Poligon: "Tylko aplauz i zaakceptowanie" czyli jesienne plusy dodatnie

''Kto się lubi, ten się czubi'' - mawiały stare pszczoły i miały całkowitą rację. Bo taka na przykład Ekstraklasa i jej wierni pacjen... przepraszam, kibice. Czyli my. Śmiejemy się z niej, wytykamy palcem, a nawet czterema, czepiamy się słówek działaczy, błędów arbitrów i piłkarskich strzałów znikąd donikąd, czasem nawet ciągniemy ją za warkocze, ale przecież tak naprawdę lubimy ją bardzo i nie wyobrażamy sobie weekendu bez meczu Arki Gdynia, Zagłębia Lubin czy nawet Cracovii. Ponieważ rok 2010 się kończy, a rok 2011 już stoi w tunelu, korkiem o korek uderza, w dłonie klaszcze i do boju się zagrzewa dzikimi okrzykami... o, jaki on podobny do Manuela Arboledy... ponieważ więc i dlatego, że - urządźmy sobie ''poligonowy'' Dzień Dobroci Dla Ekstraklasy, optymistyczne przedpołudnie, w czasie którego nie będziemy się czepiać, że w Hiszpanii to... a w Bundeslidze to... tylko zaśpiewamy ''nie angielskie, nie kreolskie, jeno nasze, nasze polskie! Nie austriackie, nie jakieś inne, ale rodzinne!''. Bo przecież żyjemy tu na planie filmowym jak w jednej wielkiej rodzinie i rozchodzi się nam o to, żeby minusy nie przesłoniły nam plusów. Które są. Znaczy, te plusy.

Stadiony

Kto oglądał mecze na nowych stadionach - ten wie. Kto oglądał mecze na starych stadionach, a potem obejrzał choćby jeden mecz na nowym - ten wie jeszcze lepiej. Niebo a ziemia, Manhattan a Dzikie Pola i w ogóle komfort. Brakuje jeszcze tylko klimatyzacji na trybunach i ratowniczek z pierwszej serii ''Baywatch'', roznoszących drinki z klubowymi chorągiewkami. Choć podobno idziemy w dobrym kierunku i najpierw wprowadzą piwo. Nowe stadiony mają Korona Kielce (już od jakiegoś czasu), Cracovia, Zagłębie Lubin, Lech Poznań, Legia Warszawa, Wisła Kraków, budują się obiekty dla Lechii Gdańsk, Jagiellonii Białystok, Śląska Wrocław, Arki Gdynia, ruszyły prace budowlane w Gliwicach... Serce roście patrząc na te czasy, a nerki wesoło podskakują, bo już nie będą się przeziębiać, spodnie się cieszą, bo wizyta na stadionie nie będzie oznaczała ran ciętych i szarpanych, buty piszczą z radości, bo wreszcie skończy się droga przez błotną mękę, a krewni-i-znajomi będą zazdrościć, gdy ich zaprosimy na mecz, błyśniemy kartą kibica, bramka zrobi ''bzzzzzz'', a my wprowadzimy gości w świat marzeń i fantazji, pokażemy co i jak: że schody, że korytarze przestronne, że widok, że toalety czyste i proszę bardzo: ciepła woda osobno, zimna osobno, kraniki, dywaniki, kafelki, duperelki i może to nawet drobnomieszczaństwo, ale za to chamstwa nie ma, tylko pełna kultura i błysk pachnący odświeżaczem. A w dodatku na głowę się nie leje, po plecach nie wieje, widok jak w Chajdefi, a spiker być może cedzi ostre słowa, od których nagła wzbiera krew, ale przynajmniej można zrozumieć, że uprzejmie prosi o kulturalny doping, a nie o "błębłębłębłę uhuhuhu zgrzyt, zgrzyt piiiiiiiiii przejmie".

Tak, wiem, że Wisła Kraków ma dopiero pół stadionu (ale za to w cenie dwóch obiektów), że Lech co trzy mecze musi sobie depilować murawę i robić przeszczepy, że na Cracovii jedna czwarta widzów ogląda mecz przez kraty (i nie chodzi tu o tych z zakazem stadionowym) i w ogóle nie trzeba się bardzo wysilać, żeby przyczepić się do jakichś niedoróbek czy braków. ''Wszystko to być może'', ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi, bo mamy nowe stadiony, a będziemy ich mieć jeszcze więcej, więc cieszmy się i spieszmy się wyrabiać karty kibica i apelujmy do ''operatorów'' (zwanych dawniej ''ajentami'', żeby rozszerzyli menu, bo nie samą kiełbaską człowiek żyje).

