Poligon: Kupić, nie kupić - potargować się warto

Dawno, dawno temu, gdy wszyscy byliśmy małymi dziewczynkami i chodziliśmy do szkoły, gadanie na lekcjach uznawane było za czynność naganną i podlegało karze od wpisania uwagi do dzienniczka po miesięczny abonament na odpytywanie przy tablicy. Czasy i ustroje się zmieniły, ale rozmowy w czasie zajęć nadal bywają ostro karane.

"Polonia Bytom zawiesiła Rafała Grzyba!", "Michał Zieliński w Młodej Ekstraklasie!", "Czy Janusz Gancarczyk przesiedzi wiosnę na ławce?" - piłkarze mają problemy, trenerzy mają problemy, kibice mają zagwozdkę, a media uciechę, bo choć zima, to dzieje się sporo. Wszystko z powodu przepisu, który pozwala zawodnikowi podjąć rozmowy o nowym kontrakcie jeszcze w trakcie trwania starego. A dokładniej - pół roku przed końcem obowiązującego kontraktu.

Kiedyś wszystko było proste: kontrakt trwał od-do, jeśli ktoś był gotów płacić, to zgłaszał się przed jego końcem, jeśli chciał trochę oszczędzić - czekał aż termin upłynie. Trochę, bo zanim Jean-Marc Bosman zaczął się procesować z RFC Liege, nowy klub musiał płacić staremu nawet po wygaśnięciu kontraktu zawodnika. Były to bowiem czasy, gdy panował powszechny wyzysk człowieka przez człowieka i odwrotnie, dziki kapitalizm napadał na bezbronnych podróżnych i nawet iPodów nie było. Czyli jakieś dwadzieścia lat temu.

Zawodnicy zmieniali kluby w czasie sezonu, rekordziści potrafili obskoczyć trzy kluby plus jedno wypożyczenie, skauci kusili menadżerów, działacze kusili piłkarzy, a trenerzy na treningach rozglądali się niepewnie i wzorem podporucznika Duba zaczynali od "Wy mnie jeszcze nie znacie!". Żeby zapanować nad chaosem wymyślono więc "okienka transferowe". Odtąd zmiana klubu możliwa była tylko w specjalnie wyznaczonym terminie. Parę tygodni zimy i parę tygodni lata - wszystko w przerwach między rozgrywkami. W tym czasie można było sobie negocjować, podpisywać, zmieniać barwy i inkasować. Wszystko miało być jasne, proste, wygodne i uczciwe.

Wyszło jak zwykle. Kluby miały swoje interesy, zawodnicy mieli swoje. Albo klub chciał sprzedać zawodnika, a zawodnik nie chciał odchodzić albo zawodnik chciał odejść, a klub nie chciał go puścić. Problem gonił problem, konflikt gonił konflikt, pytanie rodziło pytanie. Kluby zastanawiały się, czy lepiej podpisać długi kontrakt i liczyć na grube miliony, który wpłyną lub nie, czy może bardziej opłaca się kontrakt roczny, przy którym nie ma co liczyć na wielkie zyski, ale przynajmniej minimalizują się ewentualne straty. Zawodnicy kombinowali, czy lepiej podpisywać (i kończyć) kontrakty zimą, czy wiosną. Szkoła otwocka głosiła, że lepiej zimą, bo jedni przed rundą zimową zbroją się, by walczyć o podium, a inni zbroją się by walczyć o utrzymanie, więc wszystkim zależy i wszyscy gotowi są dobrze zapłacić. Szkoła falenicka była zdania, że jeśli zmieniać klub, to tylko latem, gdy wiadomo już, kto gra w pucharach, a ponieważ polskie kluby zaczynają dość wcześnie i mają nóż na gardle, negocjacje można zacząć o pięć tysięcy wyżej. Poza tym okno transferowe otwarte jest dłużej, okres przygotowawczy także, co pozwala nadrobić ewentualne zaległości...

- Ale zimą łatwiej ukryć braki, zwalić wszystko na zimno, opady i zaśnieżoną murawę - stwierdzali piłkarze szkoły otwockiej. -Taaa... zwłaszcza odkąd polskie kluby zaczęły jeździć do Turcji i Hiszpanii - kwitowali faleniccy - Latem możesz się pokazać, przekonać do siebie trenera i wywalczyć pewne miejsce w pierwszym składzie. - Zaraz, zaraz - otwoccy okazali ontologiczną czujność - Znaczy, wam chodzi o granie, tak? Nie o transfer jako taki, ze szczególnym naciskiem na jego stronę finansową? A, no to jest inna rozmowa...

