Wielkie gwiazdy bez wielkich tytułów 2: Edycja odwrotna

W przyrodzie nic nie ginie. Jeśli więc są wybitni sportowcy bez mistrzostw, to muszą być i tacy, którzy mają masę tytułów, mimo że specjalnie o nie nie zabiegali. Postanowiłem wytropić 10 takich zawodników z NBA i NHL, których główną zasługą w drodze po laury było to, że nie przeszkadzali gwiazdom*.

10. Ken Daneyko

Kto to? Dowód na to, że wierność barwom bywa opłacalna. Chociaż, kiedy w 1982 kanadyjski obrońca został wybrany w drafcie przez zespół z New Jersey, trudno było mówić o jakichkolwiek brawach, gdyż drużyna świeżo przeniesiona z Kolorado nie miała nawet nazwy. Kiedy rok później Daneyko dołączył do składu zwała się już Devils. Ken okopał się w jej obronie na dwie dekady i koszulkę Diabłów zdjął dopiero, gdy w 2003 roku ogłosił koniec kariery. Jest jednym z wyjątków na naszej liście, gdyż posiada wyróżnienie indywidualne. Przyznana mu w 2000 roku nagroda imienia Billa Mastertona nie wynikała jednak z jego rewelacyjnej gry, a wygranej batalii z alkoholizmem, z którym zmagał się przez sporą część kariery. Uhonorowali go także Devils, którzy uznali, że punkty to nie wszystko i za 21 wspólnych lat odwdzięczyli się Kenowi zastrzegając jego numer.

Dlaczego trafił na tę listę? Na pewno nie był słabym hokeistą, ale do sukcesów Devils, czyli zdobycia Pucharu Stanleya w 1995, 2000 i 2003 przyczynił się głównie zadając ból przeciwnikom i strasząc ich swą dziurą w uzębieniu wielkości Rzeszowa, a nie zdobywając gole czy chociaż przy nich asystując. Dostępu do bramki ekipy z New Jersey bronił w playoffs aż 175 razy i chyba podobało mu się to znacznie bardziej niż atakowanie siatki po drugiej stronie lodowiska. Efektem było to, że w playoffs strzelił zaledwie pięć bramek. Podobną awersję do ofensywy miewał w sezonie zasadniczym. Udało mu się nawet ustanowić rekord pod względem kolejnych meczów bez strzelonej bramki - jego trafienia przedzieliło aż 255 rozegranych meczów. 9. Jim Loscutoff

Kto to? Wybór numer 3 w drafcie w 1955 roku. Sięgnęli po niego Boston Celtics. Loscutoff odwdzięczył się im wiernością, miłością i uczciwością małżeńską czy raczej klubową, gdyż podobnie jak Daneyko całą swą karierę grał dla jednej drużyny. Jego przygoda z NBA trwała dziewięć sezonów i przypadła na okres dominacji Celtics, którzy w latach 1957-66 tylko raz nie zdobyli mistrzostwa.

Dlaczego trafił na tę listę? Jim nigdy nie był gwiazdą, nigdy specjalnie się nie wybijał i tylko w sezonie 1956/57 zdołał rzucać więcej niż 8,5 pkt na mecz (10,6). Średnio w całej karierze osiągnął średnie 6,2 pkt. punktu, 5,6 zbiórki, a kiedy połowa Celtów grała w Meczu Gwiazd, on siedział przed telewizorem. Celtics z Loscutoffem działali jednak rewelacyjnie na dziewięć sezonów z nim w składzie, aż siedem kończąc z tytułem mistrzowskim. Drużyna postanowiła też uhonorować go zastrzegając jego numer, ale zawodnik poprosił, by pozostawić go w użyciu. Wychodzi więc na to, że Jim po prostu robił to, co od niego wymagano, a że nie wymagano za wiele, to nie jego wina. Nie zmienia to jednak faktu, że spośród wszystkich dziewięciu koszykarzy, którzy mają na koncie siedem albo więcej pierścieni mistrzowskich, Loscutoff legitymuje się zdecydowanie najsłabszymi indywidualnymi osiągnięciami i tylko Red Auerbach wiedział czy o to mu chodziło, gdy decydował się na Jima w drafcie.

