Albert Sosnowski: "Wierzę w siebie i chcę wrócić"

W zeszłą środę swój pierwszy sparing od sierpniowej porażki z Zuri Lawrence m stoczył należący do czołówki polskich ciężkich Albert Sosnowski. "Dragon" pod okiem Andrzeja Gmitruka, ćwiczył wspólnie z niepokonanym dwumetrowym Mariuszem Wachem. W przeprowadzonej po treningu rozmowie 29-letni pięściarz z Warszawy podzielił się swoimi refleksjami na temat walki z Lawrencem, a także opowiedział o głośnych swego czasu udanych sparingach z Lamonem Brewsterem przygotowującym się do starcia z Andrzejem Gołotą.

- Albert, na jakiej zasadzie będziesz współpracował z Andrzejem Gmitrukiem?

- Po mojej porażce z Zuri Lawrencem postanowiliśmy, wraz z moim promotorem Krzysztofem Zbarskim, że zapytamy Andrzeja, czy zechce mnie przygotować do jednej walki. Andrzej się zgodził. Cieszy mnie to również dlatego, że będę miał okazję potrenować z Mariuszem Wachem - będzie łatwiej o sparingi. Być może poprawi się też coś w kwestii komunikacji z trenerem, bo będziemy rozmawiać w języku polskim. Jestem dobrej myśli i sądzę, że wrócę w dobrym stylu.

- Trenować będziesz pod okiem Andrzeja Gmitruka. A co z promocją? Krzysztof Zbarski i Joe DeGuardia?

- Kontakt z DeGuardią się nie urwał i jest on zainteresowany zaproszeniem nas na kolejną edycję gal ESPN rozpoczynającą się od stycznia. Teraz będziemy się starać zrobić jakąś walkę w grudniu. Niestety porażka z Lawrencem pokrzyżowała nasze wcześniejsze plany.

- Co się stało w walce z Lawrencem, czego tam zabrakło?

- Nie chcę nikogo obwiniać za swoją porażkę. Wyszedłem do ringu, podjąłem ryzyko i przegrałem. Jednak cała sprawa z tamtą walką w Stanach była trochę dziwna. Początkowo wcale nie chciałem tej walki, uważałem, że to jest zły moment, że nie będę w formie. Ostatecznie jednak okazało się, że przygotowania były całkiem dobre. Niestety w dniu walki czułem się fatalnie, byłem rozbity i rozkojarzony. Uważam, że moje samopoczucie było w dużej mierze przyczyną porażki, bo jednak wszystko wskazywało na to, że spokojnie powinienem poradzić sobie z Zurim i dopisać kolejnego dobrego zawodnika do swojego rekordu.

Rzeczywistość okazała się inna. Zuri nie miał nic do stracenia, wyszedł na luzie, trafił mnie kilka razy, coś mnie zblokowało, źle się czułem i nie mogłem ustawić walki po swojemu. On to potrafił wykorzystać i wygrał ten pojedynek.

- A punktacja walki z Lawrencem [80-72, 80-72, 80-72- przyp. red.] nie wydawała ci się dziwna, biorąc pod uwagę, że była to gala DeGuardii, z którym przecież współpracujesz?

- Faktycznie była dziwna. Nate Campbell, z tego co pamiętam, punktował dla ESPN 77-75. Na pewno to nie było tak, że ja przegrałem te wszystkie rundy. Nie wiem, może sędziowie widzieli, że "pływam", że nic nie robię, że daję sobie narzucić jego styl walki. Wiem, że przegrałem tę walkę, ale nie sądzę, że przewaga Lawrence'a była taka jak na kartach punktowych. Trudno. Przegrana to przegrana .

- Jak wygląda sytuacja tytułu WBF, który był w twoim posiadaniu?

- Tytuł jest zwakowany. Zwakowaliśmy go przed walką z Lawrencem, gdy znalazłem się na 40. miejscu w rankingu WBC i na 10. w EBU.

- Nie miałeś poważnej kariery amatorskiej, musiałeś uczyć się boksu na ringach zawodowych. Kibice zarzucają ci jednak "pompowanie" rekordu

- Kiedyś boks wyglądał inaczej. Popatrzmy nawet na braci Kliczko, którzy na początku w Niemczech długo budowali swoje rekordy. Wtedy inaczej to wyglądało. Ja w Polsce byłem jednym z prekursorów boksu zawodowego obok Tomka Adamka i oczywiście Przemka Salety. Grupa Polish Boxing Promotion była pierwszą zawodową grupą w Polsce.

Co do rekordu, to ja jestem zawodnikiem walczącym bardzo nierówno. Mogę dać dobre walki, jak np. z Machimaną czy z Tauasą, który teraz występuje w "The Contender" - to są naprawdę pięściarze, którzy mogliby ze mną wygrać. Byli też zawodnicy, z którymi pojedynki nauczyły mnie czegoś.

Ogólnie poziom rywali cały czas zwiększaliśmy i według mnie jak na polskie realia, na tle innych zawodników, wcale aż tak źle nie wypadam i nie wiem skąd te opinie kibiców. Może to niechęć ludzi, uprzedzenie, bo jestem promowany, wyjeżdżam na walki. Ale to ich sprawa, każdy ma prawo do swojej opinii, wolnej wypowiedzi na mój temat.

Ja muszę się teraz pozbierać, wrócić do formy, mam 29 lat, wydaje mi się, że czekają mnie jeszcze 3-4 lata kariery i będę się starał boksować jak najlepiej. Zdaję sobie sprawę, że trudno mi będę o jakieś wielkie laury i tytuły, ale uważam, że stać mnie na to by być po prostu dobrym pięściarzem, który może boksować w Europie na naprawdę dobrym poziomie i jak się nadarzy okazja, może osiągnąć jakiś sukces i zarobić pieniądze.

- Właśnie, czy w tej chwili chodzi już tylko o pieniądze? Po zdobyciu tytułu WBF czujesz się spełniony jako sportowiec, czy może wierzysz, że stać cię np. na pas EBU?

- Zdecydowanie nie czuję się spełniony. Porażkę z Lawrencem traktuję jako wypadek przy pracy, ale wiadomo - taki jest sport i dyspozycja w konkretnym dniu może zaważyć na wyniku walki. Tak było chociażby w przypadku walki Tomka Adamka z Dawsonem. Przed starciem z Lawrencem miałem na koncie 44 walki, więc miałem potrzebne doświadczenie, ale szczerze mówiąc, nigdy się nie czułem tak źle jak przed tą walką.

Mam nadzieję, że usiądziemy z Andrzejem Gmitrukiem, obejrzymy wspólnie pojedynek z Lawrencem i również na tej podstawie Andrzej wskaże te elementy, nad którymi będziemy musieli popracować. Wiadomo, że nie zrobimy jakiejś rewolucji, bo jestem już zawodnikiem ukształtowanym, ale być może znajdziemy jakieś drobne szczegóły, których wprowadzenie pozwoli mi odnosić sukcesy w kolejnych występach.

Ja oczywiście wierzę w siebie i chcę wrócić. Jeżeli będę miał okazję zaboksować taką walkę, która pozwoli mi przeskoczyć parę miejsc w rankingach, podejmiemy ryzyko.

- Możesz coś powiedzieć na temat twoich słynnych sparingów z Lamonem Brewsterem?

- Byłem miło zaskoczony ich przebiegiem. Mieliśmy wówczas bardzo dobry kontakt z grupą Top Rank i razem z Grześkiem Proksą i Laszlo Veresem mogliśmy trenować w ich gymie. Brewster trenował wtedy do walki z Andrzejem Gołotą; co prawda w innej sali, ale wiadomo, że trenerzy z poszczególnych gymów znają się nawzajem i tak trafiłem między liny z Lamonem.

Oczywiście on był dopiero na początku przygotowań, ale mimo wszystko przebieg sparingów był dla mnie sporym zaskoczeniem. Jeździłem na te springi z jeszcze jednym czarnoskórym zawodnikiem, którego nazwiska nie potrafię sobie teraz przypomnieć. Zrobiliśmy na początku 3-4 rundy, potem ja zrobiłem z Lamonem 4 rundy, później zrobiłem z nim jedną 6-tkę.

Po trzecim sparingu Laszlo musiał wrócić do Budapesztu, a ja zostałem na miejscu ze słynnym cutmanem Rafaelem Garcią. Ogólnie moje sparingi z Lamonem były miłym zaskoczeniem, bo dobrze sobie z nim radziłem, trafiałem go, a on nie był w stanie mi nic zrobić. Podbudowało to moją samoocenę i dodało pewności siebie - trenowałem z mistrzem świata..

Miałem potem propozycję, żeby zostać jeszcze na miesiąc na sparingi. Co do Brewstera, to on w walce z Gołotą w stu procentach realizował swój plan - gdy pytałem go na treningu o pomysł na walkę, odpowiadał, że załatwi Andrzeja w 1. rundzie.

29-letni Albert "Dragon" Sosnowski na zawodowych ringach stoczył 45 pojedynków, z których wygrał 43, w tym 26 przez nokaut. W swoim dorobku ma pas mistrzowski wagi ciężkiej drugorzędnej, choć wciąż rozwijającej się federacji WBF. W swoim ostatnim pojedynku Sosnowski po serii 24 wygranych walk uległ, dość niespodziewanie, Amerykaninowi Zuri Lawrencowi.

Więcej o boksie na bokser.org

Wybierz sportowego VIP-a 2008!

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.