Przepisy przepisami, życie życiem, a rozbieżność interesów zawodnika i klubu wielokrotnie dawała znać o sobie. Oto zawodnik X w trakcie trwania kontraktu postanowił wyjechać na tak zwany Zachód. Nie, żeby taki ambitny był i o Ligę Mistrzów chciał walczyć. Ot, po prostu tamtejsze kluby płaciły lepiej. W zależności od aktualnego kursu walut: od trzech do pięciu razy lepiej i to nawet w drugiej lidze. Przy czym nadmienić należy, że zawodnik X mieścił się w górnej części krajowej ligowej drabinki finansowej. Ale jak to mówią - koszula kowala własnego losu jest bliższa ciału. Zawodnik chciał, przyszły pracodawca chciał... a obecny klub nie chciał i robił wbrew. "Wbrew" wynosiło zazwyczaj wielozerową kwotę w twardej walucie, najczęściej zresztą wziętą z sufitu. Ewentualny chętny klub z Zachodu dostawał ataku śmiechu i przestawszy być chętny, odchodził w siną z rozbawienia dal, klub polski zostawał z ręką w szafce z kontraktami, a zawodnik się obrażał. Obrażanie przybierało najczęściej formę wbicia się w boisko i toczenia wzrokiem po horyzoncie. Mecz się toczył, przeciwnicy ligowi zdobywali kolejne bramki, a nasz bohater stał w losowo wybranym miejscu i badylengłidżem dawał do zrozumienia, że słyszy zew, czuje moc, a "za tym pustym stepem miasto jest ogromne".

- Prędzej własne ucho bez lustra zobaczysz! - syczał prezes - Punkty nam przez ciebie uciekają, a ty myślisz, że damy ci transferowy prezent? Że puścimy dokądkolwiek? Tu jesteś i tu zostaniesz! - na zakończenie prezes naśladował marszałka Mac Mahona, choć złośliwi twierdzili, że to tylko dla mediów, bo w rzeczywistości kończył wyrażeniem zupełnie innego francuskiego marszałka.

- Mnie tam ganc pomada - wzruszał ramionami piłkarz - Ja mam płacone ryczałtem, a nie na akord, mogę tu stać jeszcze przez rok, mogę siedzieć na ławce, mogę iść do domu i gotować szpinak. - Prezesie, rany boskie, tytuł się oddala, niechże pan obniży cenę, niechże mu pan pozwoli odejść - jęczał trener - Oszczędzimy na jego zarobkach, zarobimy na jego kontrakcie i wreszcie będziemy mogli grać w jedenastu. Lepiej bez niego zyskać, niż z nim stracić... czy jakoś...

Wszelkie podobieństwo piłkarza X do Radosława Kałużnego jest oczywiście całkowicie przypadkowe, a zawodnikom myślącym o wykorzystaniu wojny psychologicznej w polityce autotransferowej szef kuchni poleca skorzystanie raczej z doświadczeń Kalu Uche, bo Chrobry Głogów w porównaniu z Primera Division nie wygląda najlepiej. Ba! w porównaniu z Chrobrym Głogów nawet 1FC Kaiserslautern do którego wyrwał się z Legii Moussa Ouattara, wygląda lepiej. Z całą sympatią dla Chrobego Głogów, oczywiście.

Na szczęście były to odosobnione przypadki niewdzięcznych zawodników. Większość poruszała się w wyznaczonych ramach czasowo-paragrafowych, grała, gdzie się dało, brała, co dawali, bo gdzie by im było tak źle jak tutaj. Kluby kusiły, zawodnicy ulegali albo nie, a menadżerowie i tak zawsze brali swoje 20%.

Przez moment wydawało się, że podstawami polskiej piłki zachwieje prawo Webstera, pozwalające zawodnikowi wypowiedzieć kontrakt przed terminem. Skorzystał z niego Adam Kokoszka, zostawiając na lodzie Wisłę Kraków i czmychając do Empoli, ale naśladowców nie znalazł. Idealiści twierdzą, że to ze względu na obecność genu BHO (Bóg, Honor, Ojczyzna), typowego dla potomków wojów spod Cedyni i obrońców Kamieńca Podolskiego, realiści zaś są zdania, że z podażą w tym przypadku problemów by nie było, ale popytu ostatnio u nas nie widziano (podobno przejazdem był w Bośni, a pewien działacz widział go też w Albanii). Pesymiści są zdania, że świat się kończy, a dawniej, panie dzieju, zawodnik grał w jednym klubie z pradziada na dziada i z dziada na wnuka, a teraz to, tfu, sodoma i gomora...