8. Joe Kocur

Kto to? Pamiętacie Bash Brothers z ''Potężnych Kaczorów''? Pierwowzorem dla Deana Portmana i Fultona Reeda mogli być Bruise Borthers czyli zabójczy duet, który w Detroit Red Wings stworzyli prawoskrzydłowi - Joe Kocur i Bob Probert. Wspólnie plądrowali, gwałcili i terroryzowali NHL ku chwale wielkiej Ośmiornicy od 1985. W 1986 Kocurowi udało się nawet zaliczyć najwięcej karnych minut w całej lidze. W 1991 uznał jednak, że kolejne zwłoki rywali nie przybliżają go do mistrzostwa, przeniósł się do New York Rangers i trafił na historyczny moment. Wchodził bowiem w skład ekipy, która w 1994 wywalczyła pierwszy i do dziś jedyny tytuł, jaki Rangers zdobyli od 1940 roku. Z Nowego Jorku Kocur odszedł w sezonie 1995/1996, by na siedem meczów dołączyć do Vancouver Canucks. Gdy rozgrywki dobiegły końca, wrócił do Detroit, gdzie grał jeszcze trzy lata, zdobywając kolejne dwa mistrzostwa. Po zakończeniu kariery udziela się w akcjach charytatywnych i wciąż jest związany z Red Wings. W 2002 sięgnął z nimi po Puchar Stanleya jako członek sztabu szkoleniowego, grywa też drużynie oldbojów zespołu z Detroit

Dlaczego trafił na tę listę? W robieniu rywalom krzywdy Kocur na pewno był rewelacyjny, ale ze zdobywaniem punków szło mu znacznie gorzej. Wprawdzie w rozgrywkach 1989/90 zdobył 16 goli i miał 20 asyst, ale to jedyny sezon, gdy zdołał przekroczyć barierę 20 punktów. W 820 meczach w playoffs zaliczył 80 goli i 82 asysty oraz 2519 minut na ławce kar, co dowodzi, że rywale zapewne lepiej pamiętali jego pięści niż celne strzały.

7. Aaron Ward

Kto to? Obrońca hokejowy, który został wybrany w drafcie w 1991 przez Winnipeg Jets. Nim jednak zdołał chociaż raz wyjechać na lód w NHL, prawa do niego nabyli Detroit Red Wings. Było to chyba najlepsze, co mogło spotkać Warda, którego w bój w najlepszej hokejowej lidze świata posłano w 1994. Po dwóch sezonach zaczął dość regularnie łapać się do składu meczowego, ale trudno powiedzieć coś więcej dobrego o jego grze. Kiedy jednak przed sezonem 2001/02 opuszczał Wings dla Carolina Hurricanes, jego nazwisko dwa razy widniało na Pucharze Stanleya. Pojawiło się tam trzeci, gdy razem z Canes wywalczył mistrzostwo w 2006 roku. Od tego czasu przewijał się przez składy New York Rangers i Boston Bruins, a przed ostatnim sezonem wrócił do Hurricanes. W połowie rozgrywek czmychnął jednak do Anaheim Ducks, a w nadchodzącym seoznie już nie zagra, gdyż przeszedł na emeryturę.

Dlaczego trafił na tę listę? Najjaśniejszym punktem jego kariery było zorganizowanie w Bostonie charytatywnej akcji golenia głów przez hokeistów. Na lodzie Ward szału jednak nie robił. Przez 7 lat w Detroit zdobył tylko 45 punktów w rozgrywkach zasadniczych, a w playoffs zanotował zaledwie jedną asystę. W gwiazdę nie zamienił się też po opuszczeniu Red Wings. Swój najlepszy sezon pod względem zdobyczy punktowej w playoffs zaliczył, gdy razem z Hurricanes sięgał po swe trzecie mistrzostwo. Zanotował wtedy dwa gole i trzy asysty, a ustukane wówczas pięć puntów, okazało się połową wszystkich, jakie udało mu się zdobyć w decydującej fazie sezonu. Kiedy bito się o tytuły był więc raczej łatą w składzie niż jego ważnym ogniwem.

6. Bill Wennington

Kto to? Kanadyjski koszykarz, który w zamierzchłych wiekach (czyli połowie lat '80) starał się udowodnić Amerykanom, że za północną granicą USA dzieci nie rodzą się z łyżwami na nogach, a piłka nie kojarzy im się wyłącznie z wyrębem lasu. Realizacja tej misji na St. John's University szła mu na tyle dobrze, że w 1985 został wybrany przez Dallas Mavericks z 16. numerem w drafcie - między innymi przed takimi graczami jak Joe Dumars, Terry Porter czy A.C. Green. Przez pięć sezonów w Dallas grzał ławę, po czym na rok trafił do Sacramento Kings, gdzie nawet 23 razy wyszedł w pierwszym składzie. Zaprezentował się tak dobrze, że musiał szukać pracy w Europie i zakotwiczył w Virtusie Bolonia. W 1994 o Kanadyjczyku przypomnieli sobie Chicago Bulls, którzy przygarnęli go i utrzymywali na swoim wikcie aż do 1999. Wtedy też Bill odbył sentymentalną podróż do Sacramento, ale dla Kings zagrał tylko siedem razy i zakończył karierę. Dziś pracuje jako komentator.

