Dobry pomysł, zły pomysł: Uffff

Puchar Króla Tajlandii się skończył. I to jest dobra wiadomość, bo największym jego odkryciem było to, że Reprezentacja Polski jest chyba jedyną drużyną świata, która potrafi przygnębić widza zwycięstwem 6:1.

Dobry pomysł: Nie dać się zmylić wynikowi. Wynik 6:1 sugeruje, że Polacy zagrali świetny mecz i wbili przeciwników w ziemię. Sęk w tym, że tak wysoki wynik to zmyłka. Jedna bramka wpadła przypadkiem (Małecki dośrodkowywał, ale mu zeszło), jedna po błędzie bramkarza rywali. Do tego Polacy strzelali w sobotę aż trzy karne, z których jednego nie powinno być, bo nie było faulu, jednego nie powinno być, bo powinien być przywilej korzyści i gol (Kiełba) oraz nad jednym można by się zastanawiać (choć chyba być powinien). W zasadzie tylko drugi gol rzeczywiście wpadł po ładnej akcji - mądrze podał Iwański, mądrze w sytuacji sam na sam z bramkarzem uderzył Lewandowski. A jeśli ktoś chciałby narzekać, że sam na sam, to każdy głupi potrafi - w tym meczu mogliśmy zobaczyć, że na pewno nie każdy.

Zły pomysł: Wierzyć w potęgę. ''Nie, no, bez jaj'' - mógłby powiedzieć hipotetyczny entuzjasta, którego nazwiemy sobie roboczo Władysław Jerzy. ''Dziś na świecie nie ma już słabych, a pokonanie jakiegokolwiek rywala 6:1 to powód do radości. Tym bardziej, że Duńczycy wygrali z nimi tylko 5:1''. Odpowiedź brzmi: nie. Nie w przypadku Singapuru, a już na pewno nie w przypadku tego konkretnie meczu z Singapurem. Ten mecz powinien skończyć się dziesięcioma bramkami Polaków, a jednocześnie ze trzema-czterema rywali. I to biorąc poprawkę na fakt, że przecież w piłce nożnej nie każdą stuprocentową okazję się wykorzystuje. Franciszek Smuda wielokrotnie powtarzał, być może asekurując się, że w tym wyjeździe nie chodzi o wyniki. Jeśli więc chodzi mu o obserwacje nie zdeformowane wynikami - proszę bardzo. To, że Glik musiał wybijać piłkę z linii bramkowej to nie przypadek, tylko bezmyślne zagranie Przyrowskiego. To, że rywale co najmniej dwukrotnie znaleźli się kompletnie niekryci przed naszą bramką to też nie przypadek, tylko ślepota i fatalne błędy obrony. To, że nasi napastnicy marnują całą stertę (pięć? sześć? siedem? straciłem rachubę) sytuacji sam na sam, to nie powód do radości, że je mają, ale powód do wstydu, że przy nich nie myślą. To nie Polska ten mecz wysoko wygrała, to Singapur wysoko go przegrał. Polacy się w tym meczu tylko zdarzyli.

Dobry pomysł: Zadumać się nad przyszłością. Jeśli taka jest przyszłość narodu, jak jego młodzieży chowanie, to nasza przyszłość jest nieciekawa. I niechlujna. Im dłużej trwał mecz, im słabiej grali przeciwnicy i im większą przewagę zyskiwali piłkarze Smudy, tym więcej było w polskich akcjach niedokładności, nonszalancji, bezmyślności nawet. Dawid Nowak trzykrotnie w ciągu niespełna kwadransa wychodził sam na sam z bramkarzem i nie potrafił wykorzystać ani jednej. Można by powiedzieć, że pewnie opadł z sił, ale skoro tak, to dlaczego identyczną sytuację zmarnował Robak, który wszedł dopiero w przerwie? Franciszek Smuda mówił, że wspólnym mianownikiem tej reprezentacji są umiejętności. Jeśli tak wyglądają, najlepsi technicy naszej ligi, to strach pomyśleć, jak grają ci gorsi.

Zły pomysł: Wnioskować. Tak naprawdę, nie ma się co załamywać nad poziomem polskiej piłki. To znaczy, nie, załamywać się można i należy. Ale nie Puchar Króla Tajlandii o tym świadczy. Jako etap budowania kadry na Euro ten turniej był etapem równie ważnym, jak wysprzątanie przez Franciszka Smudę szuflad w swoim selekcjonerskim biurku. Czyli może i jakiś drobny pożytek przyniesie, ale pominięcie go wielkich szkód na pewno by nie przyniosło. Pojechała tam kadra piłkarzy, którzy mieli w mięśniach i brzuchach miesiąc laby i którzy dopiero zaczną trenować. Którzy wprawdzie razili skandalicznym niechlujstwem swoich zagrań, ale którzy w najgorszym przypadku mają solidne alibi - piłka nie słucha, bo jej przez miesiąc nie kopałem. Kto wie, może w niektórych przypadkach to nawet nie tylko alibi.

Dobry pomysł: Szukać pozytywów. A co nam innego pozostało? Ja dostrzegłem jeden, a właściwie dwa razy po pół. Pierwsze pół brzmi - z Kamila Glika być może będą kiedyś ludzie. Drugie - Łukasz Mierzejewski jako prawy obrońca potrafi być zaskakująco pożyteczny w ataku. Oczywiście są też wady - Mierzejewski jest na przykład kompletnie bezużyteczny w obronie, co jest pewnym problemem, jeśli ma grać jako obrońca. Ale to i tak koniec dobrych wiadomości. Bo to, że najlepszy polski piłkarz całego wyjazdu, czyli Maciej Iwański, nieporównywalnie lepiej gra ze słabeuszami niż z prawdziwymi rywalami to akurat nic nowego.

Zły pomysł: Nie skreślać. Ile błędów musi jeszcze popełnić Mariusz Pawełek, żeby wszyscy wreszcie zrozumieli, że nie jest materiałem na reprezentacyjnego bramkarza? Już pal sześć, że się myli - każdy bramkarz się myli. Ale z Pawełka żaden talent - zbliża się do trzydziestki, przekroczy ją rok przed Euro 2012. Przyrowski zresztą też. Obaj wielokrotnie udowadniali, że nie mają potencjału na bycie reprezentacyjnymi bramkarzami, więc jeśli celem tego wyjazdu była selekcja, to zabranie akurat takiego zestawu bramkarzy było kompletnie bez sensu - już lepiej było zabrać kogoś młodego utalentowanego, bo przynajmniej nabierze jakiegoś doświadczenia. No, chyba, że obaj bramkarze mieli tylko dostarczyć selekcjonerowi rozrywki. Biorąc pod uwagę radosny śmiech, jakim kwitował niektóre ich zagrania - brzmi to rozsądnie. A może to tylko reakcja obronna organizmu? Może Smuda po prostu uświadomił sobie, w co się wpakował?

Piotr Mikołajczyk