Przebojem ostatnich sezonów stał się przepis mówiący, że zawodnik, któremu kończy się kontrakt może podjąć rozmowy z nowym pracodawcą i podpisać z nim kontrakt pół roku przed wygaśnięciem starego. Teoretycznie rzecz jest jasna i prosta - kluby mogą planować, myśleć perspektywicznie, nie są już skazane na zakupy w ostatniej chwili, a zawodnicy mogą przestać się martwić, że koniec kontraktu oznacza początek bezrobocia, że jeszcze miesiąc-dwa i zostaną postawieni przed wyborem "albo bierzesz, co dajemy albo ryzykujesz, że już nie znajdziesz pracodawcy".

- Wreszcie nie muszę się włóczyć po testach medycznych, castingach, obozach - cieszył się napastnik - Widzą, jak gram, widzą, ile strzelam, wiedzą, za co płacą, a ja wiem, na czym stoję. - Mamy czas na obserwację, mamy czas na negocjacje - uśmiechał się działacz - Możemy patrzeć dalej niż koniec rundy. - Będę miał takich zawodników, jacy mi są potrzebni - marzył trener. - A ja biorę swoje zwyczajowe 20% - podsumowywał menadżer.

Cała Europa bawi się tymi transferowymi kulkami, całej Europie to jakoś wychodzi. Ale jest liga, w której jedna kulka się zepsuła, a druga zginęła.

- Skoro chcesz odejść, to wypad od razu! - zaperza się trener. - Mo... mogiem? - cieszy się piłkarz. - Nie do rywala! Do rezerw! - wyjaśnia sprawę trener - Po co mam na ciebie stawiać, skoro za pół roku cię tu już nie będzie? - Bo strzelam bramki? - podpowiada zawodnik. - Inni też strzelają, ale jeśli cię wpuszczę na boisko, to zabraknie dla niech miejsca. - tłumaczy trener - Ty sobie pójdziesz, a ja zostanę z nieogranymi zawodnikami. To wolę ich ogrywać od razu i mieć ich i teraz, i za pół roku. - No to puśćcie mnie już teraz. Co za różnica, sześć miesięcy w tę, czy w tamtą? - pyta piłkarz. - Różnica wynosi kilkaset tysięcy złotych - wylicza księgowy klubu - Niech twój przyszły klub zapłaci i może brać się nawet od razu. - A po co mielibyśmy teraz płacić jakieś z-kapeluszowe kwoty, skoro za pół roku weźmiemy go za darmo? - dziwi się przyszły klub. - Nasze zmartwienie? Nie chcecie, to nie płaćcie - wzrusza ramionami klub obecny - Za pół roku dostaniecie piłkarza z kartą zawodniczą, podwójnym cholesterolem, okrągłym brzuszkiem i odwrotną stroną medalu spłaszczoną od siedzenia na ławie. Za darmo. - Minus dwadzieścia procent dla mnie - menadżer zawodnika dba o jego interesy. - Rany, oni nie żartują! - jęczy zawodnik - Utyję! Stracę formę! - A nie mógłbyś przez te parę miesięcy harować we własnym zakresie? - pyta przyszły klub - Wiesz, jak prawdziwy profesjonalista... - Co wy, jaja sobie ze mnie robicie? - oczy zawodnika robią się coraz większe - Waszym pracownikiem będę dopiero za pół roku, a wy już macie jakieś fanaberie? Jakbym chciał harować, to bym klubu nie zmieniał! - No, ale na razie nie zmieniasz... - sugeruje przyszły klub. - A my nie mamy gwarancji, że przez te pół roku będziesz grał dla nas ze wszystkich sił, a nie myślał o nowym pracodawcy - dodaje trener obecnego klubu. - Przecież kiedy Ballack przechodził z Bayernu do Chelsea, to nikt nie miał takich zastrzeżeń - oponuje zawodnik. - Ballack - wyjaśniają rozbawieni kibice - Z Bayernu. Do Chelsea. Doooomeeeetaaaauuulu. - No co wam zależy? - przekonuje przyszły klub - Chcecie płacić przez sześć miesięcy komuś, kogo będziecie trzymać w magazynie? Przecież to czysta strata. - Dwieście pięćdziesiąt tysięcy złotych to nasze ostatnie słowo - obecny klub bije pięścią w stół i aluzyjnie w ławkę rezerwowych Młodej Ekstraklasy. - Oczywiście, dwadzieścia procent dla mnie - menadżer jak zawsze jest na posterunku.