Dlaczego trafił na tę listę? W ciągu 13 sezonów rozegranych w NBA na boisko wyszedł 770 razy, ale tylko 88 w pierwszej piątce. W swoim najlepszym sezonie w życiu (1993/94) rzucał 7,1 pkt. na mecz - nigdy wcześniej ani później nie zdołał przekroczyć granicy 5,5 pkt. W playoffs było jeszcze gorzej, gdyż rzucał 2,5 pkt, zbierając 1,4 piłki. Jego rola w zdobyciu przez Chicago trzech tytułów mistrza ograniczała się więc głównie do tego, że nie przeszkadzał specjalnie kolegom. Nie zmienia to faktu, że ma trzy błyszczące pierścienie - takie o jakim chociaż jednym marzą Raggie Miller, Charles Barkley czy Patrick Ewing.

5. Michel Larocque

Kto to? Hokejowy bramkarz i członek ostatniej wielkiej dynastii Montreal Canadiens. W ekipie z Quebecku grał od 1973 aż do połowy rozgrywek 1980/81, kiedy przeniósł się do Toronto Maple Leafs. W swoim drugim sezonie w Toronto pierwszy i ostatni raz w karierze pełnił rolę podstawowego bramkarza. Specjalnego szału nie zrobił, bo już w rozgrywkach 1982/83 wrócił na ławkę, ale tylko po to, by szybko spakować się i przenieść do Philadelphia Flyers. Karierę zakończył w 1984 w St Louis Blues. Niestety, nie było mu dane długo cieszyć się zasłużoną emeryturą i wywalczonymi trofeami, gdyż zmarł w 1992 na raka.

Dlaczego trafił na tę listę? Larocque to dowód tego, że bycie zmiennikiem świetnego bramkarza w mocnym klubie to naprawdę niezła fucha. Michel był bowiem dla Kena Drydena tym, kim Raimond van der Gouw dla Petera Schmeichela czy Fred Grim dla Edwina van der Sara. Zawsze siedział na ławce gotowy wkroczyć do walki, ale nigdy taka potrzeba nie zaistniała. Z Montrealem udało mu się aż cztery razy sięgnąć po Puchar Stanleya - tryumfował w 1976, '77, '78 i '79. W swych mistrzowskich sezonach w playoffs pojawił się na lodzie tylko raz i to zaledwie na jedną tercję. Bycie zmiennikiem takiej gwiazdy jak Dryden miało dla Larocque'a jeszcze bonus w postaci trzech wywalczonych zza jego pleców Vezina Trophy - nagrody do 1981 przyznawanej bramkarzowi lub bramkarzom, którzy wpuścili najmniej goli. Czwarty raz zaszczytu tego dostąpił w swym ostatnim sezonie w Canadiens. Wprawdzie nie było już wtedy Drydena, ale pierwszym goaltenderem był wówczas Richard Sevigny, a Michel o miejsce na ławce konkurował z Denisem Herronem i wyróżnienie powędrowało wspólnie do całej tej trójki.

4. Will Perdue

Kto to? Kolejny dowód, że w Chicago Bulls istniał jakiś parytet nakazujący drużynie posiadanie wielkiego białego gościa. Perdue dołączył do Byków w 1988 i usiadł na ławce. Tkwił na niej nie niepokojony przez nikogo aż do 1994, gdy nagle uznano, że za trzy mistrzowskie pierścienie powinien odwdzięczyć się grą w wyjściowej piątce. Eksperyment ten skończył się tak, że w kolejnym sezonie Bulls postanowili przekonać się jak Luc Longley będzie wyglądał w pierwszym składzie, a jak Perdue w koszulce San Antoni Spurs, gdzie wysłano go za Dennisa Rodmana (poważnie). Przez cztery lata w Teksasie Will niespecjalnie wychylał się zza Davida Robinsona i Tima Duncana, ale zdołał zainkasować czwarte mistrzostwo. W 1999 śmignął zobaczyć czy na ławce w Chicago niewiele się zmieniło. Chyba mu się nie spodobało, bo już po roku odszedł do Portland Trail Blazers, gdzie zakończył karierę. Dlaczego trafił na tę listę? Will Perdue był dość solidnym rezerwowym, ale próba zrobienia z niego podstawowego gracza skończyła się tym, że notował zaledwie 8,0 pkt. na mecz i przegrał rywalizację z Longleyem - facetem, od którego zwrotniejszy był nawet Mount Everest. Był jednak pełnoprawnym członkiem wszystkich trzech mistrzowskich składów Bulls z lat 1991-93 i Spurs z 1999 roku. Nieźle jak na gościa, który w czasie całej kariery rzucił 3740 punktów - mniej niż Patrick Ewing przez trzy pierwsze sezony kariery.

