Dobry pomysł, zły pomysł: Przenicowany świat

Polscy piłkarze w starciu z wielkimi nazwiskami nie pękają, ale walczą do upadłego. Ich walka nie kończy się piękną porażką, nad którą przez eony będzie jeszcze można dumać i na bazie której stwarzać najfantastyczniejsze rzeczywistości alternatywne spod znaku ''co by było, gdyby''... Ich walka kończy się zwycięstwem i to zwycięstwem niepodważalnym. Polski zespół nie ma w tym meczu jakiegoś koszmarnego kosmicznego pecha, ale ma szczęście. Już zupełnie na marginesie dodajmy, że niemalże debiutant pieczętuje wynik przepięknym golem, a safandułowaty wydawałoby się szkoleniowiec nagle okazuje się nie tylko fachowcem, ale w dodatku fachowcem potrafiącym podejmować ryzyko. Brzmi jak science fiction? A to tylko Lech.

Dobry pomysł: Mówić o piłce nożnej. To zawsze krzepiące, bo po meczu polskiej drużyny w europejskich pucharach, szczególnie w konfrontacji z takimi nazwiskami, najczęściej trzeba dokonywać psychoanalizy, wręcz wiwisekcji duszy polskiego piłkarza. Niekiedy jeszcze można porozmawiać o fizjologii i o tym, dlaczego jeden człowiek biega na pełnych obrotach przez 90 minut, a drugi człapie i po 60 minutach zaczyna sinieć. Po czwartkowym meczu szczególnie tematy psychologiczne można sobie odpuścić, a skoncentrować się po prostu na piłce. Już to przyjemnie odświeżające doznanie jest recenzją poczynań Lecha.

Zły pomysł: Nie mówić o wyniku. Ale jeszcze lepszą recenzją jest po prostu protokół meczowy. W zasadzie wszystko, co chciałoby się o meczu powiedzieć, a mówić można by długo i kwieciście, można streścić wyręczając się lodowatą matematyczną precyzją połączenia słów i liczb: Lech Poznań 3 - Manchester City 1.

Dobry pomysł: Grać w piłkę. Po takim zakończeniu, szczególnie w konfrontacji z rywalami o równie podniebnych umiejętnościach jak Adebayor czy Silva korci, żeby sławić wolę walki piłkarzy Lecha. Ale byłaby to pułapka, więcej, byłoby to robienie piłkarzom Lecha krzywdy. Bo, oczywiście, walczyli dzielnie, mieli szczęście, ale nade wszystko - grali w piłkę. Nawet jeśli chwilami brakowało umiejętności, nawet jeśli zdarzały się podania koślawe, przyjęcia wymagające natychmiastowej poprawki oraz strzały znikąd. Po prostu tam, gdzie brakowało umiejętności indywidualnych Lech prezentował w grze zbiorową mądrość. Pressing już pod polem karnym nie pozwalał Manchesterowi się rozpędzić, dawał okazje do bardzo groźnych akcji, tak jak przy trzeciej bramce, kiedy Rudnevs odebrał piłkę Kompany'emu. Ciągła asekuracja sprawiała, że nawet jeśli piłkarze Man City uporali się z jednym rywalem - zaraz czaił się na niego następny. Że Lech w tym meczu nie wymyślił prochu? Nie, faktycznie nie. Przynajmniej nie wedle ogólnoświatowych kanonów. Jednak wedle standardów tego, co w naszym kraju zwykło uchodzić za piłkę nożną wyglądał jak drużyna z innej planety. Jak drużyna... Grająca w piłkę.

Zły pomysł: Zapominać o trenerze. Jose Maria Bakero - witany przez kibiców Lecha, powiedzmy, chłodno, po meczu nie chciał oceniać, czy to już jego zespół grał w czwartek, czy może zespół Jacka Zieńskiego, dość posępnym wzrokiem śledzącego mecz z wysokości trybun. Ja również oceniał nie będę, podobnie jak nie będę po jednym meczu koronował Hiszpana na króla ligowych szkoleniowców. Trzeba jednak powiedzieć głośno - ten mecz był triumfem Bakero i wszystkim jego przeciwnikom powinien dać do myślenia. Na przykład jego zachowanie po zdobyciu bramki - kiedy to wezwał do siebie kapitana, Bosackiego, żeby na kartce dokładnie pokazać mu, jak Lech ma dalej grać. I nade wszystko - jego zmiany, nieoczywiste i odważne. :Ilu trenerów trzymałoby Injaca tylko dlatego, że strzelił bramkę? Tymczasem wprowadzony za niego Kiełb, nawet jeśli chwilami chaotyczny, był jednym z najlepszych piłkarzy Lecha w drugiej połowie. Ilu trenerów trzymałoby do końca meczu Stilicia licząc na jedno kopnięcie - kluczowe podanie, wrzutkę czy strzał z rzutu wolnego? Strzał był - w kluczowym momencie oddał go wprowadzony za Stilicia Możdżeń. Powtarzam - daleki jestem od mówienia, że tym jednym meczem Bakero pokazał, że jest trenerem wszystkich trenerów. Ale też warto pamiętać, że do tej pory pracował w warunkach patologicznych. Ciekawie będzie oglądać, jak będzie sobie radził w miejscu normalniejszym niż folwark gromowładnego prezesa Wojciechowskiego.

Dobry pomysł: Cenić szczęście. Phi, to nie Lech strzelił zwycięskiego gola, tylko Boyata, a że użył do tego głowy Arboledy - ot, detal. Słuchania takich wypowiedzi po tym meczu zapewne nie da się całkiem uniknąć. Cóż, faktycznie, los nieco Lechowi pomógł, co może zaskoczyć, bo na ogół polskim sportowcom przeszkadza. Nie miła odmiana?

Zły pomysł: Wierzyć w szczęście. Dobrze, że Możdżeń zdobył bramkę i dobrze, że był to gol tak bezdyskusyjnej urody, bo przynajmniej częściowo może uciszy tych, którzy chcieliby osiągnięcie Lecha wytłumaczyć satyryczną bramką Arboledy. Jasne, Lechowi szczęście pomogło, jasne Manchester również miał swoje okazje i mógł to spotkanie wygrać... Widzicie co tu zrobiłem? Zacząłem się bawić w tradycyjne ''co by było, gdyby...'' polskiego kibica. Tylko od strony Manchesteru. A jak każdy polski kibic dobrze wie - tę grę zakończyć bardzo łatwo. Przypominając wynik. A ten brzmiał...

Dobry pomysł: Awansować. Warto pamiętać, że to mimo wszystko tylko wygrana bitwa - bardzo ważna, ale tylko jedna. Wojnę może jednak Lech wygrać już w kolejnym spotkaniu - kiedy zagra u siebie z Juventusem. Wystarczy wygrać. Brzmi niewiarygodnie? Nawet po czwartkowym meczu? No właśnie. A zresztą, nawet remis może Lechowi dać awans, pod warunkiem, że Manchester City jednocześnie zremisuje lub wygra z Red Bullem (w tym ostatnim wypadku Lech nie może zremisować wyżej niż 2:2). Nadal brzmi niewiarygodnie?

Zły pomysł: Panikować. Czwartkowe zwycięstwo dało Lechowi też ten niesamowity komfort, że nawet jeśli nie zapewni sobie awansu w meczu z Juventusem - czeka go jeszcze mecz z najłatwiejszym rywalem w grupie - Red Bullem Salzburg. Lepszego środka uspokajającego nie wymyśliłby nawet projektant okładki przewodnika ''Autostopem przez galaktykę''. A on przecież wielkimi literami napisał na okładce ''Nie panikuj''!

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Agora SA