Osiem powodów, żeby oglądać playoffs NHL

Jeśli interesujecie się hokejem, to już wiecie. Jeśli nie interesujecie się, to dowiecie się zaraz po myślniku - ruszyła batalia o Puchar Stanleya, czyli playoffs ligi NHL. Jeżeli nie widzieliście jeszcze żadnego z meczów, to powinniście jak najszybciej nadrobić zaległości, a poniższe osiem powodów ma Was do tego przekonać.

Powód 1. San Jose Sharks vs Colorado Avalanche - jeśli jakoś w połowie lat 90. chodziliście w czapeczce, to jest dużą szansa, że widniało na niej logo Sharks, mimo że Rekiny miały wtedy dość tępe zęby. W ciągu lat gadżety z ich herbem zniknęły z polskich ulic, ale za to w San Jose zbudowano całkiem niezłą pakę, która od kilku sezonów jest jednym z kandydatów do sięgnięcia po Puchar Stanleya. W playoffs zachowuje się jednak jak Inter w Lidze Mistrzów i regularnie zawodzi. W tym roku Sharks w sezonie zasadniczym osiągnęli najlepszy rezultat w Konferencji Zachodniej i drugi w całej lidze. W pierwszej rundzie mierzą się więc z teoretycznie najsłabszymi na zachodzie Colorado Avalanche. Ekipa z Denver swojej słabości najwyraźniej nie chce przyjąć do wiadomości, gdyż po trzech meczach prowadzi w serii do czterech zwycięstw 2:1. Ostatnie dwa mecze rozstrzygały się po dogrywkach, w spotkaniu numer dwa padło aż 11 goli, a dziś w nocy było ich o 10 mniej. Oznacza to, że jest ciekawie, nieprzewidywalnie i brodato. Czyli tak, jak powinno być.

Powód 2. Chicago Blackhawks vs Nashville Predators - jeżeli ktoś myślał, że upatrywani jako jedni z faworytów do reprezentowania zachodu w finale Hawks łatwo rozprawią się z Predators, to źle myślał. Drużyna z Chicago zaczęła bowiem od porażki 1:4 na własnym lodzie. Nie załamała się jednak i w drugim spotkaniu wygrała 2:0 wyrównując stan rywalizacji. Teraz seria wędruje do Nashville i na pewno warto zobaczyć jak młode gwiazdy Blackhawks, czyli Jonathan Toews i Patrick Kane poradzą sobie z medialną presją i wrogą publicznością. Preds będą musieli uważać jednak nie tylko na nich, ale także na siebie, by nie powtórzyć tego, co zrobili dwa lata temu. W pierwszej rundzie grając z Detroit po strzeleniu bramki przez swojego kapitana Jason Arnotta tak się ucieszyli, że rzucili się na niego z gratulacjami powodując kontuzję, która wykluczyła go z dalszych zmagań.

Powód 3. Vancouver Canucks vs Los Angeles Kings - fani w Mieście Aniołów musieli być mocno zdziwieni, gdy ich hokeiści po latach bycia lodowymi popychadłami zagrali bardzo przyzwoity sezon i pierwszy raz od 2003 zameldowali się w playoffs. Kanadyjczycy dla odmiany swoim awansem na pewno się nie zdziwili. Zdziwili się za to, że po dwóch meczach na ich lodzie jest remis 1:1. Oba spotkania kończyły się wynikiem 2:2 i w obu potrzebna była dogrywka. Oznacza to, że także ta rywalizacja może okazać się niezwykle zacięta i może zdarzyć się w niej wszystko. W dotychczasowych meczach zdarzyły się na przykład zielone ludziki