Orest Lenczyk

Przepraszam bardzo za brutalne orestowanie: Pan Trener Lenczyk. W poprzednim sezonie wystawił sztukę teatralną wg Jana Brzechwy pt. ''Rzepka''. W roli rzepki w ogrodzie wystąpiła drużyna Cracovii, a nowatorstwo reżyserska Pana Trenera Lenczyka polegało na tym, że rzepka jednak została wyciągnięta. Tu chciałem napisać, że przez dziadka, ale dziadek występował w oryginale, a w lidze wystąpił Pan Trener Lenczyk. Prezes Filipiak uznał, że skoro rzepkę wyciągnięto, to znaczy, że jest dobrze, a jeszcze lepiej będzie, kiedy zamiast dziadka zatrudni wnuczka czyli zamiast Pana Trenera Lenczyka - Pana Trenera Ulatowskiego. Głównie dlatego, że Pan trener Ulatowski cieszył się bardzo i rzucał maksymami Gorkiego, a Pan Trener Lenczyk rzucał złośliwymi bon-motami w stylu ''trzeba kupić paru przyzwoitych zawodników'', wymagał, tłumaczył i w ogóle miał własne zdanie. No, widziane to rzeczy? I pewnie nawet by nie pozwolił, żeby zarząd wyrzucał mu graczy do Młodej Ekstraklasy! Początek rundy był dla Pana trenera Lenczyka okazją do małej satysfakcji - Cracovia bez niego szorowała pod nie tabeli, aż iskry szły. Druga połowa rundy była dla Pana Trenera Lenczyka okazją do dużej satysfakcji: objął Śląsk Wrocław, o którym większość kibiców była zdania, że nadaje się do wymiany w całości (no, może Kelemen by się ostał) i nie przegrał ani jednego meczu. To samo boisko, ta sama drużyna, ci sami zawodnicy - nie ta sama gra. Ba! Pan Trener Lenczyk potrafił wytłumaczyć Vukovi Sotiroviciovi, że może sobie demonstrować niechęć do nowego szkoleniowca i w ogóle różne fochy, byle tylko robił, co do niego należy czyli strzelał bramki. Zadziałało: Vuk syty strzela, a Śląsk cały się cieszy. Jak Pan Trener Lenczyk to robi - nie wiadomo, choć przecież wszyscy patrzą mu na ręce, obserwują, usiłują powtarzać nie wychodzi.

Michał Probierz

Spokój i konsekwencja. Przepraszam: tylko konsekwencja, bo to jednak trener Probierz i o spokoju trudno mówić, a osoby siedzące przy linii bocznej proszone są o odsunięcie się od toru biegu trenera. Konsekwentnie buduje swoją drużynę, konsekwentnie wywołuje zdziwienie w okresach transferowych (na przykład pozbywając się Bruno), konsekwentnie wywołuje niesmak u niżej podpisanego (bo jeden gracz z zarzutami korupcyjnymi to jeszcze ujdzie, ale trzech? A dwóch ściąganych już po ujawnieniu tych zarzutów), ale konsekwentnie pnie się z drużyną wyżej, wyżej i wyżej. Puchar Polski, Superpuchar, występ w eliminacjach Ligi Europejskiej też wstydu mu nie przyniósł. Jagiellonia była rewelacją roku 2010, wszystko jeszcze przed nią, a przed trenerem Probierzem runda wiosenna i możliwość uzupełnienia kolekcji pamiątkowych pucharów ''za zajęcie pierwszego miejsca''. I wie Szanowna Wycieczka co? Ja tam trenerowi Probierzowi życzę, żeby wprowadził Jagiellonię do Ligii Mistrzów. Bo to był numer dekady - Wiśle się nie udało, Lechowi się nie udało, Legii się nie... a nie, Legia chyba nawet nie próbowała, a tu proszę - Jagiellonia Białystok. To co? Trzymamy kciuki?

