Dobry pomysł, zły pomysł: Perfekcyjna niedoskonałość

Lech liderem swojej grupy, przed Manchesterem City i Juventusem - miesiąc temu taki scenariusz wydawałby chyba się zbyt fantastyczny nawet dla człowieka obdarzonego najbujniejszą wyobraźnią. A jednak - mimo błędów i omyłek, Lech wygrał z Red Bullem Salzburg i włala.

Dobry pomysł: Mieć nowy stadion. Zupełnie przypadkiem, już po relacji, trafiłem na retransmisję spotkania. Kiedy zobaczyłem panoramę stadionu, dłuższą chwilę zastanawiałem się - co to za mecz. Zrozumiałem dopiero, kiedy usłyszałem, że komentatorzy witają ze stadionu Lecha. Widziałem, że coś takiego musi prędzej czy później nastąpić, ale wiedzieć, a zobaczyć to dwie różne rzeczy. W ujęciach obiektu Lecha nie było nic niezwykłego - człowiek czuł się tak, jakby oglądał po prostu mecz w europejskich pucharach. Ale taki normalny, nie żadną polsko-zagraniczną potyczkę. Każdy, kto obejrzał choć jeden poważny mecz rozgrywany na polskim stadionie domyśli się, jak zaskakujące musiało to być uczucie.

Zły pomysł: Przestraszyć się go. Idea jest taka, żeby stadion drużynie raczej pomagał i dobrze byłoby, żeby piłkarze Lecha uświadomili to sobie jak najszybciej. Przez pierwsze... W zasadzie niemal przez całą pierwszą połowę Lech wyglądał na przestraszonego. Widziałem mecz z Juventusem, nie sądzę więc, żeby sama stawka spotkania i rywal tak piłkarzy Kolejorza zdeprymował. Mam wrażenie, że natomiast mógł to zrobić widok przeszło 40 tys. kibiców. Miejmy nadzieję, że te czterdzieści kilka minut wystarczyło i Lech nie będzie się zasępiał na każdym meczu na swoim pełnym stadionie przez najbliższe pół roku. Dlaczego? Choćby dlatego, że w innych meczach może się to naprawdę niewesoło skończyć. Zresztą, posłuchajmy Bogusława Wołoszańskiego i nie uprzedzajmy zdarzeń.

Dobry pomysł: Wygrać. Jeśli Lech naprawdę gra o wyjście z grupy, a nie o zajęcie w niej ''miejsca nie przynoszącego wstydu'', a szczerze wierzę, że tak jest - zwycięstwo było w tym spotkaniu zadaniem pierwszym. Rewanż z Juventusem, mecze z Man City - w nich o zwycięstwa będzie piekielnie trudno, w tych meczach sukcesem będzie każdy, najmniejszy nawet punkcik. Rewanż z Red Bullem również może potoczyć się różnie, dlatego tak istotne było, żeby Lech wygrał z Austriakami u siebie. I mimo problemów, mimo błędów - Lech wygrał i został liderem grupy. Faworytem do awansu oczywiście się nie stał, ale zrobił naprawdę niemały krok w jego kierunku.

Zły pomysł: Mylić się. Zwycięzców niby się nie sądzi, ale pal sześć konwenanse, kiedy tu o rzecz najważniejszą idzie - o awans. A sąd nie będzie to dla Lecha przyjemny - mimo zwycięstwa, błędów i błędzików popełnił zatrzęsienie, a beztroska obrony niekiedy wręcz przerażała. Jeśli tyle podań w polu karnym Lecha wymieniali sobie piłkarze Red Bulla Salzburg, to co będzie, kiedy na ich miejscu staną dajmy na to David Silva i Carlos Tevez?

Dobry pomysł: Otrząsnąć się. Każdy, kto pamięta Manuela Arboledę z meczu z Juventusem musiał wczoraj się naprawdę zdziwić, ponieważ oprócz numeru na koszulce Arboleda Poznański różnił się od Arboledy Turyńskiego dokładnie wszystkim. W miejsce roztrzęsionego, niepewnego, popełniającego błąd za błędem safanduły zobaczyliśmy twardego, nieustraszonego gladiatora przetaczającego się przez swoje (i rywali) pole karne jak tajfun. Zakładając, że tajfun może znać przepisy piłki nożnej. I przestrzegać ich. Śliczna bramka była idealnym zwieńczeniem kapitalnego występu, tym lepszego, że kilka razy zagubieni koledzy zostawiali Arboledę samego w walce z przeważającymi siłami wroga. Pękł? Bez żartów.

Zły pomysł: Nie dokonywać zmian. Ja wiem, że Poznań i Turyn, że Red Bull i Juventus i nie chcę broń Boże mieszać umysłowo dwóch różnych systemów walutowych, ale mając to wszystko w pamięci muszę powiedzieć, że różnica między Jasminem Buriciem i Krzysztofem Kotorowskim była olbrzymia. Kotorowski wyglądał, jakby chciał z boiska uciec, a na piłkę wielokrotnie reagował niczym Alcest unikając jej jak tylko się dało. Burić nawet w najgroźniejszych sytuacjach zachowywał zimną krew godną wyluzowanego mamuta.

Dobry pomysł: Umieć kupować. Skoro już o Buriciu mowa - w podstawowym składzie Lecha zagrało w czwartek siedmiu obcokrajowców. Nie zastanawiając się czy to dobrze, czy źle (jedyna możliwa opcja - to chyba właściwa odpowiedź), warto zwrócić uwagę na jedną rzecz - poza Arboledą wszyscy zostali znalezieni za granicą. Biorąc pod uwagę, jak sprowadzanie piłkarzy z zagranicy idzie innym polskim klubom, nawet tym największym - wyczyn to niemały, szczególnie, że niemal wszystkich tych zakupów Lech dokonał w ciągu ostatnich trzech lat. Jasne, że się w tym czasie także mylił - jeśli kupuje się piłkarzy, zwłaszcza za takie pieniądze, jakimi dysponują polskie kluby, nie da się uniknąć omyłek. Pytanie, czy klub umie zminimalizować ryzyko nieudanego zakupu. Lech, jak pokazywał wielokrotnie - umie. Jeśli ktoś wstał dziś w ponurym nastroju i potrzebuje porcji serdecznego śmiechu na rozruch - może teraz, już w duchu, odpowiedzieć sobie na pytanie, jak taka, podstawowa wydawałoby się dla funkcjonowania klubu sprawa, działa w innych polskich ''potęgach''.

Zły pomysł: Narzekać. Warto jednak na koniec powiedzieć to wyraźnie - Lech zagrał naprawdę dobry mecz. Okazał się, nie pierwszy zresztą raz, drużyną dojrzałą, rozsądną, która z pucharami jest po prostu otrzaskana i rzadko traci w nich głowę. Taką, w przypadku której można mieć nadzieję (a jestem o krok od napisania ''pewność''), że nawet gra z nazwiskami największymi - nie przyprawi jej o palpitację serca. Co jest kolejnym dowodem na to, że na tle krajowych rywali Lech jest klubem wyjątkowym.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.