Powód 4. Phoenix Coyotes vs Detroit Red Wings - ostatni sezon, gdy zabrakło Red Wings w playoffs zaczynał się, kiedy kraj nad Wisłą zwał się Rzecząpospolitą Ludową. W tym sezonie wszystko wskazywało na to, że zawodnicy z Miasta Motorów po raz pierwszy od rozgrywek 1989-90 odkryją uroki wcześniejszych wakacji, ale dzięki świetnej końcówce Skrzydła nie tylko załapały się na playoffs, ale zajęły piąte miejsce na zachodzie. Dla odmiany ekipa z Phoenix od lat boryka się z brakiem kibiców, a ostatnio zbankrutowała i została przejęta przez NHL. Sytuacja finansowa jednak ma się zupełnie inaczej niż sportowa, bo Coyotes rozegrali najlepszy sezon w historii plasując się na czwartym miejscu w konferencji i pierwszy raz od 2002 meldując się w playoffs. Ostatni raz serię na tym etapie rozgrywek Kojoty wygrały w 1987, grając jeszcze w Winnipeg jako Jets. Teraz po trzech meczach prowadzą 2:1 i jeśli zagrają tak agresywnie, jak w trzecim spotkaniu, to mają sporą szansę, by to powtórzyć. Oczywiście o ile uraz ich kapitana Shane'a Doana nie okaże się zbyt poważny, bramkarz Ilia Bryzgałow nadal będzie grał jak natchniony, a Wings nie błysnął już taką skutecznością jak w wygranym 7:4 meczu numer dwa. Dodatkowo zmagania Phoenix z Detroit można oglądać by podziwiać rywalizację zawodników, których polskość nasi komentatorzy podkreślają przy każdym dotknięciu krążka, czyli Wojtka Wolskiego z Coyotes i Briana Rafalskiego z Red Wings.

Powód 5. Washington Capitals vs Montreal Canadiens - jeśli mówimy ''Washington'', to myślimy ''Aleksander'', gdy dodajemy do tego ''Capitals'' to myślimy ''Owieczkin''. Kapitan drużyny ze stolicy to jej serce, płuca i szczerba między zębami. Do tego utrzymuje się w stałej formie i regularnie, co sezon, demoluje defensywy przeciwników. W roku rozgrywkowym 2009-2010 rozegrał 72 spotkania, notując w nich 50 bramek i 59 asyst, by zatrzymać się na 109 punktach - drugim wyniku w lidze i takim samym jak jego arcyrywal Sidney Crosby, który potrzebował do tego jednak dziewięciu meczów więcej. Tak jak Kanadyjczyk dorobił się swojego Małkina, tak i Batman Owieczkin ma teraz swojego Robina - to szwedzki center Nicklas Backstrom, który nie dość, że podszywa się pod fińskiego bramkarza , to jeszcze maniakalnie strzela - ten sezon zakończył ze znakomitym wynikiem 101 punktów. Połączenie ich mocy pozwoliło Capitals na wygranie 54 spotkań w sezonie zasadniczym i uzyskanie w cuglach najlepszego wyniku w całej lidze. Jak na razie seria jest wyjątkowo zacięta (pierwszy mecz Montreal wygrał 3:2, drugi przegrał 5:6). Jeśli jednak stołeczni się rozkręcą, co może pomóc Kanadyjczykom z nazwy i lokalizacji drużyny? Ciekawy zestaw atakujących (Brian Gionta, Tomas Plekanec, Mike Cammalleri, Scott Gomez) i przede wszystkim modlitwa. Dużo modlitwy.

