Kobe Bryant (Los Angeles Lakers)
GETTY IMAGES/Stephen Dunn
Czarna Mamba w pierwszych dwóch meczach rywalizacji z Utah Jazz była jadowita jak zwykle (FTW!), ale w sesji zdjęciowej dla LA Times'a wystąpiła nietypowo - na biało. I w ogóle bardzo, bardzo nietypowo (WTF?).
Bryant powiedział później, że choć dobrze się bawił podczas sesji, to jej rezultaty są ''nieco zbyt artystyczne'' jak na jego gust. Nie powiedział nic wprost o chuście na głowie i opasce pod voodoo-kapeluszem . W okrężny sposób wypowiadali się też jego koledzy z zespołu, ciągnięci za język przez dziennikarzy - większość zgodnie stwierdziła, że zdjęcia ''są inne'', tylko Derek Fisher najpierw musiał się upewnić, że to żaden fotomontaż, a potem zapytał jaki był cel tej sesji. Też nie miałem pojęcia do momentu gdy przemówili kibice i ich programy graficzne. Na Deadspinie powstała już galeria prac zainspirowanych nowymi szatami Kobego. Teraz już wiem, że bez niej nie powstałyby na przykład takie perełki:
Mo Williams (Cleveland Cavaliers)
GETTY IMAGES/Doug Pensinger
W dyskusji o najlepszych dunkerach, Mo Williams pojawiał się równie często co była żona Nuno Gomesa , dlatego gdy w inauguracyjnym spotkaniu serii z Celtics Mo wykonał swój pierwszy wsad w Cleveland, od razu umieszczając na swoim posterze Paula Pierce'a (o ile ktoś drukuje plakaty z Mo Williamsem), wszyscy byli w szoku, a chyba najbardziej trener Mike Brown:
Powitajmy Mike'a w klubie osób, które nigdy, przenigdy nie powinny udzielać wywiadów na temat widowiskowych wsadów. Klubie imienia Dariusa Milesa.
Dwight Howard (Orlando Magic)
GETTY IMAGES/Doug Benc
Biedna Atlanta. Dopiero co przestali obawiać się jelenia a znów nie mogą spać spokojnie. Ba - nie powinni w ogóle spać.
Przy tym co Dwightmare i spółka zafundowali im w pierwszym spotkaniu, zamienianie Johnny'ego Deppa w fontannę krwi to jednak małe miki - 43 punkty przewagi Magic (114:71) to największa różnica punktowa w historii meczów numer 1 drugiej serii play off (ex aequo z Lakersami, którzy w 1984 roku pokonali Dallas 134:91). Największa przewaga jaką zanotowano w post season - 58 punktów - padła dwukrotnie: w 1956 roku (Minneapolis Lakers - St. Louis Hawks 133:75) i w ubiegłym roku (Denver Nuggets - New Orleans Hornets 121:63)
Danny Ainge (Boston Celtics)
GETTY IMAGES/Jim Rogash
Co prawda nagrodę dla najlepszego generalnego menadżera ligi już przyznano, ale w drugim spotkaniu między Cavs a Celtics, Danny Ainge zrobił wszystko aby pokazać, kto jest tak naprawdę najlepszym w te klocki. I żeby J.J. Hickson nie trafił wolnych. Gdy skrzydłowy Cleveland wykonywał drugi rzut osobisty, siedzący zaraz za koszem Ainge wziął z podłogi ręcznik i podrzucił.
Cóż, nie wyszło, ale i tak niezła próba. Ciekawe tylko kto go nauczył tak rzucać - waham się między jego obecnymi zawodnikami...
...a byłymi - prasa natychmiast przypomniała incydent z sezonu 96/97 kiedy to zdenerwowany Robert Horry rzucił ręcznikiem w Ainge'a - wtedy jego trenera w Phoenix Suns. Na szczęście Celtowie nie wzięli przykładu ze swojego GM-a, ręcznika nie rzucili i pewnie wygrali z Cavaliers.
Kyrylo Fesenko (Utah Jazz)
Kyrylo Fesenko (Utah Jazz) GETTY IMAGES/Andy Lyons
W obliczu kontuzji Mehmeta Okura, ukraiński wielkolud otrzymał szansę występów w pierwszej piątce Utah Jazz. Fesenko robi co może, aby jak najmniej zepsuć, ale kiepsko wychodziło mu to w decydującym spotkaniu z Denver Nuggets, kiedy w ciągu pierwszych dziesięciu minut miał 4 straty, 3 faule i jeden niedolot z osobistych. I choć ten występ był słaby, zdecydowanie pierwsza klasa był sposób w jaki Jerry Sloan usprawiedliwiał go potem przed dziennikarzami.
