Pierwsza piątka tygodnia NBA według Z Czuba

Bohaterowie 15. tygodnia rozgrywek NBA bawili się tym razem różne maskarady, przebieranki i teatry lalek, jednak na końcu i tak liczył się tylko głos jedynej słusznej prawdy. Oto kolejny odcinek naszego cyklu o lidze, w której Bob Sura w konkursie wsadów, zdarzał się.

Hedo Turkoglu (Toronto Raptors)

GETTY IMAGES/Sam Greenwood

Magic Johnson ze Stambułu ma was gdzieś, Batmanie, Zorro, Stanleyu Ipkissie, Slipknocie oraz dziwni ludzie z ''Oczy szeroko zamknięte'' i uważa, że maski są dla frajerów. I dlatego właśnie, gdy doznał pęknięcia kości oczodołu w meczu z Indianą 31 stycznia, a lekarze zalecili występowanie w ochraniaczu przez 1,5 miesiąca, Hedo powiedział, że maski nie założy. Nawet takiej . Argumentował, że jest dorosły, że w maskę też ktoś może uderzyć i odnowić uraz i w ogóle, że woli mieć znów pęknięty oczodół niż zmniejszyć sobie komfort gry. Opuścił kolejne dwa mecze i miał wrócić 7 lutego w spotkaniu przeciw Kings, Raptors powiedzieli jednak, że bez maski to on może być dorosły na ławce, bo na parkiet na pewno nie wybiegnie. Ostatecznie Hedo uległ, zagrał bardzo dobrze (16 punktów, 5 asyst) i poprowadził Toronto do wygranej. Po meczu jednak ponarzekał:

Cały czas musiałem ją poprawiać. Nie chodzi tylko o maskę ale o paski. Suwają się w górę i w dół. Kiedy biegnę, muszę cały czas je poprawiać.

...co jest bez sensu. Wasyl ze Stambułu?

Ale to nie koniec przygód zamaskowanego Turka. Jak się można domyślić, po meczu jego kumple z drużyny mieli używanie. Jak jeden mąż twierdzili, że Hedo w masce okropnie, a w każdym razie gorzej niż bez niej. W końcu dziennikarze zapytali o to jak mu się podoba Hedo w masce trenera Raptors, Jaya Triano. Jego odpowiedź, po chwili ciszy, brzmiała: ''Ball''. Touche, Jay. Jeśli ktoś nie pamięta niedawnego niesławnego wywiadu z Turkoglu, oto szybkie wyjaśnienie na czym polega dowcip.

Ale to wciąż nie koniec. Maski nie lubi Turkoglu, jego koledzy i jego trener, ale nie tylko oni. Dopiszcie do listy dziennik Orlando Sentinel, który po meczu Raptors-Kings zamieścił taką notkę:

Daequan Cook (Miami Heat)

Ogłoszono skład konkursu rzutów za trzy punkty podczas All Star Weekend. Daequan Cook wystąpi w nim jako obrońca tytułu, a strącić go z tronu będą próbowali Stephen Curry, Channing Frye, Paul Pierce, Chauncey Billups i Danilo Gallinari. Cook w tym sezonie jednak gra jednak średnio o 10 minut mniej niż w poprzednich sezonach, rzuca mniej i gorzej. Dlatego ma zdecydowanie odstającą od tegorocznej stawki celność trójek - 30%, co w obecnym sezonie plasuje go na początku trzeciej setki pod tym względem. Oczywiście w związku z tym, że rzuca mało, wystarczy mu trafić kilka trójek bez pudła i jego skuteczność znacznie się zwiększy, ale zakładając, że utrzymałby taki procent do końca sezonu, byłby najgorszym strzelcem z dystansu, który wystartował w Three-Point Shootout. Do tej pory najsłabszym był Gerald Henderson, który w sezonie 88/89, miał 30,8% celności. Niezależnie od wszystkiego, cała reszta stawki wyprzedza Cooka o ponad 10 procent.

I jeszcze ciekawostka: jedynym graczem spoza NBA, który wystąpił w konkursie trójek był w 1989 Rimas Kurtinaitis. Liga zaprosiła Litwina do Houston jako najlepszego strzelca europejskiego lat 80. Kurtinaitis zajął ostatnie miejsce. Kurtinaitis jest za to kawalerem Orderu Wielkiego Księcia Giedymina. Jeśli nie można mieć wszystkiego, to Order Wielkiego Księcia Giedymina jest pocieszeniem, które biorę w ciemno.

Utah Jazz

GETTY IMAGES/Otto Greule Jr

Specjalnie dałem takie a nie inne zdjęcie zawodników Utah Jazz. Wszystko z powodu tego, że NUTKA WRACA! Tak, jest duża szansa, że jedno z najfajniejszych klasycznych logo drużyn NBA wróci na koszulki klubu z Salt Lake City. Prezydent Randy Rigby potwierdził, że skontaktowali się z władzami ligi w sprawie powrotu do używania nutki, a Deron Williams przyznał iż widział nowe/stare wzory. I był zadowolony. Choć jak mówi:

Tak długo jak nie wrócimy do tego wzoru z górami, będzie dobrze.

