W Vancouver wystartują nowi jamajscy bobsleiści - tyle że z Południowej Korei

Wszyscy pamiętamy albo przynajmniej słyszeliśmy o jamajskich bobsleistach, którzy podbili świat (choć trochę tak jak my, grając w Europa Universalis) na igrzyskach w Calgary w 1988. Teraz na kolejnej dużej imprezie w kraju Klonowego Liścia ekipa Zielonego Liścia Jamajki będzie wreszcie miała godnych siebie rywali - południowych Koreańczyków, którzy choć do samych zawodów zostały dwa miesiące, nie mają nawet pełnej załogi swojego boba.

Chwilę przed świętami Koreańczycy zajęli niespodziewanie piąte miejsce w ostatnich zawodach z cyklu America`s Cup w Lake Placid. I choć zapewne nie był to wyczyn, który wstrząsnąłby Ziemią, wystarczył by zawodnicy z kraju Hyundaia i maniaków Starcrafta awansowali na piętnastą pozycję światowego rankingu i zapewnili sobie tym samym awans na igrzyska.

Sytuacja nie wygląda jednak tak różowo, jak mogłoby się wydawać. W Korei Południowej nie ma żadnego toru, jej reprezentanci trenują więc w Europie. Nie stać ich nie tylko na własne boby, ale nawet na ich potencjalny transport, muszą zatem ścigać się na pożyczanych ''maszynach''. Dodatkowo skład koreańskiej załogi jest narodowy tylko w 50% - z braku innych chętnych obok Kwang-Bae Kanga i Donghyun Kima muszą na zawodach zjeżdżać pokręconą rynną Ukraińcy Andriej Tkaczuk i Ołeksandr Strzelcow.

36 letni Kang nie traci jednak nadziei na znalezienie dwóch rodaków, którzy pomogliby mu w Vancouver wypełnić boba. W razie niepowodzenia, ma wraz z Kimem jeszcze drugą szansę - w styczniu obaj wystartują w Pucharze Europy, próbując zakwalifikować się do zawodów dwójek podczas kanadyjskich igrzysk. Gdybyście jednak czystym przypadkiem byli wysportowanymi Koreańczykami, mającymi wolny luty i ochotę na wakacje w Ameryce Północnej - kontakt do Kanga lub jakiejś odpowiedzialnej za bobslejową kadrę osoby możecie prawdopodobnie znaleźć gdzieś tutaj . Biorąc pod uwagę naszą znajomość koreańskiego alfabetu i języka, bardzo ''gdzieś''.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.