Komu Grand Prixy po Grand Prix Niemiec

Zamiast się oburzać na szefów Ferrari, prawdopodobnie powinniśmy im podziękować. Gdyby bowiem nie ich majstrowanie przy kierowcach - o Grand Prix Niemiec wszyscy zapomnielibyśmy jakoś w okolicach 15.45. A tak, proszę bardzo - znów jest o czym rozmawiać.

Złoty Adaś Miauczyński dla tego, który był drugi

Czyli dla Felipe Massy. A miało być tak pięknie. Massa po trzech koszmarnych wyścigach, w których nie zdobył nawet punktu wreszcie wrócił do czołówki. Po kapitalnym manewrze na starcie, gdzie Vettel nie wiedział, w którą stronę się odwrócić jechał po zwycięstwo, gdy wtem... Cóż, Brazylijczyk powinien wiedzieć, że w Ferrari decydowanie poza torem o tym, który z kierowców ma wygrać ma długą tradycję. Ba, sam Massa korzystał tego pod koniec sezonu 2008, kiedy walczył o mistrzostwo z Hamiltonem i kiedy został przepuszczony przez Raikkonena. Ciekawe, czy teraz uważa, że sprawiedliwości dziejowej stało się zadość.

Złoty Billy Ray Valentine dla tego, który znalazł się na szczycie

Czyli dla Fernando Alonso. Ciekawe, czy mu głupio. Inna sprawa, że choć Massa puścił Alonso na polecenie zespołu, to sama treść komunikatu, jakim została kierowcom przekazana decyzja (''Alonso jest dużo szybszy''), była prawdziwa. Massa faktycznie w drugiej połowie wyścigu wyraźnie zwolnił. Nie tylko pozwolił Alonso odjechać, ale dał się też dogonić Vetellowi, nad którym w szczytowym momencie miał blisko 8 s przewagi, a na metę wpadł naprawdę tuż przed nim. Być może z punktu widzenia Ferrari, faktycznie nie miało sensu, żeby Massa spowalniał Alonso, a nie chcieli ryzykować powtórki z Grand Prix Turcji, kiedy walka kierowców Red Bulla o zwycięstwo skończyła się dubletem McLarena. Inna sprawa, że Massa może odbierać to zupełnie inaczej. Ciekawe, jak teraz będzie wyglądać atomosfera we włoskiej stajni. I ciekawe, czy Alonso w kolejnym wielkim teamie będzie toczył wojnę ze swoim partnerem.

Złoty Tommy Butterfly Rainbow Peace Patel dla tego, który miał rządzić, ale nie zarządził

Czyli dla Sebastiana Vettela. Niemiec na własnej skórze przekonał się, czym kończy się odwracanie za siebie. Tak zajął się blokowaniem Alonso, że nie zauważył przejeżdżającego tuż obok Massy. A Alonso nie zablokował i tak. W zasadzie tylko szefom Ferrari może zawdzięczać, że znalazł się w niedzielę ktoś, kto zapewne czuł się jeszcze gorzej.

Złoty strażnik z zamku Guy de Lombarda dla tego, który się bronił

Czyli dla Roberta Kubicy. Z siódmego wystartował, na siódmym dojechał, co powoli staje się już nową świecką tradycją. Groźnie zrobiło się raz - kiedy po wyjeździe z boksu Kubica trafił prosto pod koła rozpędzonego Michaela Schumachera. Niemiec zaatakował od razu, ale Polak kapitalnie się obronił w najciekawszej chyba akcji tego wyścigu. Co z jednej strony po raz kolejny pokazuje, że Polak potrafi walczyć, kiedy musi, a z drugiej, cóż świadczy też o tym wyścigu. Gdyby nie polecenia Ferrari najciekawszą akcją wyścigu byłaby walka o siódme miejsce. Savvy?

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.