Pięć mgnień Gran Derbi

Gran Derbi, Gran Derbi i po Gran... Derbach? Derbiach? No, po meczu Barcelony z Realem. Ci pierwsi zwyciężyli, ale rozczarowali. Ci drudzy zaskoczyli pozytywnie, ale przegrali.

1. Carles Puyol. Największy bohater meczu. Cztery razy piłkarze Realu dochodzili do sytuacji stuprocentowych i trzykrotnie ni stąd ni zowąd między nimi a bramką pojawiają się noga Puyola. Bilokacja? Pokrewieństwo z Reedem Richardsem ? Jakie tajemne moce za tym stały - nie mam pojęcia, faktem jest, że gdyby nie on, ten mecz skończyłby się zupełnie inaczej. Jeden z nielicznych piłkarzy Barcelony, który zagrał dokładnie tak, jak do tego przyzwyczaił. Wzorzec kapitana, który spokojnie można by postawić w Sevres.

2. Setki. Real miał lekko licząc cztery, Barcelona niecałe dwie. Tę, po której Messi wyszedł sam na sam z Casillasem i tę, po której padła bramka. Sytuacja Ibrahimovicia to może więcej niż pół setki, ale cała też chyba nie. Trzy czwarte góra. A jednak to Barcelona strzeliła, wygrywając kolejny prestiżowy pojedynek w tym roku - po serii zwycięstw w Lidze Mistrzów, w tym w finale, po masakrze jaką zorganizowała Realowi na Santiago Bernabeu w poprzednich Gran Derbi, po zwycięstwie w Superpucharze Europy... Przypadek? Może. Wskazówka, który zespół jest już dziełem skończonym, a który dopiero w budowie? Na pewno.

2,5. Spalony. Długo nie ustaną dyskusje - czy Ibrahimović strzelając bramkę nie był aby na spalonym. Uczciwie odpowiadam - nie wiem. Obejrzałem tę sytuację kilkakrotnie i nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć. Jeśli tak, to na absolutnie minimalnym i nie dającym mu praktycznie żadnej przewagi. Z drugiej jednak strony - nie ma to znaczenia, przepis jest przepis. Z trzeciej - spalony, czy nie - to obrona Realu dała plamę. Zlatan to naprawdę duży facet i trudno go przeoczyć. A jednak im się udało.

3. Zaskoczenie. Mimo wszystko jednak, to Real zrobił na mnie w niedzielę lepsze wrażenie. No, powiedzmy, relatywnie lepsze. Barcelona, jeśli zaskoczyła czymkolwiek, to raczej negatywnie. Tradycyjnie wprawdzie wymieniła jakiś miliard, może nawet kilka miliardów podań, jednak nader często była to kopanina jałowa - jedno do przodu, dwa w bok, jedno do tyłu, dwa na skos i jeszcze jeden i jeszcze raz. W sytuacjach decydujących - była na ogół przygnębiająco niedokładna. w jej improwizacjach zaskakująco często zdarzały się fałszywe nuty. Jedyną bramkę strzeliła po akcji wystudiowanej, którą od czasów nowej wspaniałej Barcelony Pepa Guardioli oglądaliśmy dziesiątki, jeśli nie setki razy.

Real zaskoczył tym, że nie dał się wciągnąć w walkę z góry przegraną. Nie próbował za wszelką cenę zachwycać, ale po prostu wygrać mecz. Postawił raczej na efektywność - na szczelną obronę, skuteczny odbiór i szybkie, odważne kontry. Udało się - Barcelona długimi minutami dreptała w miejscu, a kolejne akcje Realu siały pod jej bramką popłoch. Sytuacja, w jakiej znalazł się w 20. minucie Cristiano Ronaldo powinna skończyć się bramką. Ba, pewnie w ośmiu przypadkach na dziesięć tak właśnie by się skończyła. Bardzo podobnych sytuacji Real stworzył sobie jeszcze kilka i tylko heroiczne wyczyny Puyola sprawiły, że nie skończyło się wyrównującą bramką.

4. Drużyna. Real zaskoczył także tym, że po raz bodaj pierwszy w tym sezonie wyglądał rzeczywiście jak drużyna, a nie jak zlepek indywidualności. Wiadomo, jeszcze nie wszystko w niej działa, na wyrobienie sobie niezbędnego automatyzmu piłkarze będą potrzebowali jeszcze jakiegoś czasu. Ale już teraz widać, że to tylko kwestia czasu. Real w końcu zaskoczy, a wtedy drżyjcie przeciwnicy. Nawet jeśli to jeszcze nie będzie dzieło skończone, nawet jeśli kilka elementów będzie trzeba wymienić, jeśli jeszcze kogoś będzie trzeba kupić, kogoś sprzedać, to Real może wyglądać jak zrobiona z głową drużyna po raz pierwszy od... Pięciu lat? Sześciu? Od wczesnych czasów galaktycznych? Jak zespół, który ma kadrę, a nie tylko pierwszą jedenastkę, w dodatku złożoną po połowie z artystów i w połowie z patałachów. Jedyne, czego teraz potrzebuje, to cierpliwości zawiadowców klubu. Czyli, niestety, towaru wyjątkowo w Madrycie deficytowego.

5. Jerzy Dudek. Pocieszał i poklepywał chmurnego Cristiano Ronaldo po tym, jak Portugalczyk został zdjęty z boiska. Co chyba jest dobrą ilustracją tego, jak bardzo może się zbliżyć polski piłkarz do wielkiego futbolu. A mówimy w końcu o zawodniku, który karierę miał naprawdę wzorcową. I którego następców nie widać dziś i pewnie nieprędko będzie. Ale to już zupełnie inna historia z zupełnie innego futbolowego świata.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.