3. Jud Buechler

Kto to? Mały skrzydłowy, który hasał po parkietach NBA w latach 1990-2002. Warto zauważyć, że hasanie to miało miejsce głównie w czasie treningów i na rozgrzewce, gdyż podczas meczów Jud grzecznie siedział na ławce pilnując dresów kolegów. Karierę zaczął w sezonie 1990-91 w New Jersey Nets. Niesamowitego wyczynu dokonał jako drugoroczniak - w ciągu jednego roku zagrał aż w trzech zespołach. Zaczynał w Nets, ale podziękowano mu za współpracę i po bezrobotnego small forwarda zgłosili się San Anotnio Spurs, którzy jednak pozbyli się go zaledwie po 11 spotkaniach. Tym razem kontrakt zaproponowali mu Golden State Warriors, gdzie już został. Nie wiadomo czy dlatego, że spodobała się jego gra czy nie zdążono go wywalić. Kiedy w 1994 kontrakt Buechler się skończył, Warriors udali, że nie mogą go przedłużyć, bo zapomnieli długopisu i po zawodnika zgłosili się Chicago Bulls. W Wietrznym Mieście dotrwał do 1999 oglądając jak Jordan, Pippen i spółka poszerzają jego kolekcję biżuterii o trzy efektowne sygnety. Po rozpadzie mistrzowskiej ekipy odszedł do Detroit i po trzech sezonach w Pistons w końcu udało mu się zmienić klub w wyniku wymiany, a nie wyrzucenia ze składu. Przed sezonem 2001/02 wytransferowano go do Phoenix Suns, ale nim rozgrywki dobiegły końca był już graczem Orlando Magic. Na Florydzie zakończył zawodową karierę i mógł skupić się na swoim drugim hobby - siatkówce plażowej.

Dlaczego trafił na tę listę? Pod koniec lat '90 najnudniejszą pracą świata było prawdopodobnie pełnienie roli trzeciego small forwarda w Chicago Bulls. Na pozycji tej rządził bowiem Scottie Pippen, a jego zmiennikiem był Toni Kukoc. Ten trzeci potrzebny był więc tylko po to, żeby wypełniać limit zawodników i nie przeszkadzać. Ta rola przypadła właśnie Judowi, który w ciągu czterech sezonów w Chicago ani razu nie wybiegł w pierwszej piątce i rzucał przeciętnie 2,9 pkt. na mecz (w całej karierze uzyskał 3,3). Jego rola jeszcze bardziej zmniejszała się (tak, to możliwe), gdy nadchodziły playoffs. Jud zdobywał w nich dla Bulls średnio 1,8 pkt. (po przygodzie z Pistons i Magic osiągi te spadły do 1,7), czyli tyle ile pewnie rzucałby nawet proces bezczynności z Windowsa, gdyby ubrać go w koszulkę. Nie zmienia to jednak faktu, że Buechler to 3-krotny mistrz NBA. Czasem mam wrażenie, trzy tytuły Buechlera to zadośćuczynienie od losu za to, że przez całe życie musi zmagać się z imionami Judson Donald.

