Pięć mgnień Ligi Mistrzów

Znamy już połowę ćwierćfinalistów tegorocznej edycji Ligi Mistrzów. Niebawem poznamy drugą połowę. Jakby to się jednak nie układało, czas na pięć mgnień LM, w których zostaną wszystkim czytelnikom Z Czuba podane powody, dla których Wayne Rooney powinien zostać uczniem Obi-Wana Kenobiego. Między innymi.

1. Adios Galacticos 2 czyli historia lubi się powtarzać. W pojedynku zawodników z przydomkami zaczynającymi się na ''C'' już w szóstej minucie rewanżu na Santiago Bernabeu było 1:0 dla Realu po tym jak Cristiano Ronaldo bezlitośnie ograł Crisa, złupił jego wioskę, pomachał mu z pokładu ostatniego drakkaru i doprowadził do stanu 1:1 w dwumeczu. W 75. minucie jednak Miralem Pjanić pokazał, że znak diakrytyczy w połączeniu z ''c'' to więcej niż zwykłe ''c'' i stało się to, co musiało się stać. A raczej to, co dzieje się co roku. Dla tych, którzy nie zrozumieliby nawet, gdyby encyklopedia piłkarska Fuji spadła na nich z dziesiątego piętra - ''Królewscy'' po raz szósty z rzędu odpadli w 1/8 Ligi Mistrzów. I na nic nie zdało się ćwierć miliarda dolarów wydanych przez Florentino Pereza tego lata, po raz kolejny okazało się, że pieniądze nie grają. Nawet jeśli ubrać je w gustowne koszulki i zorganizować im konferencje prasowe z okazji transferu.

2. Sędziowie to zło. Tak mogą powtarzać sobie piłkarze Fiorentiny. Gdyby w pierwszym, przegranym przez nich 1:2 meczu w Monachium arbiter Tom Henning Ovrebo (kibicom Chelsea znany jako Tom Henning ''Ten Półfinał'' Ovrebo'') nie uznał bramki Miroslava Klose, strzelonej ze spalonego jak z Florencji do Monachium, mogło być różnie. Na przykład 4:0 w rewanżu dla Bayernu. Skończyło się jednak 3:2 nie dla Bayernu, to Niemcy awansowali do ćwierćfinału i teraz we Włoszech lepiej niż skutery marki Vespa, Ray Bany oraz teksty typu ''Ciao, bella'' sprzedają się laleczki voodoo z norweskim sędzią.

3. Wayne Rooney to Moc. Anglik wreszcie wyszedł z cienia rzucanego przez ego Cristiano Ronaldo. Dość powiedzieć, że w tym sezonie napastnik ''Czerwonych Diabłów'' strzelił już we wszystkich rozgrywkach równo 30 bramek, a w środę sam zamienił dwoma golami ''może uda nam się coś wywalczyć'' Milanu w połączenie ''o rety, 2:5 w dwumeczu'' i ''no fucking way'. Stężenie midichlorianów u tego dżentelmena musi być zaprawdę wysokie. Czysta Moc, która powoduje, że Luke Skywalker mówi do niego ''tato''.

4. Który Milan jest prawdziwy. Trzy tygodnie temu, po pierwszym, zakończonym wynikiem 3:2 dla Manchesteru spotkaniu pytaliśmy '' Który Milan jest prawdziwy? Ten, który ośmiesza obronę Manchesteru i strzela bramkę kolejki? Czy może ten, który prowadzi 1:0 na własnym stadionie i traci trzy bramki? Który Manchester jest prawdziwy? Ten, który przegrywając potrafi się podnieść, zdominować przeciwnika i wygrać? Czy ten, którego obronę można by rozbić w proch i w pył nawet obrzucając ją kulkami z gazet?''. Teraz już wiemy - ten, który przegrywa 0:4 na Old Trafford. Po raz kolejny potwierdziła się też stara mądrość mistrza Yody - ''Marco Borriello Pato zastąpić w stanie nie jest''.

5. Cesc Fabregas. Łukasz Fabiański przegrał w pierwszym spotkaniu 1:2 z FC Porto. W rewanżu miało zabraknąć Fabregasa, na co ta część Wysp Brytyjskich, kibicująca ''Kanonierom'' zareagowała nerwowo, pijąc jeszcze więcej herbaty niż zwykle. Okazało się jednak, że i bez niego londyńczycy mogą wygrać 5:0 w 1/8 LM. A wszystko to dzięki Nicklasowi Bendtnerowi, któremu wróżono granie w następnej ekranizacji ''Pinokia'', a tymczasem Duńczyk zagra w ćwierćfinale Champions League ze świadomością tego, że w poprzednim spotkaniu rywalom z Portugalii załadował trzy bramki. I że bez Cesca też sobie poradzi - na przykład robiąc samemu zakupy. Bo w starciu z nieco bardziej klasowym rywalem może być już sporo ciężej.

ŁM

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.