Tomasz Babiloński: "Diablo" ma mocną szczękę, zębami podnosi stół

O mocnej szczęce Krzysztofa "Diablo" Włodarczyka, o jego sportowych początkach i fascynacjach oraz wzajemnych relacjach - w wywiadzie dla PAP opowiada Tomasz Babiloński, bokserski promotor, a prywatnie szwagier mistrza świata WBC i ojciec chrzestny jego syna.

PAP: Kiedy się poznaliście?

Tomasz Babiloński: W połowie lat 90. wspólnie trenowaliśmy pięściarstwo w Gwardii Warszawa. Na pierwsze zajęcia w hali Mirowskiej przyszedł z bratem. Mimo że był jednym z najmłodszych w grupie, starał się dominować, wszędzie było go pełno. Starsi koledzy szybko jednak pokazali mu miejsce w szeregu. Kiedyś na obozie w Miętnem, podczas gierki w piłkę nożną, koniecznie chciał występować w ataku. Jego prośba spotkała się z odmową i jednocześnie poleceniem: +Rudy, na bramkę+. Kiedyś ten pseudonim bardzo go denerwował, teraz znacznie mniej.

Trudny rywal 'Diablo': nie dość, że gangster to jeszcze mańkut PAP: Przykładał się do treningów bokserskich?

T.B.: Był strasznie zawzięty, zdeterminowany, dążył do wyników. Nasz szkoleniowiec Zbyszek Raubo wręcz musiał wypraszać go z sali, bo on ciągle chciał ćwiczyć. Ale też miał swoje pomysły np. na rozgrywanie walk. Nie stosował się wówczas do poleceń trenera, tylko wymyślał swój własny styl. Wielokrotnie nam imponował, między innymi sam postanowił, że podniesie zębami kwadratowy stół. Oczywiście, musiał delikatnie pomóc sobie kciukami, ale zadanie zrealizował. Ma mocną szczękę.

PAP: Włodarczyk jest zawodowym mistrzem świata, ale w jego dorobku brakuje olimpijskiego medalu. Kilka miesięcy przed igrzyskami w Sydney podpisał zawodowy kontrakt.

T.B.: W dobrym momencie zakończył przygodę z amatorskim boksowaniem. Jego styl nie pasował do punktacji na tzw. maszynki. Dlatego nie miał szans w rywalizacji, w której nie liczy się jakość ciosów, tylko ich ilość. Jako zawodowiec jest dobrze prowadzony i znalazł się na szczycie.

PAP: To pan zeswatał siostrę z "Diablo"?

T.B.: Tak można powiedzieć. W 1998 roku przyjechał na moje 18. urodziny do Mińska Mazowieckiego. Wpadli sobie w oko z Gośką i zaczęli się spotykać. Mnie, jako starszego brata, spytał o zgodę. Powiedziałem mu tak: Krzysiek, święty nie jesteś i nie będziesz, ale mam do ciebie zaufanie. Krótko odparł: zmienię się na lepsze. Parę lat później Włodarczyk miał boksować w meczu zawodowców Polska - USA w Łodzi. W dniu pojedynku, zaraz po badaniach lekarskich, w tajemnicy przed wszystkimi pożyczonym samochodem pojechał po Małgorzatę do Skierniewic. Zdążył wrócić na czas, a swego rywala znokautował w drugiej rundzie.

PAP: Od niedawna blisko siebie mieszkacie.

T.B.: Przeprowadziłem się z rodziną do Piaseczna. Do domu "Diablo" mam równo cztery kilometry. Podczas treningów kondycyjnych przybiega do nas, wypija herbatę i wraca. Traktuję go jak brata. Nasi synowie są rówieśnikami, mają po 7 lat (Babiloński ma też drugiego potomka - Tomka Jr.), ale nie chcemy aby boksowali.

PAP: Kiedyś pasjonowaliście się motorami.

T.B.: Ja swój motor sprzedałem, a Krzysiek też chce się go pozbyć. Sam zrozumiał jakie ryzyko pociąga ze sobą jazda motocyklem, przekonała go Gośka, "napierał" promotor, ja też dołożyłem swoje trzy grosze. "Diablo" ma inne pasje, lubi poszusować, choć ostrożnie, na nartach po śniegu czy wodzie, pojeździć na snowboardzie.

PAP: Kiedy zakończył pan przygodę z ringiem i zajął się organizowaniem własnej grupy profesjonalnej?

T.B.: Miałem na koncie medal mistrzostw Polski juniorów, ale w seniorach niezbyt mi się wiodło. Całkowicie "wyleczył" mnie z boksowania Mariusz Welc, z którym przegrałem w mistrzostwach kraju seniorów w 2003 roku. Zawsze marzyłem o roli menedżera, który będzie kierował karierami bokserów. Zacząłem mając 23-24 lata i dość nieźle mi idzie. W 2008 roku na mojej gali w Warce walczył szwagier, lecz bardzo krótko, bowiem w pierwszej rundzie pokonał Węgra Gabora Gyurisa.

PAP: Ilu zawodników liczy Babilon Promotions?

T.B.: Dziesięciu. W grupie są m.in. Krzysztof Cieślak, Paweł Głażewski, Krzysztof Zimnoch, Krzysztof Szot, Krzysztof Głowacki. Niektórzy są tylko pod moją opieką, niektórych wspólnie promuję z Andrzejem Wasilewskim, jeszcze innego zawodnika z Andrzejem Gmitrukiem. Współpracuję ściśle z bardziej doświadczonymi menedżerami, choć oczywiście jest między nami też rywalizacja. Marzę o wychowaniu mistrza świata prestiżowej federacji. Chciałbym tak jak Wasilewski organizować wielkie gale. Zaczynałem od imprez w małych restauracjach w Mińsku Mazowieckim i Zielonce, a teraz współorganizuję tu gdzie jesteśmy, czyli ekskluzywnym hotelu Hilton w Warszawie. Od początku wspiera mnie i pomaga Krzysiek, za co bardzo mu dziękuję. Dużo dobrego zrobił dla mnie też miński biznesmen Adam Wiącek. Włodarczyk zawsze przyjeżdżał na moje gale, a ja na jego, gdzie podpatrywałem i uczyłem się. Łącznie mam w bilansie prawie 30 zawodowych imprez, a najbliższe już 10 października w Łomiankach i 16 października w Legionowie.

PAP: Za sprawą pięściarstwa poznał pan wielkie gwiazdy.

T.B.: Będąc kilka razy w USA miałem okazję uścisnąć dłoń Mike'owi Tysonowi, Evanderowi Holyfieldowi, George'owi Foremanowi i Donowi Kingowi. Nigdy bym nie przypuszczał, że poznam takie sławy.

"Robinson znokautuje Diablo w szóstej rundzie ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.