Z Saletą jest jak z jego ulubionym buickiem wildcatem, rocznik 1970: wielki, dobrze wygląda, nie do zdarcia, choć wiekowy. Zaczął polski boks i może go skończyć, o ile przyjąć ortodoksyjną wersję, że nasz boks zawodowy to tak naprawdę Gołota i Adamek. Może to nawet wyglądać na paradoks, żeby kariery dwóch najwyżej cenionych polskich pięściarzy kończył ten, w którego klasę sportową zawsze głęboko powątpiewano. Saleta jest sportowcem z krwi i kości, ale pogodził się z tym, że kibic chętniej widzi w nim celebrytę niż ringowego zabijakę. - Ech, na świecie jest tak mało rzeczy, o które warto toczyć wojny - mówił, gdy pojechałem do niego do Krynicy, gdzie przygotowywał się do walki z Adamkiem. To jego życiowe motto. Przypomniał je, gdy zapytałem, jakim sposobem ma tak świetne relacje ze swoimi byłymi żonami. To takie niebokserskie. Ale pasuje do niego idealnie.
Tak jak to, gdy kiedyś po walce Michaela Moorera z Evanderem Holyfieldem wsiadł do samochodu z Januszem Pinderą, świetnym komentatorem boksu. Z Las Vegas ruszyli ku osławionej, meksykańskiej Tijuanie - miastu bezprawia jak z Dzikiego Zachodu. Na miejscu wbili się do jakiegoś podejrzanego baru, tam zaraz jakaś dziewczyna usiadła Pinderze na kolanach. A sekundę później pojawił się typ spod ciemnej gwiazdy, zrobił fotkę i zażądał słonej opłaty. Za jego plecami koledzy z fizjonomią rzezimieszków. Pindera się stawiał, zaczęło się robić jak w Kieleckiem. Saleta - zaprawiony w ringowych bojach dwumetrowiec ważący wtedy ponad sto kilogramów - wyciągnął dziennikarza z baru niemal siłą. - Bardzo trzeźwo ocenił nasze szanse. W przenośni i dosłownie - przyznaje dziś Pindera. - Był kierowcą.
Przemek nie szuka zwady: spokojny, grzeczny, ułożony, z manierami. Pociąg do bitki zaspokaja wyłącznie w ringu.
Niesamowia kariera Przemysława Salety, boksera - celebryty [ZDJĘCIA]
W sobotę w Łodzi, dwa i pół roku po sensacyjnym znokautowaniu żegnającego się z kibicami Gołoty, 47-letni Saleta będzie bił się z 38-letnim Adamkiem. Pojedynek nie ma większego sensu sportowego, odbędzie się zgodnie z pomysłem telewizji Polsat, która za niego płaci, ale też obu pięściarzom jest na rękę.
Były mistrz świata w dwóch kategoriach wagowych na Salecie zakończy karierę (chyba że pójdzie mu aż tak dobrze, iż zmieni zdanie). Adamek jest człowiekiem dojrzałym, ale zanim jako 12-latek zaczął trenować w Góralu Żywiec, Saleta wygrywał z lidze bokserskiej. - Miał za sobą też sparingi i walkę z Witalijem Kliczką, sparingi z Gołotą na Legii w podziemiach dawnej trybuny głównej. Mieli po 19 lat, żaden nie padł na deski - wspomina Andrzej Palacz, wychowawca Salety jako kick boksera.
W 1991 roku Adamek - wówczas chudzielec - marzył o limicie wagi średniej, kiedy Saleta na warszawskim Torwarze stoczył pierwszą po wojnie walkę zawodową w Polsce, organizowaną na wariackich papierach razem z nieżyjącym dwukrotnym mistrzem olimpijskim Jerzym Kulejem.
Papiery naprawdę były wariackie. Kulej dostał z Urzędu Kultury Fizycznej taki list: "Wyrażamy zgodę na zorganizowanie przez p. Kulej Jerzy gali boksu zawodowego". Za pokonanie Iana Bullocha, górnika z zagłębia Bolsover, który w chwili walki miał za sobą serię sześciu porażek, Saleta dostał od Kuleja sto milionów złotych przed denominacją. Pojedynek zapowiadał Włodzimierz Szaranowicz, a pokazywała telewizyjna Dwójka. Polsat powstał dopiero rok później, a legalnie z Polski zaczął nadawać dwa lata później. W sobotę pojedynek Salety z Adamkiem pokaże w systemie pay per view.
