Dobry pomysł, zły pomysł: Bliżej

Losowanie okazało się szczęśliwe, Lech też okazał się szczęśliwy, więc i my wszyscy możemy być szczęśliwi. Lechowi został już tylko jeden krok od tego, żeby sezon pucharowy kompromitujący zmienić w przyzwoity.

Dobry pomysł: Cieszyć się. Przed meczem trudno sobie było wymarzyć lepszy wynik, po meczu w zasadzie też. Lech zagrał najlepszy mecz... właściwie w całym sezonie i jedyne, co mu teraz pozostało, to wszystkiego nie popsuć.

Zły pomysł: Cieszyć się. To dopiero połowa meczu. A Dnipro, choć okazało się rywalem nie tak groźnym, jak go malowali, pokazało jednocześnie, że jest wystarczająco groźne, żeby ze świętowaniem wstrzymać się do zakończenia rewanżu.

Dobry pomysł: Mieć zmienników. Pięciu zawodników z podstawowego składu wypadło Lechowi przed tym meczem i zawodników tych było pięciu. Czterech im nie wypadło, ani sześciu. Wypadło im pięciu. I co? I nic - jako się już rzekło, Lech zagrał najlepszy mecz w całym sezonie, a dziur po nieobecnych praktycznie nie było widać. Podobnie, jak nie było (no, powiedzmy, że dość długo nie było) dziur w eksperymentalnej dość obronie, a o to można się było obawiać najbardziej. Tymczasem grupa piłkarzy, która przed meczem zapewne musiała się wymieniać wizytówkami, żeby w ogóle wiedzieć kto jest kto zagrała, jakby w tym właśnie składzie grała ze sobą od lat.

Okazało się, że można też grać bez Peszki - Jacek Kiełb potrafił go zastąpić zarówno jeśli chodzi o szybkie rajdy, jak również w rozsiewaniu na boisku chaosu. Nie dostał wprawdzie żadnej kretyńskiej kartki, ale cóż, takiego artystę pod tym względem jak Peszko niełatwo zastąpić.

Zły pomysł: Nie mieć zmienników. Lechowi wypadł też jednak Wichniarek i to było widać. Może nie jakoś bardzo - Lech wcześniej jakby grał bez napastnika i tym razem, cóż, również grał bez napastnika. Tshibamba nie jest może ligomistrzowym wzmocnieniem na miarę lubińskiego Piotra Włodarczyka, ale głównie dlatego, że Włodarczyk na swoją pozycję pracował wcześniej latami, a Tshibamba dopiero zaczyna.

W czwartek pokazał pełen przekrój sztuczek godnych sztukmistrza z Lublina - od kopania się w głowę, przez przewracanie o własne nogi, na podawaniu do rywali skończywszy. W zasadzie tylko groźnych strzałów na bramkę w jego wykonaniu nie zobaczyliśmy, no, ale to potrafi każdy głupi. Trener Zieliński chyba jednak jest Tshibambą zachwycony, skoro nie zabrał do Dniepropietrowska Mikołajczaka i nie ma nic przeciwko wypożyczeniu go. Jak by to powiedział Lucius Fox ''ma pan w składzie dwóch napastników - jednego 33-latka oraz jednego młokosa - jeźdźca bez głowy, który zachowuje się chwilami jak kompletna łamaga i pański plan, to grać nimi dwoma i nikim więcej w lidze i pucharach? Powodzenia''.

Dobry pomysł: Mieć szczęście. To jedno Lech miał bezsprzecznie. Strzelił bramkę praktycznie w pierwszej swojej akcji, w drugiej połowie, kiedy przeciwnicy zaczęli ostro nacierać Burić kapitalnie, ale i szczęśliwie bronił strzały Hładkiego i Krawczenki, a w końcówce, kiedy już nawet Buricia nie starczyło - po strzałach Szakhowa i Sełezniowa broniły słupek z poprzeczką. I, żeby wszystko było jasne - nie piszę o tym, żeby deprecjonować. Wręcz przeciwnie - miło znaleźć się choć raz po tej stronie meczu, która właśnie ma szczęście, a nie akurat pecha.

Zły pomysł: Nie mieć umiejętności. Żeby jednak nie było - Lech zagrał naprawdę dobry mecz. No, niech będzie, naprawdę dobre pół meczu, niezłą ćwierć i niepokojąco słabą ostatnią ćwierć. W pierwszej połowie spokojnie Lech mógł prowadzić wyżej, gdyby tylko... Cóż, gdyby tylko miał na boisku jakiegoś napastnika. Poznaniacy grali mądrze, nie kulili się przed własnym polem karnym, ale co chwilę nękali przeciwników i nie pozwalali się im rozpędzić. W drugiej połowie już pozwalali, ale za to po przejęciu piłki wyprowadzali naprawdę groźne kontry (przynajmniej do momentu, w którym trzeba było podać do napastnika, którego nie było. Albo do Kriwca, który był mniej więcej w tym samym miejscu, co napastnik. A potem...

Dobry pomysł: Mieć siłę. ...cóż potem nadszedł czas miecza i topora, czas białego światła i białego zimna. I czas pogardy dla założeń taktycznych. Krótko mówiąc, czas bicia w Lecha jak w bęben. Całe szczęście, że Burić z obrońcami zagrali naprawdę dobry mecz, a charakter akcji rywali okazał się chaotyczny zły, bo przez ostatnie dwadzieścia minut meczu Dnipro pierwsze oznaki oporu napotykało dopiero jakieś 20 m od bramki Lecha. W samej końcówce nawet obrońcom skończyło się zasilanie i bramki Lecha bronił jedynie Burić i jego szczęście. Które w czwartek, owszem, było. Ale za tydzień może go nie być. I co wtedy?

Zły pomysł: Zepsuć. Lech do awansu nie musi nawet wygrywać. U siebie. Z drużyną, o której wiadomo już, że naprawdę nie ma się czego bać (choć i lekceważyć nie wypada). Naprawdę Lechowi pozostał maleńki krok, żeby ten pucharowy sezon uratować. Pośliźnięcie się w tym momencie byłoby gorzej niż zbrodnią. Byłoby błędem.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.