Ja tu jeszcze wrócę, czyli lista, lista, lista powrotów

Sportowcy to bestie. I maszyny. Albo maszynowe bestie. Nie starcza im już jeden tytuł szlachecki, jedna Liga Mistrzów czy jedna emerytura. Właśnie swój wielki... no, na razie malutki comeback zaliczyła Justine Henin, wygrywając z Nadją Petrową. Przed nią zaś wielokrotnie już wracali jeszcze więksi i jeszcze efektowniej.

Redaktor Bohdan cieszy się z powrotu Belgijki , bo i faktycznie trzeba mieć przysłowiowe cojones , żeby odejść na szczycie, a potem wrócić (zaraz, zaraz, a z jakiego to przysłowia?), ale... zawsze musi być jakieś ''ale''. Tym ''ale'' jest to, że powrót Henin choć z ładną historią, większość redakcji elektryzuje mniej niż Wolverine`a pocieranie bursztynu. Do żadnej z tych opowieści bowiem się nie umywa.

Michael Jordan

Najlepszy koszykarz w historii swoje pierwsze zdanie się na łaskę amerykańskiego odpowiednika ZUS-u zaliczył w wieku 30 lat w 1993. Twierdząc, że ma już dość NBA (i tak naprawdę spełniając marzenie swojego dopiero co zastrzelonego ojca) postanowił zająć się grą w baseball. Po epizodach w tak znanych firmach jak Birmingham Barons i Scottsdale Scorpions, MJ zorientował się, że w tym sporcie nie ma slam dunków, nikt nie bije mu pokłonów a rolę dzielnego padawana Scottiego Pippena odgrywa nieco mniej dzielny kij i postanowił wrócić. Odchodził w glorii trzykrotnego mistrza NBA i trzykrotnego MVP ligi. Po rozegraniu kolejnych trzech pełnych sezonów w ''Bykach'' zaliczył +3 do pierwszej wartości, +2 do drugiej i... postanowił znowu zakończyć karierę.

Niespodziewanie jednak dla wszystkich i dla samego siebie (''Ja? Grać?'') zaliczył w roku 2001 kolejny powrót, tym razem w barwach Washington Wizards. Choć blisko 40-letni Jordan wciąż rzucał 20 punktów na mecz, nie był to jednak ten sam ''Air'', do którego przywykliśmy. To znaczy był, ale o dekadę starszy i jakiś taki bardziej nieruchawy. Jako że przy okazji i ''Czarodzieje'' nie zaskakiwali na parkiecie żadną magią w roku 2003 MJ ostatecznie, dosłownie i metaforycznie rzucił kosza. Nie zamierza już podobno wrócić, choć legenda mówi, że razem z rycerzem Giewontem pojawi się znów w lśniącej zbroi, kiedy tylko na parkietach NBA postanie ponownie noga Jeffa Hornaceka.

Michael Schumacher

Powrót całkiem świeży . Rekordzista w każdej chyba możliwej kategorii F1 - pod względem liczby zdobytych tytułów mistrzowskich (7), zwycięstw (91), miejsc na podium (154), pole positions (68), punktów (1369), punktów w pojedynczym sezonie (148) i podobnych jak cholera braci w Formule 1 (1). Co z powrotu 40-letniego herosa czterech kółek wyjdzie nie wiedzą najmłodsi, najstarsi, ani w ogóle żadni górale. Jedno jest pewne - po kolejnej emeryturze zamiast baseballem pewnie prędzej zajmie się ukochaną przez siebie piłką nożną. Odra Wodzisław już czeka.

Muhammad Ali

Not known

Pomijając trzyletnią przerwę w boksowaniu (1967-1970) spowodowaną odmową wyjazdu na wakacje z drinkiem i z napalmem w Wietnamie, Ali na swoją pierwszą emeryturę przeszedł w roku 1978, jak już tylko pokonał w rewanżu Leona Spinksa i odzyskał tytuł mistrzowski WBA. Długo wyszywając sobie przed kominkiem ciepłe rękawice nie wytrzymał, wracając już w dwa lata później. O ile jednak wcześniej ''latał jak motyl i żądlił jak pszczoła'', to po powrocie latał już raczej jak Robert Mateja. I nie chodzi o to, że walczył w goglach. Najpierw 38-letni Ali został porządnie obity przez młodszego o siedem lat Larry`ego Holmesa, rok później przegrał na punkty z Trevorem Berbickiem i to był już koniec jego pięściarskiej kariery.

