* Maaskant był przeciętnym piłkarzem. W trakcie swojej dość krótkiej piłkarskiej kariery występował na pozycji pomocnika, najczęściej defensywnego, i rozegrał nieco ponad setkę meczów na najwyższym szczeblu ligowym. Przywdziewał koszulkę Go Ahead Eagles, FC Emmen, szkockiego Motherwell FC, FC Zwolle oraz Excelsioru Rotterdam. We wszystkich zespołach z wyjątkiem FC Zwolle Maaskant występował nie dłużej niż rok. Może więc właśnie dlatego dopiero po przekupieniu jednonogiego karła w ruinach starego zamku w Kapadocji udało się zdobyć fotografie Pana Roberta z czasów występów w Zwolle.
Maaskant w FC Zwolle. Portret z XVII wieku, olej na płótnie.
Podobno ilekroć ktoś szukał śladów piłkarskiej kariery Maaskanta najpierw tracił zmysł smaku a potem wydawało mu się, że jest pocztówką. Wolę więc nie ryzykować i ten rozdział życia RM chwilowo zamknąć.
* A nie, jeszcze przez chwilkę futbolowy fragment dziejów. Otóż w 1990 roku nasz bohater postanowił pograć w soccer . Dokładniej, w indoor soccer . W konsekwencji trafił do Stanów Zjednoczonych do ekipy Tacoma Stars. To nie była szajka, która dawała sobie w kaszę dmuchać.
* Ojciec Roberta Maaskanta , Bob, to z kolei legenda NAC Breda. Występował tam przez wiele lat jako piłkarz, potem dwukrotnie był trenerem tej drużyny a także dyrektorem sportowym (zatrudniał tam m.in. Henka Ten Cate). Jak twierdzi Robert, większość swoich trenerskich posunięć konsultuje z leciwym już ojcem.
* Wróćmy jednak do nowego szkoleniowca Wisły. Po zakończeniu "kariery" szybko zainstalował się na ławce trenerskiej. Najpierw był asystentem - w RBC Roosendaal, Go Ahead Eagles i FC Zwolle. W sezonie 1999/2000 po raz pierwszy samodzielnie dowodził drużyną RBC Roosendaal. W tym małym klubie świeżo upieczony coach Białej Gwiazdy zabawił przez trzy lata. Już w pierwszym sezonie pracy awansował do Eredivisie. Przygoda w najwyższej klasie rozgrywkowej trwała jednak tylko sezon i w 2001 roku RBC z hukiem spadło do Eerste Divisie. Nikt jednak nie miał o to do Maaskanta pretensji. Ciekawostką jest, że wśród zawodników, których miał on pod swoją opieką w tym czasie był również Tomasz Iwan. Kolejny sezon podopieczni RM wykorzystali na powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej. Projekt ten zakończył się pomyślnie, ale po jego realizacji, czyli awansie, nasz Bohater zdecydował się na dziwny krok. Opuścił Roosendaal, by zasiąść na ławce... dołującego w Eerste Divisie Go Ahead Eagles. Cóż, Holandia to wolny kraj.
* Misja wprowadzenia tej drużyny do Eredivisie okazała się ponad siły Maaskanta. Wrócił on więc na kilka miesięcy do RBC Roosendaal, ale wraz z początkiem sezonu 2004/2005 zameldował się w występującym w najwyższej klasie rozgrywkowej Willem II Tillburg.
* W Tillburgu po pół roku podziękowano mu za pracę i poświęcony czas, ale nie chciano już dłużej z nim współpracować. Maaskant trafił więc, po raz trzeci, do grającego w Eredivisie Roosendaal (wiosna 2006). Pracował tam pół roku i spuścił zespół klasę niżej. Znów poczęstowano go więc czarną polewką.
* Sezon 2007/2008 rozpoczął w MVV Maastricht. Miasto piękne, ale klub tylko drugoligowy. Mimo że podopieczni Maaskanta nie zdołali wywalczyć sobie awansu (5. miejsce), to wysiłek młodego trenera został zauważony i...
* ... od sezonu 2008/2009 stał się on szkoleniowcem NAC Breda.
Maaskant w NAC Breda
W pierwszym roku pracy wywalczył z tą drużyną 8. miejsce w Eredivisie i, po barażach, prawo gry w Lidze Europejskiej. W trzeciej rundzie eliminacji do fazy grupowej tych rozgrywek NAC natknęło się na Polonię Warszawa. Nie, nie przelękło się. Nie, ani trochę. W Polsce po golu Kwakmana Breda wygrała 1-0.
W rewanżu było oczywiście jeszcze gorzej dla polonistów, bo 1-3 po golach Amoaha, Lurlinga, Kwakmana i honorowym trafieniu Ivanovskiego.
Żeby jednak Holendrom nie było zbyt wesoło to dodam, że z europejskimi pucharami pożegnali się już rundę później, po ostrych batach od Villareal (1-3 i 1-6).
Sezon 2009/2010 w Eredivisie kierowana przez Maaskanta Breda zakończyła na 10. miejscu w tabeli. To wynik nie najgorszy, ale też nie rzucający na kolana. Trzeba jednak pamiętać, że klub tonie w długach. Właśnie w związku z nimi komisja postanowiła ukarać go jednym minusowym punktem na starcie bieżącego sezonu. Punkt ten został odrobiony już w pierwszej kolejce (1-1 z AZ Alkmaar), ale potem przyszły dwie porażki po 1-3 z Utrechtem i Heerenveen (wtedy już formalnie nie było RM w klubie). W tej kiepskiej atmosferze Maaskant postanowił opuścić Bredę. Wisła zapłaciła ponoć za niego kilkadziesiąt tysięcy euro kwoty odstępnego. Dla towarzystwa pod Wawelem bawić z nim będzie dyrektor sportowy Stan Valckx (o nim więcej tutaj ).
* Wszyscy zawodnicy, którzy zetknęli się z RM chwalą sobie jego metody pracy. Nie jest on typem zamordysty i potrafi dotrzeć do każdego zawodnika. Kładzie nacisk na kontakt z piłką i grę kombinacyjną. Paweł Brożek może się więc uspokoić, że raczej nie będzie tyle interwałów co za Okuki i Petrescu. A biorąc pod uwagę, że szkoleniowiec nie mówi (jeszcze?) po polsku, to być może znowu będziemy mieli okazję oglądać w akcji Martę Alf.
* W Holandii nasz bohater był ulubieńcem mediów. Często pojawiał się w telewizji, udzielał wywiadów, czarował na konferencjach prasowych. Potrafił przyłożyć złośliwą uwagą i ciętą ripostą. Do tego pojawiał się zawsze w eleganckim garniturze, dopasowanej koszuli i z brylantynowym lokiem. Och, ach, cud, miód.
* Poza tym wszystkim Maaskant lubi... grać w karty. W czasie pobytu w Bredzie co piątek umawiał się z ojcem i paroma kolegami, m.in. z Pierrem Van Hooijdonkiem, na kilka partyjek.
Taki właśnie jest nowy szkoleniowiec Białej Gwiazdy. Teraz piłeczka po stronie zawodników Wisły - czy będą mieli ochotę sensownie grać pod rządami takiego szkoleniowca, czy też niezbędny będzie pastuch elektryczny?
Przemysław Nosal