Najpierw ucieszyliśmy się z niespodziewanego ósmego miejsca saneczkarki Eweliny Staszulonek, która do sportu powróciła po paskudnym złamaniu nogi, jakiego doznała trzy lata temu. Po ostatnim ślizgu Polka zamiast, jak na gali oscarowej, dziękować rodzicom, nauczycielom i życzyć wszystkim pokoju na świecie , porozmawiała ze swoimi sankami.
Potem polska saneczkarka tłumaczyła jeszcze:
Jeśli komuś wydaje się to dziwne (mi nie, każdy polski sportowiec może robić, co tylko mu się podoba - nawet żywić się energią z kosmosu i pierwszych płyt thrashmetalowych, jeśli tylko walczy do końca, tak jak Staszulonek), to niech przestanie. Ze swoimi poddanymi rozmawia bowiem także Królowa Nart. Adam Małysz w wywiadzie dla ''Przeglądu Sportowego'' tłumaczy, że ten zwyczaj rozumie. Rozumie wprawdzie nieco hippicznie, ale zawsze.
Gdyby Kowalczyk w Vancouver miała konia zamiast nart, olimpijski dorobek Polski wynosiłby zamiast dwóch srebrnych medali dwa złota i srebro. A w klasyfikacji medalowej bylibyśmy na 11. miejscu, wyprzedzając Rosję.
ŁM