To jedna z najdziwniejszych wymówek o jakich słyszałem, choć oczywiście nic nie przebije wizyty Charlesa Barkleya na koncercie Erica Claptona i przecierania oczu z powodu zbyt mocnych świateł rękami posmarowanymi kremem, który poparzył rogówkę.
Retro gracz tygodnia: Todd Day
W nowym poddziale ''Pierwszej piątki tygodnia'' będziemy przy pomocy wehikułu czasu napędzanego energią kinetyczną wytworzoną poprzez tik Mahmouda Abdul-Raufa, przenosić się do NBA z lat 90. ubiegłego stulecia i przypominać pokrótce sylwetki jej bohaterów. Ale nie tych głównych, o których pamięć trwać będzie wiecznie, tylko tych z drugiego planu, o których pamięć definiuje tamten złoty czas dla koszykówki zaoceanicznej i jej kibiców w naszym kraju. W końcu w internecie nostalgia sprzedaje się równie dobrze co seks.
W tym tygodniu nasz ''wczorajszy'' gracz jest wyjątkowo ''dzisiejszy'' - Todd ''Today'' Day.
GETTY IMAGES/Al Bello
Możliwe, że nie byłoby konieczne przypominanie Day'a w tej rubryce, gdyby w czasie ośmiosezonowej przygody z NBA jego drużyny osiągały jakieś sukcesy - w play off zagrał tylko raz, już u schyłku kariery - w 2000 roku awansował do nich jako rezerwowy Phoenix Suns. W dwóch innych teamach ze zwycięskim bilansem - Miami (97/98) i Minnesocie (00/01) - Day grywał po odpowiednio 5 i 31 meczów i wylatywał ze składu przed zakończeniem sezonu regularnego.
Zaczynał obiecująco w Milwaukee Bucks, gdzie trafił jako ósmy zawodnik Draftu po tym jak wyśrubował większość rekordów na uniwerku Arkansas. Pierwsze dwa sezony miał niemal identyczne - grywał po 30 parę meczów w pierwszej piątce i rzucał po około 13 punktów w spotkaniu. No i wygrywał po 20 meczów. Potem przyszedł przełom - w sezonie 94/95 regularnie wychodził w pierwszym składzie, ze średnią 16 punktów był najlepszym strzelcem Bucks nie mającym ksywy ''Big Dog'' lub ''Vin & Tonic'' i wygrał 34 razy. Lepszej przyszłości w Milwaukee miał jednak nie doczekać, bo po 8 meczach kolejnego sezonu został wymieniony za Shermana Douglasa i stał się graczem Boston Celtics.
W Celtach powrócił do roli rezerwowego, ale dostosował się do sytuacji błyskawicznie i już miesiąc po transferze wyrównał rekord klubu w punktach rzuconych w jednej kwarcie, należący do samego Larry'ego Birda - 24 (potem wyrównany jeszcze przez Paula Pierce'a). W całym tamtym meczu przeciwko Minnesocie miał 41 punktów. W drugim roku gry dla Celtics Day radził sobie jeszcze pewniej i uzyskał drugą w karierze najwyższą średnią - 14,5. Tym razem jednak wyniki drużyny były odwrotnie proporcjonalne do jego skuteczności - Boston wygrał tylko 15 meczów i nie przedłużył kontraktu ze swoim rzucającym obrońcą.
I tak dochodzimy do tego momentu w jego karierze, który jest prawdziwym powodem tego, że Todd Day szybko popadł w zapomnienie. Załapanie się na chude lata Bucks i Celtics można zrzucić w pewnym stopniu na los, ale gdy Day zaciągnął się do zbrojących się na walkę o tytuł Miami Heat - wszystko było w jego rękach. Niestety zamiast znaleźć sobie miejsce w składzie zaczął krytykować techniki trenerskie i motywacyjne Pata Rileya. Gdy Pat dowiedział się o tym, zwołał zebranie całej drużyny i powiedział Dayowi:
I tak po rozegraniu zaledwie pięciu spotkań nasz bohater został zwolniony na oczach kolegów. Drugą szansę w NBA dostał dopiero dwa lata później - w Phoenix. Ale szkód nie dało się już odwrócić.
Day po swoim ostatnim sezonie (00/01) nie zrezygnował z gry w koszykówkę. Zaliczył dwie przygody z ligą ABA, grał także w lidze katarskiej, libańskiej oraz w Harlem Globetrotters. W 2007 roku (dwa lata po ostatnim podejściu do NBA i training campie z Detroit Pistons) ogłoszono go trenerem Arkansas Impact z Premier Basketball League. Dziś jest trenerem drużyny koszykarskiej Akademii Medycznej w Memphis. Ciekawe czy ktoś ma problem z jego rotacjami?
kostrzu