Erytrejscy zawodnicy brali udział w rozgrywanym w Kenii najstarszym afrykańskim turnieju - CECAFA Cup. Nikogo tam nie olśnili, ale można też powiedzieć, że bez większego problemu byli w stanie wrócić do ojczyzny z podniesioną przyłbicą oraz podciągniętymi getrami - w grupie zremisowali 0:0 z Zimbabwe, przegrali 1:2 z Rwandą, pokonali 3:1 Somalię i odpadli po 0:4 z Tanzanią w ćwierćfinale. Jako jednak, że nigdzie w Kenii nie mogli znaleźć podniesionych przyłbic, postanowili do Erytrei nie wracać. Znaczy ściślej rzecz biorąc postanowiło tak 12 z nich.
Żeby było jeszcze śmieszniej - tu zaczynają się rozbieżności, władze Erytrei twierdzą bowiem, że piłkarze do kraju... wrócili. Nie zgadza się z nimi zaś tamtejsza federacja piłkarska, nie dająca się przekonać, że stojące w szatni drużyny narodowej krzesła to piłkarze i obstaje przy swoim - 12 zawodników brakuje. Na szczęście EZPN wie co się z nimi dzieje, czemu dał wyraz w oświadczeniu będącym wyrazem błyskotliwej dedukcji w stylu ''Kiedy Sherlock Holmes spotyka detektywa Monka''.
Co tak naprawdę się z piłkarzami dzieje, tego nie wie nikt. Na pewno szczęśliwi są jednak rezerwowi reprezentanci Erytrei, którzy z dnia na dzień stali się pierwszym składem.
Swoją drogą po osławionym już meczu ze Słowenią, mieliśmy nadzieję, że nasza reprezentacja też ucieknie. Najlepiej na Atlantydę.