Pierwsza piątka tygodnia NBA według Z Czuba

27. tydzień obecnego sezonu NBA pokazał, że choć ta liga jest taka zabawna głównie przez niedomówienia i fantazje, to gdy dostajemy coś czarno na białym - bywa jeszcze zabawniej. Oto kolejny odcinek naszego cyklu o lidze, w której piżamy zdarzały się.

Kobe Bryant (Los Angeles Lakers)

GETTY IMAGES/Stephen Dunn

Czarna Mamba w pierwszych dwóch meczach rywalizacji z Utah Jazz była jadowita jak zwykle (FTW!), ale w sesji zdjęciowej dla LA Times'a wystąpiła nietypowo - na biało. I w ogóle bardzo, bardzo nietypowo (WTF?).

Bryant powiedział później, że choć dobrze się bawił podczas sesji, to jej rezultaty są ''nieco zbyt artystyczne'' jak na jego gust. Nie powiedział nic wprost o chuście na głowie i opasce pod voodoo-kapeluszem . W okrężny sposób wypowiadali się też jego koledzy z zespołu, ciągnięci za język przez dziennikarzy - większość zgodnie stwierdziła, że zdjęcia ''są inne'', tylko Derek Fisher najpierw musiał się upewnić, że to żaden fotomontaż, a potem zapytał jaki był cel tej sesji. Też nie miałem pojęcia do momentu gdy przemówili kibice i ich programy graficzne. Na Deadspinie powstała już galeria prac zainspirowanych nowymi szatami Kobego. Teraz już wiem, że bez niej nie powstałyby na przykład takie perełki:

Mo Williams (Cleveland Cavaliers)

GETTY IMAGES/Doug Pensinger

W dyskusji o najlepszych dunkerach, Mo Williams pojawiał się równie często co była żona Nuno Gomesa , dlatego gdy w inauguracyjnym spotkaniu serii z Celtics Mo wykonał swój pierwszy wsad w Cleveland, od razu umieszczając na swoim posterze Paula Pierce'a (o ile ktoś drukuje plakaty z Mo Williamsem), wszyscy byli w szoku, a chyba najbardziej trener Mike Brown:

Powitajmy Mike'a w klubie osób, które nigdy, przenigdy nie powinny udzielać wywiadów na temat widowiskowych wsadów. Klubie imienia Dariusa Milesa.

Dwight Howard (Orlando Magic)

GETTY IMAGES/Doug Benc

Biedna Atlanta. Dopiero co przestali obawiać się jelenia a znów nie mogą spać spokojnie. Ba - nie powinni w ogóle spać.

Przy tym co Dwightmare i spółka zafundowali im w pierwszym spotkaniu, zamienianie Johnny'ego Deppa w fontannę krwi to jednak małe miki - 43 punkty przewagi Magic (114:71) to największa różnica punktowa w historii meczów numer 1 drugiej serii play off (ex aequo z Lakersami, którzy w 1984 roku pokonali Dallas 134:91). Największa przewaga jaką zanotowano w post season - 58 punktów - padła dwukrotnie: w 1956 roku (Minneapolis Lakers - St. Louis Hawks 133:75) i w ubiegłym roku (Denver Nuggets - New Orleans Hornets 121:63)

Danny Ainge (Boston Celtics)

GETTY IMAGES/Jim Rogash

Co prawda nagrodę dla najlepszego generalnego menadżera ligi już przyznano, ale w drugim spotkaniu między Cavs a Celtics, Danny Ainge zrobił wszystko aby pokazać, kto jest tak naprawdę najlepszym w te klocki. I żeby J.J. Hickson nie trafił wolnych. Gdy skrzydłowy Cleveland wykonywał drugi rzut osobisty, siedzący zaraz za koszem Ainge wziął z podłogi ręcznik i podrzucił.

Cóż, nie wyszło, ale i tak niezła próba. Ciekawe tylko kto go nauczył tak rzucać - waham się między jego obecnymi zawodnikami...

...a byłymi - prasa natychmiast przypomniała incydent z sezonu 96/97 kiedy to zdenerwowany Robert Horry rzucił ręcznikiem w Ainge'a - wtedy jego trenera w Phoenix Suns. Na szczęście Celtowie nie wzięli przykładu ze swojego GM-a, ręcznika nie rzucili i pewnie wygrali z Cavaliers.

Kyrylo Fesenko (Utah Jazz)

Kyrylo Fesenko (Utah Jazz)Kyrylo Fesenko (Utah Jazz) GETTY IMAGES/Andy Lyons

W obliczu kontuzji Mehmeta Okura, ukraiński wielkolud otrzymał szansę występów w pierwszej piątce Utah Jazz. Fesenko robi co może, aby jak najmniej zepsuć, ale kiepsko wychodziło mu to w decydującym spotkaniu z Denver Nuggets, kiedy w ciągu pierwszych dziesięciu minut miał 4 straty, 3 faule i jeden niedolot z osobistych. I choć ten występ był słaby, zdecydowanie pierwsza klasa był sposób w jaki Jerry Sloan usprawiedliwiał go potem przed dziennikarzami.

