8. Orlando Magic - Charlotte Bobcats
Może byłoby ciekawie, gdyby właściciel klubu z Charlotte zszedł na ziemię i pomógł swoim nieopierzonym w takich bataliach zawodnikom. To pierwsze playoffs w historii zespołu, również pierwsze dla podstawowego rozgrywającego, Raymonda Feltona. Vis a vis Dwighta Howarda natomiast same podstarzałe albo kontuzjogenne indywidua - ani Theo Ratliff, ani Nazr Mohammed, ani Tyson Chandler nie mają szans w starciu z centrem Magic wspieranym, jak wiadomo, równie mocnym młotem . Ta seria raczej będzie bez historii. Spodziewam się 4:0 dla Orlando.
7. Atlanta Hawks - Milwaukee Bucks
Zanim uznam tę serie niemal równie jednostronną, co powyższa, muszę zastrzec - byłby to pojedynek bardzo ciekawy, gdyby Milwaukee w sezonowej zawierusze nie postradało swoich gwiazd - wiecznie kontuzjowanego Michaela Redda i niedawno połamanego Andrew Boguta. Bez nich oglądanie Kozłów sprowadza się do notowania statystyk niesamowitego pierwszoroczniaka - Brandona Jenningsa. Atlanta natomiast wciąż ma status mało charyzmatycznej, ale silnej drużyny - z wartościowymi zawodnikami na wszystkich pozycjach. Podobny scenariusz, jak wcześniej - 4:0 dla Hawks.
6. Los Angeles Lakers - Oklahoma City Thunder
Każdy znawca powie: niszczycielskiej sile Mistrzów NBA może zapobiec tylko jeden człowiek grający w Thunder. Ten człowiek właśnie został najmłodszym królem strzelców sezonu zasadniczego ligi, ten człowiek nazywa się Kevin Durant. Sprawa się komplikuje, bo powstrzymać Duranta natomiast może tylko chimeryczna bestia , którą sobie sprowadzili Lakers przed zakończonym niedawno sezonem. Jeśli długie ręce Duranta jakoś sobie poradzą z silnymi rękoma Artesta, młodociane Grzmotki z Oklahomy napsują krwi Kobemu. Sądzę, że tej serii może być 4:1 dla Lakers.
5. Cleveland Cavaliers - Chicago Bulls
Gdy rok temu Chicago mierzyło się w pierwszej rundzie playoffs z Boston Celtics - nikt nie spodziewał się tak zaciętej, siedmiomeczowej rywalizacji. Ówcześni Mistrzowie NBA wprawdzie wygrali tamtą serię, ale młode Byczki uznano za jedną z sensacji całego postseason. Dziś znowu Chicago występuje w roli Davida - rolę Goliata jednak obsadzają mocni jak nigdy Cavaliers i tylko dlatego nie wierzę w zaciętą serię, której po cichu Bykom bym życzył. 4:1 dla Cavs.
4. Phoenix Suns - Portland Trail Blazers
Gdy okazało się, że Blazersi stracili Brandona Roya, szanse Portland w starciu z doświadczonymi Słońcami zmalały do spektrum błysku Andre Millera. Ów błysk objawił się już w pierwszym meczu i Blazers zdobyli wyjazdowego breakpointa. Wciąż jednak ciężko uwierzyć, by ewentualne 15 zbiórek Camby'ego i 15 asyst Millera mogło przechylić szalę na korzyść Smug. Po drugiej stronie barykady są wszak Amare Stoudamire i Steve Nash. Wbrew wrażeniom po pierwszym meczu, obstawiam 4:2 dla Suns.
Duet Deron Williams&Carlos Boozer udanie pielęgnuje tradycję i pamięć po innym rozgrywającym i silnym skrzydłowym rządzących przed laty w stanie Utah. Jazzmani wciąż grają czysto, wciąż te występy bywają interesujące, ale czasy się zmieniają - dziś nastolatki chętniej klaszczą dla Carmelo Anthony'ego i spółki - drużyny grającej chyba najbardziej ofensywnie w lidze. Siła ognia i mniejsze braki kadrowe będą sprzyjać Nuggets i to oni powinni wyjść zwycięsko z tej bardzo wyrównanej batalii. Spodziewam się 4:3 dla Denver.
2. Dallas Mavericks - San Antonio Spurs
Najpierw wszyscy mówili, że Spurs się skończyli na Kill'em All . Później, że Master of Puppets grzebie ich żywcem. Tymczasem San Antonio Spurs przetrwali Loada , przetrwali Reloada i grają wciąż jeszcze. Paradoksalnie w serii z Mavs to może być ich największym przekleństwem - choć wszyscy wiedzą, że Spurs to zgredy, każdy traktuje ich śmiertelnie poważnie w kontekście walki o tytuł. Mavericks to sprawa zgoła odwrotna - wszyscy mają ich za słowików z orkiestry symfonicznej, tracących równowagę tam, gdzie trzeba mieć jaja. Siła sportowych argumentów przemawia jednak za drużyną Nowitzkiego, Kidda i Buttlera, dlatego skłonny jestem postawić na ich zwycięstwo 4:3 w tej serii.
1. Boston Celtic - Miami Heat
Myśląc o tej serii widzę starego, chwiejącego się na nogach słonia i próbującego doskoczyć mu do gardła dzikiego kota. Boston rok temu pokazał, że mimo doświadczenia może dać się zaskoczyć z pozoru słabszej drużynie (patrz: punkt 5). Miami Heat natomiast to Dwyane Wade - wybitny koszykarz, ale i człowiek. Gdyby założyć, że na 7 występów, cztery będzie miał genialne - spokojnie można też założyć, że Miami ogra Boston w tej serii. Mam jednak przeczucie, że tych występów nie będzie więcej, niż trzy. Mam też przeczucie, że determinacja Garnetta wcale nie osłabia Celtów . Boston ponownie awansuje do drugiej rundy wygrawszy 4:3.
Spiro