George Foreman

Inny z Wielkich Przedwiecznych i Superciężkich. Po walce z Jimmym Youngiem w 1977 roku (przegranej decyzją sędziowską), Foreman przeżył w swojej szatni stan śmierci klinicznej, w której podobno widział bardzo jasne, białe światło i Śląsk Wrocław wygrywający Ligę Mistrzów. Po tym dziwnym zdarzeniu 28-latek zakończył karierę, poświęcając się studiowaniu Biblii i pracy z trudną młodzieżą, aż do momentu, kiedy niemal dokładnie 10 później nie stwierdził, że warto by komuś ^$%^$%^ zatem... wrócił na ring. Nawet po dekadzie nieobecności był świetnym pięściarzem - swoje dwie pierwsze walki o tytuł (z Evanderem Holyfieldem i Tommym Morrisonem) wprawdzie przegrał, ale w 1994 jako 45-latek pokonał Michaela Moorera i na swoich emeryckich spodniach w pepitkę mógł sobie zawiesić mistrzowskie pasy federacji WBA i IBF. Ten pierwszy został mu potem odebrany (Foreman wymienił go sobie na pas WBU), ale do emerytury w 1997 tytułów na ringu przynajmniej nie oddał.

Mario Lemieux

Niektórzy uważają, że gdyby nie kontuzje i trudniejsze do wymówienia nazwisko, byłby postrzegany jako lepszy hokeista niż Gretzky. Tak czy siak, Super Mario odchodząc na emeryturę w 1997 roku był legendą - miał na swoim koncie dwa Puchary Stanleya, więcej trofeów indywidualnych niż całe kółko myśliwskie w Zbąszynku i był jedynym hokeistą, który rezygnował z gry ze średnią ponad dwóch punktów na mecz (1494 oczka w 745 meczach). Nie bacząc jednak na to, że legendy (Sid Vicious, Atari, Czerwony Kapturek) wracać nie powinny, Mario zrobił zupełnie odwrotnie. Już na emeryturze przejął kontrolę nad swoimi ukochanymi ''Pingwinami'' i jako ich właściciel  (oraz gwiazda) powrócił na lodowiska w glorii chwały w roku 2000.

Po powrocie wciąż był wielki, ale kontuzje pozwoliły mu zagrać w ciągu kolejnych sezonów zaledwie 170 spotkań z 410 możliwych, w 2006 roku ostatecznie zatem zawiesił łyżwy na kołku. Niektórzy podejrzewają, że może jeszcze wrócić - hokeisty, który w czasie swojej kariery grał mimo takiego bólu pleców, że koledzy musieli mu wiązać łyżwy, grał też z bólem serca i pokonał w swoich najlepszych latach nowotworową ziarnicę złośliwą nie powstrzymają w końcu byle emerytura i marne 44 lata karku.

Romario

O Romario można powiedzieć tyle, że wielkim piłkarzem był i wszystkim, którzy fanami brazylijskiego futbolu nie są zniknął z radarów gdzieś w połowie smutnych lat 90. Potem można było powiedzieć o nim jeszcze to, że oszalał, zmieniając drużyny jak rękawiczki i grając wciąż mimo czterdziestki na karku w pogoni za swoim wymarzonym tysięcznym golem. Kiedy wreszcie w 2008 ogłosił ostateczny rozbrat z futbolem, usunięto zwłoki zmarłych z przepracowania piłkarskich statystyków, a w siedzibie IFFHS dało się słyszeć głośne ''Uff''. ''Uff'' nie było jednak zbyt długie, jako że ze swej natury statystycy to istoty wątłe i anemiczne o małej pojemności płuc, a także z powodu powrotu Romario na murawę . Podobno brazylijski napastnik rozważa dalsze występy. On nigdy chyba nie ma dosyć.

Magic Johnson

Jedna z pierwszych ofiar HIV, które wywołały tak szeroki oddźwięk w świecie. Do roku 1991 Magic był ikoną, ponaddwumetrowym rozgrywającym, który z piłką mógł zrobić dokładnie to, na co wskazywał jego przydomek. Legendą NBA w latach 80., której pojedynki z Larrym Birdem przeszły do historii bardziej niż walki X-Wingów z TIE Fighterami. Kiedy zakończył karierę nic nie było już takie samo. Johnson powrócił jednak na parkiet w sezonie 1995-1996 i w 32 meczach jako power forward (mimo że wcześniej bywał rozgrywającym), mimo 36 lat i choroby na karku notował średnio 14.6 punkta, 6.9 asysty i 5.7 zbiórki w mniej niż 30 minut w meczu, co dla wielu koszykarzy NBA i tak jest poza szczytem ich możliwości. Po tych z górą 30 spotkaniach zrezygnował z koszykówki na dobre i zajął się działalnością charytatywną.

Lance Armstrong

Po raz pierwszy miał przerwę w kolarstwie w roku 1997, kiedy to wykryto u niego raka jądra. Kiedy już jednak po dwóch operacjach i czterech cyklach chemioterapii powrócił, to należałoby napisać w zasadzie, że POWRÓCIŁ. W latach 1999-2005 siedem razy z rzędu wygrywał Tour de France co jest takim osiągnięciem, jak przepłynięcie kanału La Manche na rzęsach albo i nawet większym. Po 2005 miał cztery lata sportowej emerytury, w czasie niej Amerykanin stwierdził jednak o dziwo, że wciąż ma coś do udowodnienia światu i powrócił w zakończonym niedawno roku. Efekt tego to jak na razie 12. miejsce w klasyfikacji generalnej Giro d`Italia i trzecie w TdF.

miszeffsky

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.