Myślę, że rozproszyły go balony, które zostały wypuszczone gdy zaczynaliśmy mecz. Każdy chce się dobrze bawić, ale trzeba zawsze być skoncentrowanym na grze w koszykówkę.

To jedna z najdziwniejszych wymówek o jakich słyszałem, choć oczywiście nic nie przebije wizyty Charlesa Barkleya na koncercie Erica Claptona i przecierania oczu z powodu zbyt mocnych świateł rękami posmarowanymi kremem, który poparzył rogówkę.

Retro gracz tygodnia: Todd Day

W nowym poddziale ''Pierwszej piątki tygodnia'' będziemy przy pomocy wehikułu czasu napędzanego energią kinetyczną wytworzoną poprzez tik Mahmouda Abdul-Raufa, przenosić się do NBA z lat 90. ubiegłego stulecia i przypominać pokrótce sylwetki jej bohaterów. Ale nie tych głównych, o których pamięć trwać będzie wiecznie, tylko tych z drugiego planu, o których pamięć definiuje tamten złoty czas dla koszykówki zaoceanicznej i jej kibiców w naszym kraju. W końcu w internecie nostalgia sprzedaje się równie dobrze co seks.

W tym tygodniu nasz ''wczorajszy'' gracz jest wyjątkowo ''dzisiejszy'' - Todd ''Today'' Day.

Kyrylo Fesenko (Utah Jazz)GETTY IMAGES/Al Bello

Możliwe, że nie byłoby konieczne przypominanie Day'a w tej rubryce, gdyby w czasie ośmiosezonowej przygody z NBA jego drużyny osiągały jakieś sukcesy - w play off zagrał tylko raz, już u schyłku kariery - w 2000 roku awansował do nich jako rezerwowy Phoenix Suns. W dwóch innych teamach ze zwycięskim bilansem - Miami (97/98) i Minnesocie (00/01) - Day grywał po odpowiednio 5 i 31 meczów i wylatywał ze składu przed zakończeniem sezonu regularnego.

Zaczynał obiecująco w Milwaukee Bucks, gdzie trafił jako ósmy zawodnik Draftu po tym jak wyśrubował większość rekordów na uniwerku Arkansas. Pierwsze dwa sezony miał niemal identyczne - grywał po 30 parę meczów w pierwszej piątce i rzucał po około 13 punktów w spotkaniu. No i wygrywał po 20 meczów. Potem przyszedł przełom - w sezonie 94/95 regularnie wychodził w pierwszym składzie, ze średnią 16 punktów był najlepszym strzelcem Bucks nie mającym ksywy ''Big Dog'' lub ''Vin & Tonic'' i wygrał 34 razy. Lepszej przyszłości w Milwaukee miał jednak nie doczekać, bo po 8 meczach kolejnego sezonu został wymieniony za Shermana Douglasa i stał się graczem Boston Celtics.

W Celtach powrócił do roli rezerwowego, ale dostosował się do sytuacji błyskawicznie i już miesiąc po transferze wyrównał rekord klubu w punktach rzuconych w jednej kwarcie, należący do samego Larry'ego Birda - 24 (potem wyrównany jeszcze przez Paula Pierce'a). W całym tamtym meczu przeciwko Minnesocie miał 41 punktów. W drugim roku gry dla Celtics Day radził sobie jeszcze pewniej i uzyskał drugą w karierze najwyższą średnią - 14,5. Tym razem jednak wyniki drużyny były odwrotnie proporcjonalne do jego skuteczności - Boston wygrał tylko 15 meczów i nie przedłużył kontraktu ze swoim rzucającym obrońcą.

I tak dochodzimy do tego momentu w jego karierze, który jest prawdziwym powodem tego, że Todd Day szybko popadł w zapomnienie. Załapanie się na chude lata Bucks i Celtics można zrzucić w pewnym stopniu na los, ale gdy Day zaciągnął się do zbrojących się na walkę o tytuł Miami Heat - wszystko było w jego rękach. Niestety zamiast znaleźć sobie miejsce w składzie zaczął krytykować techniki trenerskie i motywacyjne Pata Rileya. Gdy Pat dowiedział się o tym, zwołał zebranie całej drużyny i powiedział Dayowi:

Podobno masz problem z moimi rotacjami. Cóż, nie musisz się już martwić. Nie ma cię. Wynoś się stąd.

I tak po rozegraniu zaledwie pięciu spotkań nasz bohater został zwolniony na oczach kolegów. Drugą szansę w NBA dostał dopiero dwa lata później - w Phoenix. Ale szkód nie dało się już odwrócić.

Day po swoim ostatnim sezonie (00/01) nie zrezygnował z gry w koszykówkę. Zaliczył dwie przygody z ligą ABA, grał także w lidze katarskiej, libańskiej oraz w Harlem Globetrotters. W 2007 roku (dwa lata po ostatnim podejściu do NBA i training campie z Detroit Pistons) ogłoszono go trenerem Arkansas Impact z Premier Basketball League. Dziś jest trenerem drużyny koszykarskiej Akademii Medycznej w Memphis. Ciekawe czy ktoś ma problem z jego rotacjami?

kostrzu

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.