2. Kevin Hodson

Kto to? Bramkarz, który karierę w NHL zaczął w 1992. Podpisał wtedy kontrakt z Chicago Blackhawks i mógł chwalić się nim kumplom w lidze IHL. Rok później podobny manewr mógł wykonać w AHL, ale tym razem czekał już na ewentualne wezwanie od Detroit Red Wings. To nastąpiło dopiero w 1995 i 23-letni wówczas Kevin dołączył do ekipy z Motown. Grał tam trzy sezony, ale w połowie czwartego wymieniono go do Tampa Bay Lightning. W 2000 z Florydy wysłano Hodsona do Montreal Canadiens, gdzie wykonał ciekawy manewr. Nie załapał się do składu i podziękowano mu za współpracę nim chociaż raz wyjechał na lód. Do 2002 nie robił więc nic związanego z zawodowym hokejem, aż jako wolny agent podpisał znów kontrakt z Lightning. Gdy rozgrywki 2002/03 dobiegły końca zorientował się, że prędzej przyjdzie mu bronić królestwa przed smokiem niż bramki i nie łapiąc się nawet na rolę rezerwowego, zakończył karierę. Wznowił ją w lidze fińskiej, ale zagrał tylko trzy mecze i uznał, że hokej jest fajny, ale doradztwo finansowe jeszcze lepsze. Mam nadzieję, że bronienie oszczędności idzie mu lepiej niż dostępu do bramki.

Dlaczego trafił na tę listę? Jak już wiecie ostoją bramki Hodson nie był - zagrał w sześciu sezonach NHL, a na lodzie można go było zobaczyć tylko 71 razy. Nie tylko nigdy nie był pierwszym bramkarzem w najlepszej w hokejowych lig, ale miał też olbrzymie problemy, żeby załatwić sobie chociaż miejsce na ławce rezerwowych. W zasadzie udało mu się to tylko raz - w sezonie 1997/98, kiedy był podstawowym zmiennikiem Chrisa Osgooda w Detroit i pozwolono mu zagrać w 21 meczach. Przez całą karierę zaliczył zaledwie jedno spotkanie w playoffs. Chociaż spotkanie, to wiele powiedziane, gdyż wpadł na lód na minutkę. I to też nie całą - na lodzie był przez 16 sekund meczu z St. Louis Blues w 1998 roku. W tym czasie nie musiał interweniować ani razu. Nie przeszkodziło mu to jednak znaleźć się na Pucharze Stanleya i to nawet dwa razy. Właśnie w 1998 oraz rok wcześniej. Wprawdzie w 1997 zagrał tylko sześć meczów w sezonie zasadniczym, a playoffs oglądał z trybun, ale stwierdzono, że skoro większość sezonu, był graczem Red Wings, to jest częścią zwycięskiej drużyny. Podejrzewam, że Hodson to ulubiony hokeista Adama Oatesa, który zagrał w 163 meczach playoffs i nie ma na koncie żadnego mistrzostwa. Kevinowi 16 sekund wystarczyła, żeby zainkasować dwa.

1. Gene Guarilia

Kto to? Forward, którego Boston Celtics wybrali w 2. rundzie draftu w 1959 roku i włączyli do swego składu na cztery lata. Potem okazało się, że Gene nie jest bogiem koszykówki. Półbogiem, ćwierćbogiem ani nawet gościem, który potrafi nieźle grać też nie. Dzięki temu Guarilia, który zaczął karierę w NBA w wieku 22 lat, jako 25-latek mógł przejść na emeryturę.

Dlaczego trafił na tę listę? Jeśli zawodnicy z poprzedniego rankingu mają w domach tablice do rzutków, to zapewne przypięli do nich podobiznę Guarilii. Gene bowiem przez cztery lata w Celtics wybiegł na boisko 129 razy, na parkiecie przebywał 1082 minuty i rzucił dokładnie 412 punktów. Dla porównania Marcin Gortat, który w NBA zaliczył na razie trzy sezony ma już 1923 minuty i 550 punktów. Guarilia jednak najwyraźniej nie miał talentu do koszykówki, ale do bycia w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie na pewno. Każdy ze swoich sezonów w NBA kończył bowiem jako mistrz NBA. Istnieje teoria, że Jezus mówiąc, że błogosławieni cisi i pokornego serca, miał na myśli takich graczy jak Gene, którzy przez całą karierę grzecznie siedzieli na ławce, Mecz Gwiazd oglądając wyłącznie w telewizji, a gdy odwieszali trampki na kołku okazywało się, że są wielokrotnymi mistrzami.

Andrzej Bazylczuk

* Aby dostać się na listę zawodnik musiał zakończyć już karierę, nigdy nie grać w Meczu Gwiazd, na amerykańskiej ziemi nie dostać żadnego znaczącego indywidualnego wyróżnienia w zawodowym sporcie i wywalczyć przy tym co najmniej trzy mistrzostwa. Albo być Kevinem Hodsonem .

Copyright © Agora SA