Z cyklu "Nieznani, a szkoda": Jack Scalia

Nasz najnowszy ''nieznany'', tak jak i zresztą jeden z jego poprzedników z całą pewnością znany jest, a na widok jego twarzy przed oczami wszystkich stają obrazy z dzieciństwa - obrazy mające wiele wspólnego ze strasznymi serialami początku lat 90. Wciąż relatywnie, a nawet bardzo nieznany pozostaje jednak epizod sportowy naszego małego bohatera, który zgłębicie w kolejnym odcinku ''Mody na sukces'' przesuwając wzrok w dół tego tekstu. Przed Wami kilka rzeczy, których nie wiedzieliście o Nicku Bonettim Jacku Scalii.

Scalia, jak na potomka irlandzkich i sycylijskich imigrantów przystało, na świat przyszedł na Brooklynie, 10 listopada 1950 roku. To oznacza nie tylko to, że niedługo będzie obchodził 59. urodziny, ale także, iż mógłby obchodzić je z Richardem Burtonem i Ennio Morricone (co mogłoby mieć wpływ na jego zainteresowania aktorskie), a także Michaiłem Kałasznikowem oraz napastnikami Faustino Asprillą i Steffenem Iversenem (co mogłoby mieć wpływ na to, że jest ogólnie rzecz biorąc wystrzałowy).

Jego urodziny zbiegają się też z emisją pierwszego odcinka ''Ulicy Sezamkowej'', ale nie wiemy czy znaczy to, że mógłby zrobić karierę jako włochaty potwór. O papie i mamie Scalii nie wiadomo przesadnie wiele, oprócz tego, że jako irlandzko-sycylijska rodzina mieszali w ich genach swoje obmierzłe palce jacyś Irlandczycy i Sycylijczycy. Oraz tego, że ojciec małego Jacka zawodowo parał się grą w baseball.

Młody Bone... tfu, wróć... Scalia z rozwagą wybrał swoją życiową drogę. Zamiast spędzać cały dzień, pijąc Guinnessa i piłując sobie szparę między zębami (jak typowy Irlandczyk), nosić ciemne okulary, polerować broń swoimi krzaczastymi brwiami, nakładać na włosy hektolitry brylantyny oraz interesować się modą ( hiszpańskie buty i sycylijski krawat dla niewypłacalnych dłużników), jak to typowy Sycylijczyk, został baseballistą jak to swój typowy ojciec. Jak typowy ktoś tam zupełnie inny przechodził także młodzieńczą fascynację alkoholem i narkotykami. Postanowił jednak skoncentrować się na baseballu i wychodziło mu to całkiem nieźle.

Był gwiazdą swojego ogólniaka - Brentwood High na Long Island, gdzie obrósł legendą na pozycji miotacza, ciskając piłki zdolne okrążyć Ziemię i strącić niejeden sputnik. W wolnych chwilach Scalia pogrywał sobie także w szkolnej drużynie w jakiś dziwny sport zwany ''soccerem'', ale szybko zorientował się, że Nowy Jork to nie Neapol, a kopanie szmacianki za Oceanem nie ma przyszłości.

Jego talent baseballowy dostrzeżony został przez władze lokalnego uniwersytetu w Ottawie, która chwilowo przeniosła się z Kanady do stanu Kansas, gdzie zaproponowano mu w 1971 roku stypendium sportowe. Również w 1971 Scalia zapukał do baseballowego raju, czyli do największej zawodowej północnoamerykańskiej ligi MLB, gdzie z numerem trzecim w drafcie wzięli go Montreal Expos, którzy podobno widzieli w nim już przyszłą gwiazdę i gdyby byli Enronem pewnie zaksięgowaliby zyski za sprzedaży jego koszulek.

Jack, występujący w baseballowych rocznikach statystycznych nie wiedzieć czemu pod imieniem John, zanim miał okazję objawić światu swój miotający talent, rzucał najpierw na boiskach lig niższych, gdzie nabierać miał meczowego doświadczenia. Półtora sezonu grał dla West Palm Beach Expos i pół roku dla Quebec Carnavals, zapełniając tabelki statystycznych maniaków setkami cyferek, które podejrzewamy, że jak rozszyfrujemy, to skończy się świat. Zanim jednak świat się skończył nasz mały bohater doznał urazu pleców i żeby je odciążyć, jakby to nie brzmiało, ciężej pracował ramieniem. Skończyło się to tak, jak się skończyć musiało - poważną kontuzją miotającego łapska, po której młody zdolny gracz musiał powiedzieć ''papa'' swojej karierze sportowej i marzeniom o grze w Major Baseball League.

