ANDRZEJ IWANCZUK
- To będzie gala, jakiej w Polsce jeszcze nie było - tymi słowami Marcin Najman reklamował organizowaną przez siebie imprezę na Stadionie Narodowym. Zaczęło się od szumnych zapowiedzi i rozbudzania apetytów, bo wśród potencjalnych przeciwników dla Mariusza Wacha, który miał wystąpić w walce wieczoru, organizator gali wymieniał nawet byłego mistrza wagi ciężkiej - Tysona Fury'ego.
Najman wymienił sobie rywala
Większość kibiców traktowała te zapowiedzi z przymrużeniem oka, ale niektórzy mogli uwierzyć, że szykuje się naprawdę wielki boks na Stadionie Narodowym. Tym bardziej, że jako konferansjer zakontraktowany został Michael Buffer, a na karcie walk znaleźli się jeszcze między Artur Szpilka i Izu Ugonoh. Z czasem okazało się jednak, że Fury nie przyjedzie do Polski, rywalem Wacha został Eric Molina, czyli pięściarz, który w CV ma zwycięstwo nad Tomaszem Adamkiem.
Pojedynek na organizowanej przez siebie gali postanowił stoczyć także Marcin Najman. Pierwotnie jego przeciwnikiem miał być Artur Bińkowski, ale po kilku tygodniach został usunięty z karty walk. Oficjalny powód: wypowiedzi Bińkowskiego o wydźwięku ksenofobicznym i rasistowskim. Wśród potencjalnych rywali Najmana wymieniało się nazwisko Alberta Sosnowskiego, ale ostatecznie padło na anonimowego w Polsce Rihardsa Bigisa. Najman próbował wmawiać kibicom, że Łotysz jest solidnym przeciwnikiem, ale nikt nie brał jego słów na poważnie. Zresztą kibiców boksu ta walka nie interesowała.
Trudno w ogóle zrozumieć, dlaczego organizator tak dużej imprezy zdecydował się na wejście do ringu. Można pełnić kilka funkcji naraz, być promotorem, bokserem i konferansjerem, ale gdy organizuje się galę w świetlicy dla 50 osób, a nie na Stadionie Narodowym.
Od konia pociągowego do zapchajdziury
Trzy dni przed Narodową Galą Boksu okazało się, że rywal Wacha został zdyskwalifikowany przez Brytyjską Agencję Antydopingową. Sytuacja była o tyle dziwna, bo Amerykanin został przyłapany na stosowaniu dopingu w. grudniu 2016 roku. Pojedynek Wacha stanął pod wielkim znakiem zapytania, ale Marcin Najman do końca zapewniał, że "Wiking" nie wypadnie z rozpiski. Szukano jakiegoś zastępstwa dla Moliny, Wach wziął nawet udział w ceremonii ważenia, ale ostateczna decyzja brzmiała: nie walczy w piątek. W zamieszaniu z walką Wacha zawiodła komunikacja po stronie organizatora. Nie było żadnego komunikatu, były tylko domysły.
Czy masz do kogoś pretensje za odwołaną walkę? - pytamy Mariusza Wacha. - Nie mam do nikogo pretensji, takie sytuacje zdarzają się w boksie. Aczkolwiek było kilka walk w wadze ciężkiej i organizator mógł się trochę bardziej postarać, mógł mieć jakiegoś rywala w zanadrzu przygotowanego na zastępstwo. Nie mówię, że konkretnie dla mnie, bo walczyli przecież jeszcze Izu, Artur i Marcin. Akurat trafiło na mnie, ale nie zgłaszam pretensji - mówi Wach.
Na ostatnią chwilę trwały poszukiwania przeciwnika , ale Wach nie zgodził się na żadnego z proponowanych rywali. - Odrzucałem propozycje, bo nie chciałem być zapchajdziurą. Nie chciałem, żeby kibice byli rozczarowani poziomem mojego rywala. Oni czekali na inną walkę - twierdzi Wach. Przez kilka miesięcy był koniem pociągowym tej gali, na sam koniec wypadł z karty. W piątek pojawił się na Stadionie Narodowym, robił sobie fotki z kibicami i przybijał z nimi piątki.
Chyba nie ma 15 tysięcy. A liczyłeś?