Stara gwardia

Nie zardzewiała. Tomasz Frankowski pnie się coraz wyżej w klasyfikacji ligowych strzelców wszech czasów, a my jesteśmy świadkami tworzenia się historii. Marcin Żewłakow powrócił z hukiem, błyskiem i świstem i co mecz strzelał bramkę. Potem co prawda przestał, ale większość ligowych napastników bardzo chciałaby przestać, mając tyle bramek na koncie, zwłaszcza, że jeszcze nie zaczęli. Edi Andradina i Wojciech Grzyb byli filarami swoich zespołów, Maciej Żurawski rozczarował, ale i tak dał Wiśle awans do ćwierćfinału Pucharu Polski, Artur Wichniarek wygrał Lechowi mecz z Interem Baku i kto wie, jak by się potoczyły pucharowe losy Lecha bez tego zwycięstwa, a Andrzej Niedzielan pokazał, że zeszłoroczna forma to nie przypadek i proszę uprzejmie, tu jest osiem bramek, a tu osiem zmarnowanych ''setek''. Euzebiusz Smolarek...

- Zaraz, zaraz! - krzyknął pan we flanelowej koszuli w granatowo-zieloną kratę - miała być ''stara'' gwardia!

No, niby racja Trudno, teza jest teza, a ilustracja jest ilustracja i nie będziemy marnować darów losu. Na potrzeby niniejszego tekstu Euzebiusz Smolarek zostaje przeniesiony do oddziału gwardyjskiego, a wszystko po to by, na postawione przez jeden z serwisów pytanie...

...udzielić odpowiedzi: ''Nie, nie byli!''

''Pikadorzy''

Do tej pory było tak: ogląda człowiek mecz, emocjonuje się, kciuki ściska... zgrrrzzzzyt, chlup... o, to nie były kciuki, to była puszka... piłka na skrzydło, dopada do niej Janusz Gancarczyk, dopada i i pada. Albo dopada do niej Miroslav Radović i też pada. Albo dopada Sławomir Peszko i też pada. Albo Vuk Sotirović i wiadomo co też. Radość z oglądania idzie do kuchni po ścierkę i nową puszkę, trybuny gwiżdżą, sędzia czasem też gwiżdże (i wtedy trybuny gwiżdżą jeszcze bardziej), a dopadnięta piłka turla się samotnie za linią boczną i mruczy, że w takich warunkach nie będzie pracować. W rundzie jesiennej było zupełnie inaczej. Przysłowiowy Sławomir Peszko dopadał przysłowiowej piłki i... i nie padał. Biegał dalej, mijał rywali, czasem nawet to oni padali po starciu z pomocnikiem Lecha (jeszcze chyba Lecha?). Miroslav Radović też biegał i mijał - padł dwa razy, za to oba razy skutecznie. Nie, nie napisałem ''słusznie''. Read my lips: no more taxes!... yyy... tego... Read my lips: skutecznie. Nawet Janusz Gancarczyk, kiedy dopadał, to nie padał, ale to akurat mogło być związanie z faktem, ze dopadał rzadko i po prostu chciał sobie trochę pograć. Enyłej - czołówka ekstraklasowych nurków zaskoczyła potężnie i zamiast w pionie zaczęła grać w poziomie. Na efekty nie trzeba było długo czekać: Sławomir Peszko wyjeżdża na Zachód (Znaczy, chyba wyjeżdża, bo latem też wyjeżdżał, wyjeżdżał...), Miroslav Radović zbierał recenzje mieszczące się w przedziale od ''pochlebne'' do ''entuzjastyczne'', Vuk Storović odżył i poprowadził Śląsk do dziewiątego miejsca w tabeli, a Janusz Gancarczyk jest tym razem wyjątkiem, który potwierdza regułę.

- Potwierdzam - skinął głową Janusz Gancarczyk.

Frekwencja

Nazywam się milijon!... A nawet milijon dwadzieścia cztery tysiące stu dwudziestu jeden. Tylu widzów obejrzało rundę jesienną na ekstraklasowych stadionach. Pamiętać przy tym należy, że nie wszystkie stadiony były gotowe (Wisła grała na połówce), że niektóre stadiony nie były w stanie przyjąć większej liczby widzów (ciekawe czy Arka wliczała do także widzów wymalowanych na przeciwległym płocie?), że nie zawsze pogoda sprzyjała rozrywkom typu ''outdoor''... Wiosną na pewno będzie lepiej, a o przekroczeniu kolejnego miliona Szanowna Wycieczka zostanie poinformowana stosownym komunikatem.

