Z cyklu "Nieznani, a szkoda": Gottfried Dienst

Niebiosa i sędziowie piłkarscy ferują czasem niesprawiedliwe wyroki. Jako że niebiosa, poza gwiazdami sportu, nie leżą w kręgu zainteresowań Z Czuba, dziś zajmiemy się tymi drugimi. A raczej jednym z tych drugich. 9 września mija 91. rocznica urodzin Gottfrieda Diensta - człowieka, który nazywał się jak niszowa marka niemieckich samochodów i zapoczątkował w piłce nożnej dyskusję pod tytułem ''Powtórki wideo - nie czy bardzo nie?''.

Gottfried Dienst przyszedł na świat 9 września 1919 roku w Bazylei. Tego dnia nad tym szwajcarskim miastem padało. Jedni uważali, że to sprawka Szatana, inni że słynnej sekty futbolowych purystów. Jeszcze inni podkreślali pewne kluczowe zdania pojawiające się w podręcznikach meteorologii, ale to dlatego, że byli studentami geografii w czasie sesji egzaminacyjnej. Była też grupa obciążających winą za to zjawisko lokalny przemysł oraz takich, którzy mówili po norwesku z tego powodu, co wtedy lekceważono, że byli Norwegami. Nikt jednak nie pomyślał o niewielkim szpitalu leżącym w obrębie Bazylei, gdzie na boisko świata wkraczał właśnie syn państwa Dienst, który początkowo miał mieć na imię Belzebub, ale w końcu dumni rodzice zdecydowali się jednak na Gottfrieda, co z pewnością ułatwiłoby mu karierę, gdyby postanowił zostać średniowiecznym rycerzem. Jego dzieciństwo to tabula rasa i nie chodzi tu o coś, co pojawi się w Starcrafcie III.

Wiemy tylko, że Dienst postanowił zostać sędzią piłkarskim. Jak postanowił, tak też uczynił, a w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku rozpoczęła się jego droga do chwały. Albo i niekoniecznie chwały. W roku 1961 niespełna 42-letni Szwajcar sędziował finał klubowego Pucharu Europy Mistrzów Klubowych, w którym Benfica pokonała na Wankdorfstadion w Bernie Barcelonę 3:2. Cztery lata później Gottfried dał się poznać jako etatowy niemal gwizdacz międzykrajowych rozgrywek klubowych. W 1965 delikatnie niczym gwiazdy serialu ''Chirurdzy'' operował gwizdkiem podczas kolejnego finału PEMK (Inter - Benfica 1:0) oraz decydującego meczu o ś.p. Puchar Miast Targowych (Juventus - Ferencvaros 0:1). Dienst był już wtedy uważany za najlepszego arbitra w Europie, co równało się byciu najlepszym arbitrem na świecie. Wtedy również zaczął się jego upadek.

Jako najlepszy gwizdkowy wymiatacz, Dienst dostał do sędziowania ostatnie spotkanie Mistrzostw Świata w Anglii, czyli kolejny rozdział futbolowej wojny miedzy synami Albionu, a synami golonki i piwa - Niemcami. Wszystko było dobrze aż do dogrywki, a dokładnie 101. minuty, gdy przeprowadzono jedną z najsłynniejszych akcji w historii piłki kopanej.

Wszyscy dokładnie widzieli czy piłka po uderzeniu Hursta przekroczyła linię. To znaczy Anglicy dokładnie widzieli, że przekroczyła, a Niemcy, że nie. Ofiarą tego zamieszania stał się Szwajcar, który nie miał wyrobionej opinii i rady postanowił szukać u liniowego - Tofika Bachramowa. Azer przychylił się ku racji Anglików za co zamienił się w stadion . Dienst więc kontrowersyjną bramkę uznał. O to czy miał rację spory wśród naukowców i kibiców trwają do dziś. Do dziś też trwa rozpętana przypadkiem przez Gottfrieda dyskusja o sędziowskich pomyłkach i sposobach ich likwidacji. Wracając do finału z 1966, starający się odrobić straty Niemcy stracili jeszcze jedną bramkę, ostatecznie przegrali 4:2 i mieli doła jak stąd do Montrealu. W zupełnie odmiennych humorach byli ich rywale, a nad Tamizą Dienst i Bachramow zostali niemal takimi bohaterami jak Hurst, Moor, Charltonowie sztuk dwie i reszta ekipy, która wywalczyła dla Anglii jedyny jak dotąd tytuł mistrzów świata.

Finał MŚ 1966 nie zachwiał wizerunkiem Diensta jako opoki europejskiego gwizdania, a UEFA za motto wybrała sobie ''In Gottfried we trust'' używane na zmianę z ''Gott und Fried mit uns''. Dlatego też sędziemu temu powierzono prowadzenie dwa lata późniejszego spotkania finałowego Mistrzostw Europy pomiędzy Jugosławią a włoskimi gospodarzami turnieju. Squadra Azzurra w meczu tym pomagały nie tylko ściany (których nawiasem mówiąc na boisku nie było), ale przede wszystkim Dienst. Nie tylko nie uznał bramki zdobytej przez naszych bałkańskich braci zgodnie z wszelkimi prawidłami sztuki i później nie umiał wytłumaczyć w żaden sensowny sposób swojej decyzji. W 80. minucie Szwajcar, przy stanie 1:0 dla przyjezdnych, podyktował dla Włochów rzut wolny i zajął się skrupulatnym ustawianiem jugosłowiańskiego muru. W tym czasie 26-letni napastnik Interu Angelo Domenghini nie czekając na gwizdek arbitra uderzył stojącą piłkę, ta wpadła do siatki, a Dienst... wskazał na środek boiska. Mecz skończył się wynikiem 1:1. Powtórzony finał sędziował Hiszpan Jose Maria Ortiz de Mendibil, a podłamani Jugosławianie dali się ograć ''niebieskiej esquadrze'' 0:2.

Dienst na wieczną emeryturę przeszedł 1 czerwca 1998 roku. Do dziś niewielu arbitrów może pochwalić się takimi osiągnięciami jak on - jest jednym zaledwie z czterech sędziów, którzy gwizdali w dwóch decydujących pojedynkach o najważniejszy z europejskich pucharów. Został też pierwszym arbitrem, który prowadził zarówno finał mistrzostw świata, jak i czempionatu Starego Kontynentu. Osiągnięcie to powtórzyły tylko Sergio Gonella (Euro '76 i mundial '78). Miał jednak tego pecha, że sędziowie, podobnie jak bramkarze mają przegwizdane i znacznie lepiej pamięta się ich pomyłki niż świetne decyzje. Dlatego też dziś Dienst większości kibiców kojarzy się tylko z feralnymi finałami, a nie setkami spotkań, które zapewniły mu opinię najlepszego arbitra lat sześćdziesiątych.

Andrzej Bazylczuk & Łukasz Miszewski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.