Z tamtych czasów datuje się miłość Salety do Ameryki, bo na długo wyjechał, aby uczyć się boksu w gymie trenera Muhammada Ali, nieżyjącego już Angela Dundee. Chciał uczyć się angielskiego, uczestniczyć w kursach dotyczących tego, jak zachowywać się przed kamerą, i jeździć po Florydzie krążownikami szos.
W każdym razie przez wiele lat Saleta darzył boks i amerykańskie samochody stałym uczuciem graniczącym z obsesją.
Aut ma kolekcję. Wśród nich olbrzymiasty, czarny jak gangsta rap cadillac escalade. Na pace pickapa można by upchnąć czterech Saletów albo nawet więcej, i jeszcze zostanie miejsce na kredens.
Ale to wcale nie największy z jego pojazdów. Kiedyś jeździł fordem excursionem, najpotężniejszym osobowym autem, za którym hummer się chowa. W garażach stoją jeszcze buick wildcat z 1970 roku, cacuszko z lat, kiedy amerykańskie auta wyznaczały trendy. Jest klasyczna, najbardziej rasowa terenowa maszyna ford bronco z 1990 oraz czarne chevy impala z 1991 roku, wersja policyjna, ze wzmocnionym zawieszeniem, kabiną i 500-konnym silnikiem. Problem osobowościowy? - mógłbym zapytać Przemka, gdybym nie uwielbiał mojego nissana patrola. - Ja lubię w samochodzie przestrzeń. Podoba mi się, że w wildcacie z siedzenia kierowcy nie mogę dosięgnąć do korbki bocznej szyby po przeciwnej stronie - mówi Saleta, którego zasięg ramion wynosi prawie dwa metry.
Faktycznie, jakoś trudno go sobie wyobrazić w skodzie fabii.
Ze wzajemnością drugiej miłości Salety bywało różnie. W dawnych czasach - według opinii Palacza i Pindery - był szybki. Ważył około 30 kg mniej niż dziś. Ale miał problem z utrzymaniem wagi, uwielbiał spędzać czas na siłowni i w końcu musiał przejść do kategorii ciężkiej. Miał inteligencję, technikę, błyskotliwość, ale brakowało mu niszczącej siły ciosu. Rywale ją mieli.
Po pierwszym nokaucie - z Timem Martinem (wówczas bilans cztery zwycięstwa, cztery porażki) powiedział "Wyborczej": - Obudziłem się w moim mieszkaniu i pomyślałem, że to nie jest sport dla mnie. Nie mogłem uwierzyć w to, co się stało.
- W Ameryce nauczył się boksować inaczej. I niedobrze się stało. Wcześniej miał piękny, polski lewy prosty. I go stracił. A wcześniej w Operze Leśnej tymi prostymi ciosami rozbił Tima Halla, który był tym tak upokorzony i wściekły, że po walce wyrzucił z okna hotelu wszystkie meble - wspomina Palacz.
Amerykański styl nie pomógł w pojedynku z Željko Mavroviciem. Być może walka przyszła za wcześnie, ale Przemek zaakceptował ją bez zastanowienia. - On zawsze taki był. Po pierwszym treningu u Palacza chciał sparować z Markiem Piotrowskim, wówczas najlepszym na świecie. Odradzałem mu pojedynek z Mavroviciem, bo pamiętałem Chorwata jeszcze z amatorstwa i uważałem że to straszny kozak - mówi Pindera. - A dla Przemka było to po prostu wyzwanie.
Palacz dodaje: - Chciał się z każdym ścigać. W boksie, kick boksie. W bieganiu też. Czas na 100 metrów ściął do 11 sekund.
Pindera przypomina jednak sobie, jak kiedyś Saleta wyznał mu, że nie wszedłby do ringu za żadne skarby. Było to po drugim pojedynku Gołoty z Riddickiem Bowe'em, strasznej bijatyce, którą obaj komentowali z Atlantic City.