Powód 6. New Jersey Devils vs Philadelphia Flyers - New Jersey to od lat jedna z czołowych drużyn ligi, ukochany zespół Kevina Smitha i ekipa, na której mecze prawie nikt nie przychodzi. I to się nie zmienia. ''Diabły'' mają w swoim składzie więcej weteranów niż niejedno Towarzystwo Przyjaźni Amerykańsko - Wietnamskiej (Martin Brodeur, Patrik Elias, Jamie Langenbrunner, Rob Niedermayer, Brian Rolston) oraz 26-letniego snajpera Zacha Parise, który trafił do najlepszej szóstki turnieju olimpijskiego w Vancouver. Do tego w trakcie sezony sprowadziły z Atlanta Trashers o rok starszego Rosjanina Ilję Kowalczuka, który w ciągu jednej trzeciej sezonu rozegranej w barwach zespołu z New Jersey już zdołał uzbierać 10 bramek i 17 asyst - większym wzmocnieniem ognia byłoby już chyba tylko kupienie i ustawienie na lodzie pancernika ''Schleswig Holstein''. Jednak to trochę nijaka ekipa z Pensylwanii, której największą gwiazdą jest weteran defensywy Chris Pronger prowadzi na razie w serii 2:1. To ciekawe. A jeszcze ciekawsze mogą być dalsze spotkania, które polecamy Waszej uwadze oraz uwadze Waszych telewizorów i komputerów.

Powód 7. Buffalo Sabres vs Boston Bruins - Buffalo w ostatnich dwóch sezonach nie zakwalifikowało się do playoffs, teraz swój najlepszy rok w tym roku rozgrywa bramkarz Ryan Miller - największa gwiazda igrzysk w Vancouver. W zeszłym roku Bruinsi prowadzeni przez innego znakomitego goaltendera Tima Thomasa byli murowanymi niemal faworytami do finału konferencji, nie murowali jednak bramki tak dobrze, jakby chcieli i odpadli w półfinałach z hokejowymi prowincjuszami z Carolina Hurricanes. Jak na razie w serii ''Szabel'' z ''Niedźwiadkami'' jest remis 1:1, choć w Bostonie zamiast Thomasa broni Fin Tuukka Rask, który po znakomitym sezonie zasadniczym notuje także wyśmienite playoffs. Mimo wszystko (gdzie ''wszystko'' to właśnie Ryan Miller) stawiamy na włochate zwierzaki. Bo nie chcemy podpaść ich kapitanowi, Słowakowi Zdeno Charze, który posturą przypomina nieco lądolód (206 cm wzrostu, ponad 120 kg wagi), a na samym lodzie również czuje się wyśmienicie.

Powód 8. Pittsburgh Penguins vs Ottawa Senators - ''Pingwiny'' to negatyw Detroit Red Wings. Też dwa razy w ciągu ostatnich dwóch lat dochodziły do finału Pucharu Stanleya, wtedy jednak, kiedy Detroit wygrywało, Pens przegrywali i odwrotnie. Od kilku lat ich motorem napędowym jest duet coraz starszych, choć wciąż młodych atakujących Jewgienija Małkina i Sidneya ''Bohatera Całej Kanady'' Crosby`ego (pół tysiąca punktów w wieku 22 lat i 244 dni , młodsi w historii z takim dorobkiem byli tylko Gretzky i Lemieux), który w tym sezonie zasadniczym po raz pierwszy w karierze osiągnął barierę 50 zdobytych bramek (co Owieczkin nazywa ''leniwym wtorkiem''), a nawet ją przekroczył. Co prawda zaledwie o jednego gola, ale zawsze. Ottawa z kolei to w mniejszym stopniu Matt Cullen, w większym Jason Spezza, a w największym niezawodny od lat Szwed Daniel Alfredsson, który w Ottawie był jeszcze prawdopodobnie przed nadaniem kanadyjskiej osadzie praw miejskich. Na papierze górą powinni być ''The Nielots'', na lodzie nie jest wcale tak łatwo i po trzech spotkaniach zamiast 3:0 prowadzą 2:1, a i to dzięki niezawodnemu Sidowi - dwie bramki i pięć asyst. ''Pingwiny'' muszą jednak uważać, nie tylko na Alfredssona, ale przede wszystkim na Fina Jarkko Ruutu, który specjalizuje się w robieniu przeciwnikom krzywdy. A że jest byłym graczem Penguins, prawdopodobnie wie, jak zrobić im coś, co będzie boleć bardziej niż zwykle.

Andrzej Bazylczuk & Łukasz Miszewski