Tych kibiców na Stadionie Narodowym nie było za wielu. Trybuny świeciły pustkami, a rozstawione na płycie obiektu krzesełka czekały aż ktoś je zajmie. Tłumów na PGE Narodowym nikt się jednak nie spodziewał, bo promocja imprezy mocno kulała. Zorganizowanie kilku konferencji prasowych nie załatwiło sprawy. Jak się promuje tego typu eventy, pokazała federacja KSW, która przed rokiem nie miała problemu z przyciągnięciem kibiców na Stadion Narodowy. Organizatorzy Narodowej Gali Boksu poszli w przeciwnym kierunku. Wystarczy porównać treningi medialne organizowane przed galami KSW, z tymi, które odbyły się przed NGB. Dzieli je przepaść.
MARK LENNIHAN/AP
Co działo się w piątek w ringu? Najpierw były pojedynki w K-1 i MMA. Później były już tylko boks. Świetną walkę stoczyli Norbert Dąbrowski i Robert Talarek. Panowie zostawili serce w ringu i skradli show głównym bohaterom. Po ich pojedynku pojawiało światowym formatem, bo w ringu pojawił się Michael Buffer. Ludzie byli zdziwieni, że amerykański konferansjer wywołuje Najmana do ringu, a przecież nie było w tym nic dziwnego. Buffer nie analizuje nazwisk, które wyczytuje, tylko patrzy na czeki, które dostaje za swoją robotę.
O walce Najmana z Bigisem nie można za dużo napisać, bo promotor gali doznał kontuzji i w 4. rundzie zrezygnował z rywalizacji. - Na początku drugiej rundy poczułem zerwanie w barku i od tego momentu już nie mogłem zadawać ciosów prawą ręką. Przez dwie rundy boksowałem tylko lewą ręką - tłumaczył. Żegnały go gwizdy. Najman tuż po zakończeniu walki mówił, że kończy karierę, ale po upłynięciu kilkunastu minut zmienił zdanie i umówił się z Bigisem na rewanż.
Wdał się też w słowną przepychankę z jednym z dziennikarzy. Promotora gali rozzłościło pytanie o frekwencję. - Chyba nie ma jednak 15 tysięcy kibiców, jak zapowiadałeś - padło pytanie. - A liczyłeś? Jak policzysz, to zobaczysz - odpowiedział pięściarz/promotor. Dzień po gali Najman napisał na swoim Facebooku, że na trybunach zasiadło 17894 osób.
Rywala Izu bolała głowa
Później kibice mieli się delektować walką Izu Ugonoha z Fredem Kassim. Niestety, Kameruńczyk wszedł do ringu z bólem głowy, tak się przynajmniej tłumaczył i szybko ruszył w kierunku szatni. W tym przypadku nie można mieć pretensji do organizatorów , bo na papierze matchmaking prezentował się dobrze. Nikt nie mógł przewidzieć, że do Polski przyjedzie inny Kassi niż ten, który całkiem niedawno walczył z Tomaszem Adamkiem. Przeciwnik Ugonoha zakpił sobie z kibiców. Zamiast wypłaty powinie dostać tabletki przeciwbólowe na drogę, a jego gażą powinni podzielić się Dąbrowski z Talarkiem, bo oni akurat zasłużyli na bonusy.
Ładna dla oka była walka kobiet, w której Ewa Piątkowska pokonała na punkty Marię Lindberg i obroniła pas mistrzyni świata federacji WBC. W walce wieczoru Artur Szpilka bez problemów poradził sobie z Dominickiem Guinnem. Z występu Szpilki na pewno zadowoleni byli jego promotor oraz trener, bo Artur realizował założenia taktyczne i bez problemów wygrał walkę. Walkę, o której nikt na drugi dzień nie będzie już pamiętał. Szpilka nie wdawał się w bijatykę ze swoim rywalem, po prostu go wypunktował. W ostatniej rundzie posłał Guinna na deski, ale nie zdążył wygrać przed czasem. W trakcie pojedynku słychać było gwizdy z trybun, bo kibice mieli większe oczekiwania wobec walki wieczoru.
Marcin Najman zapowiedział, że Narodowa Gala Boksu będzie organizowana cyklicznie. - Mam nadzieję, że to coroczne święto bokserskie będzie czymś, co pozwoli naszej pięknej dyscyplinie piąć się w górę. Proponowałbym, żeby było mniej malkontenctwa i żeby wszyscy wzięli się do roboty i działali na rzecz boksu - zaznaczył promotor. Trudno nie być malkontentem, gdy się to wszystko obserwuje z boku. Miała być gala, jakiej w Polsce jeszcze nie było, ale nic z tych szumnych zapowiedzi nie wyszło. Podobnych gal było w Polsce wiele, tylko nikt nie porywał się na ich organizację na Stadionie Narodowym, bo ryzyko porażki było duże. Marcin Najman zaryzykował i przegrał. W piątek dwa razy.