W każdym razie w Stuttgarcie Saleta został znokautowany przez Mavrovicia w pierwszej rundzie, a żona Ewa obserwowała walkę z przejścia między trybunami, daleko od ringu, jakby nie chciała patrzeć z bliska. Był to pojedynek o tytuł mistrza Europy. W końcu Saleta go jednak zdobył - pokonał przed czasem Luana Krasniqi. Stracił tytuł w następnej walce, padając na deski pod ciosami S´amila Sama. A w jeszcze następnej w pierwszej rundzie znokautował go Krasniqi, rewanżując się za upokarzającą porażkę.
I po co ci taki boks, Przemku? - pytają ludzie i ja też nieraz pytałem.
- Po nic. Robisz różne rzeczy w życiu, bo je lubisz, bo są wyzwaniami. Do niczego więcej nie jest mi boks potrzebny. Nie każdy może zostać mistrzem, ale każdy może czegoś się dowiedzieć o sobie, nauczyć i zobaczyć kawałek świata. Sam w sobie boks jest drogą, dzięki takim pojedynkom jak z Gołotą lub Adamkiem mam większą motywację do tego, co robię, czyli do ćwiczeń. Ale sama walka z Adamkiem nie zmienia nic w moim życiu - mówi Saleta.
To prawda, nawet trener przyjaciel wciąż jest ten sam. "Złoty", czyli Robert Złotkowski, były kick bokser i pięściarz zawodowy, z którym poznali się prawie 20 lat temu, gdy Saleta doradził mu, żeby nie podpisywał kontraktu na zbójeckich warunkach podsuniętego przez jednego z polskich promotorów. Teraz "Złoty" znów przygotowuje Saletę, tak jak było to przed pojedynkiem z Gołotą. Jest na tyle związany z wyzwaniem kolegi, że opuścił zgrupowanie tylko na dwa dni - na własny ślub. A jego młoda żona wysłuchuje pieprznych dowcipów Salety o różnicach między seksem przed- i pomałżeńskim. I uchodzi mu to na sucho.
Walka niewiele zmienia, bo Saleta dba o siebie nie gorzej niż o własne samochody. - Nawet bardziej. Powinien się wziąć do wychowywania wnuków, ale to jego życie. I każdemu powiem, że umie żyć. Nie rozumiem, gdy mówią, że nie umie boksować. Dotąd nie pokonał go żaden Polak. Jak walczył w lidze w warszawskiej Gwardii, wszystkich zlał, mistrza Polski, wicemistrza i brązowych medalistów - mówi Zbigniew Raubo, który był w narożniku Salety w kilkunastu pojedynkach, gdy Przemek został lokomotywą nowej wówczas grupy Knockout Promotion, dziś dominatora w Polsce.
Ale Raubo zbyt wiele o Salecie nie ma do powiedzenia, bo - jak mówi - żyli w oddzielnych światach, a Przemek był zbyt dużym indywidualistą. - Wodę mu tylko podawałem w narożniku. Sam wszystko sobie organizował. Kto mu chciał pomóc, to mu przeszkadzał - mówi Raubo. I tylko dodaje, że nie dostał od Przemka zaproszeń na walkę z Adamkiem.
Ciągnąc analogię samochodową, Saleta umie się serwisować. Zawsze pamięta, aby dobrze i regularnie jeść. Dziś jest to niskobiałkowa dieta ułożona specjalnie dla niego. Ćwiczy na co dzień, nie tylko przed walkami, zawsze jest w formie. Teraz wymyślił sobie trening funkcjonalny, fachowo nazywa się ta forma CORE. Polega na wzmacnianiu głębokich mięśni, najbardziej odpowiedzialnych za stabilizację stawów.
Jest gospodarzem programu National Geographic "Przemek Saleta: Najcięższe zadania", przeprowadza wykłady motywacyjne dla firm i korporacji. Żadnej mafii nic nie jest dłużny, co rozgadywała przez lata stugębna plotka. Zarabia tyle, ile musi - tak mówi. - Do grobu przecież pieniędzy nie wezmę - powtarza.
Ile tych pieniędzy będzie za walkę z Adamkiem, nie wiadomo. Umówili się na kwotę, nie na procenty ani udziały w sprzedaży pay-per-view Polsatu. Na benzynę do cadillaca starczy. A potem? Jego życie będzie toczyło się dalej.