Tu też powoli kończy się historia Scalii nieznanego, a zaczyna tego, którego znamy całkiem nieźle. No może nie do końca, bo gdy Jacka przestał otaczać sport, zaczęła otaczać go sztuka, a konkretnie słynna Puszką Zupy Pomidorowej Firmy Campbell Andy'ego Warhola. Otaczała go bardzo dosłownie, gdyż nasz mały bohater pracował fizycznie w fabryce zupowego potentata w Sacramento. Przerzucanie puszek rzucił w końcu dla kariery modela. Jeśli życiorys Scalii posłuży kiedyś jako pomysł na film, to zapewne ten fragment scenariusza będzie wyglądał tak:

Spocony Jack w niebieskich jeansach i flanelowej koszuli przerzuca puszki z jednej sterty na druga. Przechodzi piękna pani fotograf, która zauważa robotnika i oferuje mu sesję fotograficzną. On z dnia na dzień zostaje gwiazdą, para zakochuje się w sobie i po kilku zabawnych zbiegach okoliczności i jednym słownym nieporozumieniu wszyscy żyją długo i szczęśliwie.

W rzeczywistości jednak tak bajkowo nie było, gdyż Scalia jako początkujący model łapał się niemal każdego zlecenia i w poszukiwaniu dolarów latał między Stanami a Europą ciężko pracując na swoją pozycję w świecie mody, zwłaszcza, że w połowie lat 70. męscy modele występowali z częstotliwością dobrych pomysłów PZPN. W końcu jednak nasz bohater stał się rozchwytywany i, jak chwali się na swojej stronie, został jednym z pierwszych supermodeli. Jego znakiem rozpoznawczym i przyczyną sukcesu było ''unikalne połączenie śródziemnomorskiej urody z amerykańską, umięśnioną sylwetką'' (spokojnie sami tego zdania nie wymyśliliśmy). Jack więc spoglądał na ludzi coraz większej liczby plakatów, reklam i okładek.

Zaczął też myśleć o ty, że chętnie spoglądałby z telewizorów. Po tym, jak udowodnił, że kobiety nie mają monopolu na supermodelarstwo , postanowił pokazać, że nie mają też monopolu na przechodzenie od pozowania do grania. Zaczął więc pobierać lekcje aktorstwa, co w 1981 zaowocowało ekranowym debiutem w filmie telewizyjnym ''Gwiezdny twórca''. Rok później po raz pierwszy pojawił się na dużym ekranie i w serialu, dzięki filmowi ''Devlin Connection III'' i serialowi o tym samym tytule, z tym, że bez ''III''. Potem przyszły kolejne role - między innymi w dłuższym niż ''Lista zasług Antoniego Piechniczka według Antoniego Piechniczka'' tasiemcu ''Dallas'' czy serialu kryminalnym ''Detektyw Remington Steele''.

W Polsce znany jest jednak przede wszystkim dzięki dwóm serialom sensacyjnym - ''Tequilla i Bonetti'' z 1992 i ''Na celowniku'' z 1994 roku. Pierwszy okazał się całkowitą klapą i zniknął z anteny już po 12 odcinkach. Drugi utrzymał się trochę dłużej, bo dwa sezony. Oba więc odniosły niewiele większy sukces niż polskie kluby w tegorocznych pucharach. Nie zmienia to faktu, że w Polsce cieszyły się większą popularnością niż konsole Pegasus i do teraz każda ich reemisja jest rozreklamowana tak, jakby miano pokazać kolejny film o Bondzie jeszcze przed jego wejściem do kin. Scalia zaś, tak jak Michael Dudikoff, został przez przypadek gwiazdą w kraju, o którym pewnie nigdy nie słyszał.

Polska nie jest jednak jedynym miejscem na Ziemi, gdzie Scalia uznawany jest za gwiazdę albo chociaż produkt gwiazdopodobny. Największy sukces przyniosła mu bowiem rola w ciągnącej się od 1970 roku operze mydlanej ''All My Children'', która przyniosła mu nominację do nagrody Emmy.

Kariera aktorska nie przeszkodziła mu jednak w rozwijaniu swych sportowych pasji. Ze sportów zespołowych przerzucił się jednak na indywidualne, czyli bieganie w maratonach i triathlon. Jego pasją stało się też kolarstwo, czego efektem było zorganizowanie w 2007 akcji ''Operation American Spirit''. W jej ramach 57-letni już aktor i jego przyjaciele, zbierając fundusze dla rannych żołnierzy, przypedałowali 1 500 mil dzielących Seattle i San Diego.

Mimo poważnej kontuzji, która przekreśliła jego sportową karierę, Scalia może więc być całkiem zadowolony z tego, jak potoczyły się jego dalsze losy. Chociaż podejrzewamy, że patrząc jak kilka dni temu New York Yankees zdobywają mistrzostwo MLB niczym Bill Murray w ''Kosmicznym Meczu'' mruczał ''to mogłem być ja''.

bazyl&miszeffsky

Copyright © Agora SA