Transfery

Przemysław KaźmierczakPrzemysław Kaźmierczak Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Wyborcza.pl

''To wie się, co się ma'' seplenił kiedyś lektor w pewnej reklamie. Letnie transfery ekstraklasowe w większości chyba wypaliły: Poznań zachwyca się Artiomem Rudniewem, połowa Krakowa daje na mszę za przybycie do klubu Dragana Paljicia, a druga połowa za sprowadzenie Saidiego Ntibazonkizy (bo w sprawozdaniu za rundę jesienną może napisać, ''niektóre transfery okazały się fatalne'' - bez Burundyjczyka trzeba by napisać ''wszystkie''), Warszawa zaczęła się przekonywać nie tylko do Bruno Mezengi, ale nawet do Manu, a Lechię Gdańsk wszyscy stawiają sobie za wzór i zaczynają śledzić jej skautów, kryjąc się za przystankami, kioskami i wymówką, że ''my tu tylko na wakacje''. Nawet David Kobylik, na widok którego klubowy dietetyk rozpłakał się głośno, wniósł do ligi powiew świeżości i dośrodkowania na nos albo nawet główkę od szpilki. Oczywiście postać szlochającego dietetyka klubowego jest metaforą alegorii czy innym kopytkiem, bo mimo całej sympatii dla Polonii Bytom, nie podejrzewam, by stać ją było na specjalny etat dla takowego.

Transfer roku? Moim skromnym zdaniem: Przemysław Kaźmierczak.

Cyferki

Liczby i cyfryLiczby i cyfry 

Aż dwieście osiemdziesiąt sześć bramek (słownie: 286) i czterysta dziewięćdziesiąt dziewięć żółtych kartek, ale tylko dwadzieścia jeden kartek czerwonych i dwadzieścia siedem rzutów karnych. Jak Szanowna Wycieczka widzi: sportowo, czyściutko, delikatnie i nawet Mladen Kaszczelan złamał tylko jedną nogę (była to noga Sebastiana Dudka, któremu ''Poligon'' życzy powrotu do zdrowia i pociesza przykładem Marcina Wasilewskiego, który powrócił i zdążył strzelić już dwie bramki).

Z roku na rok i z rundy na rundę szukanie pozytywów w ekstraklasowej rzeczywistości staje się coraz łatwiejsze. Początkowo było to szukanie igły w stogu siana, potem z igły zrobiły się widły, następne z wideł belka (ta z oka bliźniego), a teraz wystarczy po prostu sięgnąć ręką i od razu człowiek wyciąga z ligowego stogu... przepraszam, to nie to.... bueeee... wytrzyjmy i sięgnijmy jeszcze raz... O, proszę: frekwencja na meczu w zależności od dnia: w soboty na meczu bywało średnio 7900 widzów, w niedzielę - 8500 widzów, ale za to w na meczach poniedziałkowych frekwencja wyniosła 15 000 widzów, a na meczach rozgrywanych we środę - aż 18 500! Nie zna granic i kordonów, ani nawet dni tygodnia ekstraklasy zew! A statystyka jest dziedziną nauki dającą wiele radości.

Jest dobrze, będzie jeszcze lepiej, a sobie i Szanownej Wycieczce życzę, żeby w 2011 roku było tak dobrze, by plusy były wyłącznie dodatnie i nic ich nie przesłaniało, żeby nasze ukochane drużyny wygrywały, żeby rosły kolejne nowe stadiony, żeby doping niósł się daleko, szeroko i żeby był cenzuralny, sędziowie żeby wreszcie mogli korzystać z powtórek wideo...

- Rany, znowu ''Kevin sam w domu''?

...i żeby każda ligowa kolejka była lepsza od poprzedniej a gorsza od następnej. No i żeby mistrz Polski - bez względu na to, kto nim zostanie - wreszcie awansował do Ligi Mistrzów.

Andrzej Kałwa

Poligon to rubryka Z czuba.pl w której Andrzej Kałwa pisze o polskiej ligowej rzeczywistości, która jaka jest - każdy widzi, a niektórzy nawet sądzą, że ją rozumieją.

PS

I żeby odnalazł się prezes Ziat, bo ''wygrajligowa'' koszulka, należna mu za zwycięstwo w ''poligonowej'' lidze prywatnej, piszczy z tęsknoty. Ktokolwiek wiedziałby o losie zaginionego proszony jest o kontakt pod adresem andrzej.kalwa@gazeta.pl

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.