Czasem przyszłe kluby się łamały. Legia zapłaciła Śląskowi Wrocław za Krzysztofa Ostrowskiego i do dziś nikt w klubie nie może zrozumieć, co ich wtedy opętało, a uchachany Śląsk Wrocław próbuje zastosować podobny manewr w przypadku Janusza Gancarczyka. Prezes Wojciechowski twierdzi co prawda, że Polonia Warszawa może na Gancarczyka poczekać nawet do lata, ale do zamknięcia okna transferowego jeszcze sporo czasu, więc nie mówmy "hop". Tym bardziej, że z prezesem Wojciechowskim nigdy nic nie wiadomo, a skoro Andrzej Niedzielan zrezygnował z oferty "Czarnych koszul", to może klub ma wolne "moce szeleszczące"?

Czasem przyszłe kluby się nie łamią. Cracovia na przykład nie zdecydowała się na wykupienie Jakuba Grzegorzewskiego z Górnika Łęczna. Czas pokazał, że była to słuszna decyzja. W przeciwieństwie do decyzji o podpisywaniu z nim jakiegokolwiek kontraktu. GKS Bełchatów zażądał natomiast kosmicznej sumy za wcześniejsze zwolnienie Łukasza Garguły, Wisła - jak to Wisła - na hasło "pieniądze" dostała apopleksji i powiedziała, że nie zapłaci, woli poczekać. Los okazał się okrutny dla wszystkich: GKS nie zarobił, Wisła w ostatecznym rozrachunku nie zaoszczędziła, bo Łukasz Garguła doznał kontuzji i trzeba było kupować kogoś na jego miejsce, a sam piłkarz stracił zdrowie i rok gry w piłkę. Najmarniej. I tylko menadżer wziął swoje 20%.

Ciekawą nowością jest postawa Polonii Bytom. Klub z Olimpijskiej, obrażony na Jagiellonię, że ta nie chce zapłacić za Rafała Grzyba jakichś nieprzytomnych zylionów, sięgnął do regulaminu i wyczytał w nim, że pół roku przed wygaśnięciem starego kontraktu można zaledwie podjąć rozmowy, a nie podpisać nowy kontrakt. Skoro zaś Rafał Grzyb podpisał kontrakt dokładnie pół roku przed, to znaczy, że rozmowy musiał prowadzić wcześniej.

- Ha! Tu cię mam! - ucieszyła się Polonia i "na podstawie oraz w nawiązaniu" zawiesiła zawodnika.

Rafał Grzyb zaprzecza jakoby rozmawiał, tłumaczy, że wszystko załatwiał menadżer, a nie on, a przepis mówi o "zawodniku", ale Polonia jest nieugięta i twierdzi, że przepis mówi "o rozmowach", ale w razie czego możemy pójść do sądu. Jagiellonia też jest nieugięta, płacić nie chce i mówi, że poczeka, trener Szatałow mówi, że Rafał Grzyb jest dobrym piłkarzem i mógłby przecież jeszcze zagrać, na co Polonia odpowiada, żeby trener się nie wcinał, kiedy klub próbuje zarobić na Grzybie choć trochę, a menadżer ma w nosie, bo on i tak weźmie swoje dwadzieścia procent.

W najbliższych tygodniach czeka nas wesoły spektakl, w którym Polonia i Jagiellonia będą się spierać o to, czy "pół roku przed wygaśnięciem kontraktu" dotyczy podpisania nowego czy tylko podjęcia rozmów na ten temat, czy "rozmowy o " odnoszą się do wyłącznie do zawodnika, czy może obejmują także jego menadżera i czy określenie "poinformowanie pracodawcy o podjęciu rozmów" dotyczy także sytuacji, w której wszystkie gazety piszą, a stacje telewizje pokazują. Odpowiedzi na te pytania pozwoliłyby wprowadzić odrobinę ładu w ekstraklasową rzeczywistość transferową, ale skończy się pewnie jak zwykle: na cichym odwieszeniu zawodnika w połowie drogi między milionem, którego chce Polonia, a 350 tysiącami oferowanymi przez Jagiellonię. Minus dwadzieścia procent dla menadżera, oczywiście.

Andrzej Kałwa

PS: W najlepszej sytuacji jest obecnie Issa Ba, przebywający na testach w Wiśle Kraków. Na razie jest wolnym zawodnikiem i rozmawiać może z każdym klubem, a ponieważ w grę wchodzi podpisanie półrocznego kontraktu (z opcję przedłużenia, ale tylko z opcją) - kiedy tylko podpisze umowę z Wisłą, będzie mógł zacząć rozmowy o nowym z dowolnie wybranym klubem. Spryciarz...

Poligon to rubryka Z czuba.pl w której Andrzej Kałwa pisze o polskiej ligowej rzeczywistości, która jaka jest - każdy widzi, a niektórzy nawet sądzą, że ją rozumieją.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.