketingowego?

- Tańczę, bo lubię! (śmiech) Oczywiście chodzi również o budowanie rozpoznawalności. Boks to biznes, a ja walczyłem głównie zagranicą, więc warto, by mnie poznali także w ojczyźnie. Uczę się używać mięśni, o których istnieniu nie miałem nawet pojęcia. Lepiej poznaję własne ciało.

W kuluarach mówi się, że wystąpisz w listopadowej edycji Polsat Boxing Night. Wymienia się bokserów ze ścisłej czołówki polskiej wagi ciężkiej. Poradziłbyś sobie z Andrzejem Wawrzykiem lub Mariuszem Wachem?

- Nikt nie jest poza moim zasięgiem.

Nawet Artur Szpilka?

Wchodząc do ringu zawsze obstawiam swoją wygraną. Nikogo się nie boję, ale nie ma co na siłę wymyślać pojedynków - od tego jest mój sztab szkoleniowy i promotorzy. Gdybym miał jednak wybierać, to wolałbym się bić z cudzoziemcem. Moja wygrana z innym Polakiem oznacza, że komuś blokuję karierę. Wolałbym ją blokować pięściarzom z zagranicy, do których nie mam żadnych sentymentów.

Obserwuj @Partumissimo

Adamek zamroczony, słaniający się na nogach. Przykry widok [ZDJĘCIA]

Zobacz wideo
Więcej o: