Boks. Anthony Joshua - Charles Martin. Tańczący heros w rękawicach

Czy posąg grecki może być mistrzem świata w boksie? W sobotę w Londynie Anthony Joshua po 15 walkach i 15 nokautach stanie do walki o tytuł wszechwag.

Będzie to pierwsza walka o tak wielką stawkę w królewskiej kategorii w Wielkiej Brytanii od czasów, kiedy David Haye był mistrzem federacji WBA, czyli przed sześcioma laty.

Kto jest obrońcą tytułu? Amerykanin Charles Martin. To najbardziej zdumiewający duet w wadze, w której toczyły się pojedynki fantastycznych pięściarzy - szermierzy i drwali - Tysonów, Lewisów, Alich, Frazierów, Holmesów, Kliczków.

Charles Martin, z ringowym przydomkiem Prince Charles, ma za sobą 24 pojedynki, z których 23 wygrał, w tym 21 przez nokaut. I wszystkie z wyjątkiem ostatniego z przeciwnikami anonimowymi, początkującymi lub przegranymi i rozbitymi. To nie jest wyjątkowo mała liczba walk jak na mistrza świata, w końcu Ali zdobył tytuł w swoim 20 pojedynku (zachowując wszystkie proporcje między nimi). Ale Martin dostał szansę, gdy Tyson Fury został pozbawiony pasa przez federację IBF po podpisaniu kontraktu na rewanż z Władimirem Kliczką. Zaś zdobył go, gdy w trzeciej rundzie pojedynku o mistrzostwo świata Ukrainiec Wiaczesław Głazkow zwichnął kolano, zadając cios, upadł na deski i nie był w stanie kontynuować walki. Do tego czasu obaj tańczyli wokół siebie, a raczej Głazkow tańczył, Martin przemieszczał się niedźwiedzim krokiem trochę w przód, trochę w tył i ciut w bok, zaś publiczność gwizdała. Boks bywa fascynujący, czasem jest też cyrkiem, czasem kabaretem, ale to, jak Amerykanin stał się mistrzem świata prestiżowej federacji w królewskiej kategorii, najbardziej przypominało jednak farsę.

I teraz Martin broni tytułu. Dlaczego w swojej pierwszej obronie wybrał na przeciwnika właśnie Joshuę, i to w Londynie, pierwszy raz poza USA, choć mógł wybierać z szerokiej palety rywali dostępnych w ramach tzw. dobrowolnej obrony?

Bo nikt nie zapłaciłby mu tyle, co Brytyjczycy za walkę z Joshuą. Są nim zachwyceni, wiążą z nim ogromne nadzieje. Zaś Martinowi jest wszystko jedno, gdzie zrobi majątek, skoro od 12. roku życia tuła się po całej Ameryce (obecnie ćwiczy i mieszka w Carson pod Los Angeles, korzystając z programu nieżyjącego już Michaela Kinga, twórcy "Oprah Winfrey Show", formatu "Koło fortuny" i innych programów, który miał bzika na punkcie boksu. Chciał rozwoju wagi ciężkiej w USA, aby Amerykanie wrócili w niej na szczyt i rządzili tak jak przed dekadami).

Jego rywalem jest pięściarz wielki. Na razie tylko rozmiarowo, ale wszystko wskazuje na to, że będzie wielki w pełnym znaczeniu w przyszłości. Na razie jest złotym medalistą olimpijskim w superciężkiej z igrzysk w Londynie, ale w sobotę pewnie zdobędzie również złoty pas zawodowców. Na razie stoczył tylko 15 walk, a rund było przy tym zaledwie 32. Wszystkie wygrał przez nokaut. 12 z nich w pierwszym lub drugim starciu. Dopiero ostatni przeciwnik, znany mu doskonale z czasów amatorskich Dillian Whyte, stoczył z nim więcej niż trzy rundy - znaczy, niecałe siedem. Takiego mistrza jeszcze nie było (rzecz jasna, o ile wygra).

Nie ulega wątpliwości, że Joshua jest wyjątkowym przedstawicielem gatunku ludzkiego - 112-kilowym dwumetrowcem o imponującej muskulaturze i z przystojną twarzą. Jak grecki heros w rękawicach. Tacy jak on są podziwiani, ale bywają też obiektami zazdrości, a w skrajnych przypadkach zawiści, wywołanej poczuciem własnej mizerii fizycznej. W końcu Ken Norton nie dostał roli Ganimedesa w kapitalnym antyrasistowskim filmie "Mandingo" ze względu na umiejętności aktorskie, ale właśnie ze względu na pomnikową sylwetkę.

Giganci bywają zatem podziwiani, ale też wyszydzani. Zwłaszcza przez rywali.

- Kulturysta, przerzuca żelazo i ma piękne zęby - mówi o Joshui Tyson Fury, zaskakujący zwycięzca pojedynku z Władimirem Kliczką. O Furym można powiedzieć dużo dobrego, sporo złego, ale na pewno nie to, że jest wzorcem atlety. - Boks Anthony'ego Joshuy jest bez sensu. Ma niby mocny cios, ale każdy, kto przerzuci na siłowni tyle żelastwa, potrafi tak uderzyć. To napompowany jełop - pisał Fury na Twitterze. I dostał w odpowiedzi: "Grubasie. Módl się o to, żebym w sobotę przegrał, bo dorwę cię w ringu".

Fury napisał nieprawdę. Przynajmniej dwóch rywali 26-letniego Joshuy było całkiem niezłymi pięściarzami. Kevin Johnson umie się bronić, nie wykończyli go przed czasem ani Fury, ani Dereck Chisora, ani Manuel Charr, ani Christian Hammer. Joshui starczyło półtorej rundy. Wspomniany Whyte - jedyny Brytyjczyk, który pokonał go w czasach amatorskich - to zawodnik wschodzący. W każdym razie tak było do nokautu.

Kilku rywali, cytowanych przez prasę na Wyspach, mówi o sile uderzeń Brytyjczyka, że na nic jest ścisła garda, bo i tak człowiek czuje, jakby wpadł pod parowóz. Wielu po jednym ciosie nie wróciło do ringu przez ponad pół roku - z powodu kontuzji oka, oczodołu, kilkudziesięciu szwów na łuku brwiowym. Ale niektóre wypowiedzi brzmią wyjątkowo. - Niezwykła nie jest jego siła, ale jej połączenie z precyzją - mówi Matt Skelton, weteran znokautowany w drugiej rundzie. - Jak ktoś waży 112 kg i ma dwa metry, nie tańczy. Nie spodziewasz się, że będzie szybki. I tu czeka cię bolesne rozczarowanie - mówił znokautowany w trzeciej rundzie 38-letni weteran Jason Gavern, jedenasta ofiara Brytyjczyka.

Bilety w hali sprzedały się według promotora Joshuy Eddiego Hearnsa w 90 sekund. - Zapełnilibyśmy stadion Wembley w mgnieniu oka - powiedział Hearns. I pewnie jeszcze nieraz zapełni.

Zobacz wideo

Adamek zamroczony, słaniający się na nogach. Przykry widok [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Agora SA