Bohaterowie naszej młodości: Christo Stoiczkow

Większość z fanów Barcelony, którzy pokochali blaugranę zanim jeszcze przybył do niej na białym koniu koń Ronaldinho, zapałała do niej uczuciem na początku i w połowie lat 90. Wtedy to Johann Cruyff zawiadował ekipą marzeń - z wizjonerem środka pola Pepem Guardiolą, którego wtedy nie widywano w garniturze tylko koszulce katalońskiego zespołu z numerem ''4'', z Ronaldem Koemanem, którego uderzenie z dystansu w wolnych chwilach pracowało jako rozjemca sporów międzynarodowych, z Romario, który potrafił ustrzelić hattricka, rozwiązując krzyżówkę... A także z Christo Stoiczkowem.

W połowie 1990 roku 24-letni Bułgar Christo Stoiczkow odrzucił propozycję gry w Espanyolu Barcelona, zostania promem kosmicznym oraz wynalezienia szczepionki na Odrę Wodzisław i za 4,5 miliona dolarów dołączył do ''Dumy Katalonii''. Johann Cruyff wypatrzył człowieka o imieniu i nazwisku pisanym cyrylicą podczas rok wcześniejszego półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów, podczas którego FCB walczyła z CSKA Sofia. Działacze stołecznego klubu pieniądze na Stoiczkowa niemal od razu wydali na wojskowe czapki wielkości niewielkich lotniskowców, nowe pary wąsów i kursy efektownego salutowania. Christo czekało z kolei pięć lat w Barcelonie, z którą cztery razy z rzędu (1991 - 1994) zdobywał mistrzostwo Hiszpanii, wygrał też trzy krajowe Superpuchary, Puchar Europy w 1992 i Superpuchar Europy. Na boisku imponował mi i wielu innym takim ''mi'' jak ja. Bo wydawało się, że Bułgar z piłką potrafi zrobić wszystko. Nawet takie rzeczy, które człowiekowi, co to wynalazł piłkę, nigdy nie wpadłyby do głowy.

Do tego miał w sobie Stoiczkow taki typowo chuligański sznyt trochę a la Eric Cantona. Podczas gry w Barcelonie głęboko nienawidził Realu Madryt. Do dziś pamiętam jakieś wywiady z nim, w których, choć nie przytoczę dokładnych słów, twierdził coś w rodzaju tego, że wolałby już zostać zmuszonym do wskazania 10 różnic pomiędzy Kasią Cerekwicką a Gosią Andrzejewicz niż grać dla ''Królewskich''. W swoim pierwszym sezonie podczas meczu o Superpuchar kraju przydepnął celowo sędziego - dostał sześć miesięcy dyskwalifikacji, zamienione później na dwa. Na boisku, w przeciwieństwie do Romario, który wolno człapał po murawie, jakby siadały mu już baterie Duracell, Bułgar prezentował całą gamę pasji - od pasji, przez wielką pasję, aż po Pasję 2: Zemstę na Niegodziwych. Awanturował się, kłócił, klął pod nosem pełnym zestawem charknięć i chrząknięć, które dla postronnych brzmiały jak katar sienny, a były po prostu językiem bułgarskim.

Dodatkowo cegiełką do legendy Stoiczkowa był ten sam turniej, dzięki któremu chciałem być długi czas jak Tomas Brolin - USA 1994 . Bułgarzy, choć w ostatnim meczy dostali od brolinowych Szwedów lanie 0:4, skończyli ostatecznie te MŚ na wysokim czwartm miejscu. Nie powinno to zresztą dziwić - w eliminacjach Los Plażos Tanios wykończyli Francuzów, którzy mieli w swoim składzie Cantonę, Papina, Davida Ginolę, Bernarda Lamę, Laurenta Blanca, Didiera Deschampsa, Emmanuela Petita, Youriego Djorkaeffa, generała de Gaulle`a i Alizee . Tymczasem w decydującym o awansie spotkaniu obu zespołów na trafienie ''Króla Eryka'' dwoma golami odpowiedział grający wtedy w FC Porto Emil Kostadinow. Na turnieju w USA wspierali go dzielnie Ljubosław Penew z Valencii, Krasimir Bałakow, Trifon ''Naprawdę jestem reprezentantem, a nie bezdomnym'' Iwanow oraz Jordan ''Głowa do wycierania'' Leczkow . A także Christo Stoiczkow, który na tym mundialu zdobył sześć goli i ogólnie rzecz biorąc wymiatał.

Po mundialu Christo wytrzymał w Barcelonie jeszcze rok. Zaczęło się krytkowanie Cruyffa i zaczęło się też dla niego granie w Parmie, po 212 meczach i 108 golach w barwach ''Dumy Katalonii''. U Włochów Stoiczkow wytrzymał tylko rok - w sezonie 1995/1996. W makaronowym klubie spotkały się dwie supergwiazdy mundialu 1994 - tyle tylko, że Stoiczkow w całym ligowym sezonie strzelił pięć bramek, a Brolin nie mógł dojść do siebie po rok wcześniejszej kontuzji kostki i po zaledwie czterech spotkaniach został oddany do Leeds. Był jeszcze Tentrzeci - największa gwiazda zespołu Gianfranco Zola. Z którym to Stoiczkow się nie dogadywał. I w wieku 30 lat piłkarsko umarł - fakt, potem jeszcze wracał do CSKA Sofia i Barcy, grał w Japonii (Kashiwa), Stanach (Chicago Fire i DC United), ale dawny Stoiczkow, ten którego znaliście i kochaliście, odszedł na zawsze.

A Wy, tak, Wy tam, przed monitorami - nie mówcie, że Wam go nie brakuje.

Łukasz Miszewski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.