Z Czuba Watch: Polki w Vancouver i ich rozmowy ze sprzętem

Sportowcy miewają swoje rytuały - Michael Jordan grywał w spodenkach Uniwersytetu Północnej Karoliny pod oficjalnym strojem Chicago Bulls, a Jacek Krzynówek dośrodkowuje w trybuny. Jak na razie w Vancouver najlepiej z kolei idzie naszym reprezentantkom, które uskuteczniają nową, świecką i sportową tradycję - Polek ze sprzętem rozmowy.

Najpierw ucieszyliśmy się z niespodziewanego ósmego miejsca saneczkarki Eweliny Staszulonek, która do sportu powróciła po paskudnym złamaniu nogi, jakiego doznała trzy lata temu. Po ostatnim ślizgu Polka zamiast, jak na gali oscarowej, dziękować rodzicom, nauczycielom i życzyć wszystkim pokoju na świecie , porozmawiała ze swoimi sankami.

Niulki moje ukochane, dziękuję. Jestem z was dumna - wyszeptała do nich.

Potem polska saneczkarka tłumaczyła jeszcze:

To moja pierwsza miłość. Taka istotka co leży pode mną. Wiem, że nie mogę za mocno nią sterować, bo to boli.

Jeśli komuś wydaje się to dziwne (mi nie, każdy polski sportowiec może robić, co tylko mu się podoba - nawet żywić się energią z kosmosu i pierwszych płyt thrashmetalowych, jeśli tylko walczy do końca, tak jak Staszulonek), to niech przestanie. Ze swoimi poddanymi rozmawia bowiem także Królowa Nart. Adam Małysz w wywiadzie dla ''Przeglądu Sportowego'' tłumaczy, że ten zwyczaj rozumie. Rozumie wprawdzie nieco hippicznie, ale zawsze.

- Justyna Kowalczyk opowiada, że często rozmawia ze swoimi nartami. A pan? - Każdy ma swoje rytuały, które przynoszą mu szczęście. Pewnie Justynie to pomaga, tak jakby miała konia, którego poklepywałaby, a on jej słuchał.

Gdyby Kowalczyk w Vancouver miała konia zamiast nart, olimpijski dorobek Polski wynosiłby zamiast dwóch srebrnych medali dwa złota i srebro. A w klasyfikacji medalowej bylibyśmy na 11. miejscu, wyprzedzając Rosję.

ŁM

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.