Święte słowa. Flat top? Nutka? No, no. Jeszcze przywrócić tetrisowe koszulki Nuggets, podmienić pewnego wilka , uprać pewną starą skarpetę , przywrócić dziewictwo A.C. Greenowi i będziemy mieć drugie lata 90. XX wieku.

Zydrunas Ilgauskas (Cleveland Cavaliers)

GETTY IMAGES/Gregory Shamus

Miałem już sobie darować prezentowanie kolejnych odsłon MVPuppets, ale tej nie mogę przepuścić, bo zawiera kukiełkę Zydrunasa Ilgauskasa.

No co? To była puenta. Jeśli kukiełka Zydrunasa Ilgauskasa nie jest dla Was dobrą puentą, to mamy diametralnie różne światopoglądy, a może i planety urodzenia.

Dikembe Mutombo

Dikembe MutomboDikembe Mutombo Fot. Tim DeFrisco/Getty Images

Nie od dziś wiadomo, że uważam głos Dikembe Mutombo za najwspanialszy głos ludzki obok głosu Krystyny Czubówny, oficera Zeda i tego gościa . Dlatego kiedy Dikembe mówi - ja słucham. Nawet jeśli mówi o złomowaniu i recyklingu elementów metalowych. Albo zwłaszcza wtedy.

W sumie rozumiem czemu firma C&D Scrap Metal zatrudniła do reklam właśnie Dikembe. Jego głos brzmi dokładnie jak złomowany kawał żelastwa. Czyli pięknie.

Retro gracz tygodnia: Chris Carr

W nowym poddziale ''Pierwszej piątki tygodnia'' będziemy przy pomocy wehikułu czasu napędzanego energią kinetyczną wytworzoną poprzez tik Mahmouda Abdul-Raufa, przenosić się do NBA z lat 90. ubiegłego stulecia i przypominać pokrótce sylwetki jej bohaterów. Ale nie tych głównych, o których pamięć trwać będzie wiecznie, tylko tych z drugiego planu, o których pamięć definiuje tamten złoty czas dla koszykówki zaoceanicznej i jej kibiców w naszym kraju. W końcu w internecie nostalgia sprzedaje się równie dobrze co seks.

Dikembe MutomboGETTY IMAGES/J.D. Cuban

W 1996 oczy kibiców koszykówki skierowały się niespodziewanie na Minnesotę, gdzie Timberwolves z Kevinem Garnettem i pierwszoroczniakiem Stephonem Marburym stały u progu świetlanej przyszłości. Jednym z Wilków, który w tamtym czasie próbował wybić się przed resztę stada był Chris Carr. Shooting guard wybrany rok wcześniej z 57. numerem w Drafcie 1995 przez Phoenix Suns, po sezonie, w którym zagrał w 60 meczach, w tym 10 w starting five i zaliczał 4,0 punkta, podpisał kontrakt z Minnesotą. Tam przez dwa lata, choć kontuzje nie pozwoliły mu rozegrać więcej niż 55 meczów na sezon, stał się podstawowym zawodnikiem, który w 2007/08 wychodził 40 razy w podstawowym składzie i notował najlepsze w karierze średnie 9,9 punkta i 3 zbiórek. I lubił fruwać. Dlatego właśnie miałem na ścianie jego plakat, a sam Chris Carr został w 1997 roku zaproszony do Slam Dunk Contest, gdzie zajął drugie miejsce za niejakim Kobe Bryantem.

To był jednak szczyt możliwości Chrisa. W następnym sezonie trafił razem ze Stephonem Marburym do New Jersey, gdzie grał niewiele i choć rok później (po podpisaniu umowy z Golden State Warriors i zwolnieniu 15 dni potem) wywalczył miejsce w składzie Chicago Bulls (9,8 punktów w tamtym okresie w czasie średnio 21,8 minut na każdy z 50 meczów), to była już końcówka jego kariery w najlepszej lidze świata. W szóstym i ostatnim jego sezonie w NBA (2000/01) wyciskał co mógł z ogonów jakie grywał w Boston Celtics i w ciągu niespełna 9 minut rzucał 4,4 punktu (19,7 w przeliczeniu na 36 minut).

Carr wyjechał w 2001 do Europy, gdzie z piłką w dłoni zwiedził Grecję (AEK Ateny) i Serbię (KK Lavovi 063). Na emeryturze Carr postanowił nadal zajmować się koszykówką - wrócił do Minnesoty i otworzył koszykarską akademię 43 Hoops , która nie tylko uczy koszykówki (i innych sportów) ale funduje stypendia dla najzdolniejszych młodych sportowców z biednych rodzin. Ta fundacja nosi imię 4-letniej córeczki Carra, Nadji, która zmarła w 2007 roku, w wyniku powikłań po grypie.

Ostatecznie w NBA utrzymał się tylko 6 lat i nie rozegrał nawet 300 meczów, ale dany mu czas wykorzystał na tyle dobrze aby spośród tabunów innych nie do końca spełnionych koszykarzy się wyróżnić i pomachać kibicom śledzącym w tamtym czasie rozgrywki NBA. Minnesota z Garnettem, Marburym, Guggliotą i Carrem była fajną drużyną, a Carra bardzo fajnie oglądało się w najlepszych akcjach tygodnia w NBA Action.

kostrzu

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.