Mecze Wisła - Legia są zawsze interesu... hrrrrr... hrrrrrr

Jednym z mierników jakości ligi są mecze między jej czołowymi drużynami. Jeśli spojrzymy na poziom spotkań pomiędzy najlepszymi w Anglii, Hiszpanii czy Włoszech, to wiemy dlaczego reprezentanci właśnie tych rozgrywek brylują na europejskich salonach. Jeśli spojrzymy na spektakle serwowane przez polską czołówkę, to wiemy dlaczego już w sierpniu może ona skupiać się wyłącznie na krajowych zawodach.

Wszyscy ostrzą sobie zęby na wieczorne starcie polskich gigancików - Wisły Kraków i Legii Warszawa. Ja również liczę, że będzie mi dane obejrzeć ciekawy mecz. Liczę na to, mimo że nie mam ku temu żadnych logicznych podstaw. Wystarczy sobie bowiem przypomnieć ostatnie potyczki, w których to Biała Gwiazda była gospodarzem i okazuje się, że większość z nich była ZWYCZAJNIE NUDNA. Oto kilka - dokładnie pięć - kroków wstecz na poparcie tej tezy.

Sezon 2008/2009

Wisła - Legia 1:0 (Marcelo)

MarceloMarcelo Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl

Wisła atakowała, Wisła miała okazje, Wisła uderzała z okolic pola karnego - nic szczególnego dla widowiska jednak z tego nie wynikało. Szarpał Małecki, próbki talentu dawał Boguski, ale sprowadzało się to głównie do robienia wiatru i strzałów obok bramki. W drugiej połowie legioniści nieco się ocknęli, ale Chinyama pokazał swoją drugą - obok strzelania goli - specjalność. Mianowicie nie-strzelanie goli. Piwo i chipsy uratowały wieczór.

Sezon 2007/2008

Wisła - Legia 1:0 (Zieńczuk)

Gdyby nie kolejne trafienie przeżywającego akurat rok tygrysa Marka Zieńczuka, to tydzień później o tym, że ten mecz się w ogóle odbył pamiętałby tylko... no nie wiem kto, na pewno nie ja. Slogan "wcześnie stracona bramka ustawiła mecz" pasuje jak ulał do tych zawodów. Legia potem niby chciała wyrównać, ale jakby się wstydziła. Raz z dystansu strzelał Edson a raz z kilku metrów przestrzelił Giza. No, ale jak się daje Gizie strzelać, to potem proszę się nie dziwić.

Sezon 2006/2007

Wisła - Legia 3:1 (Paweł Brożek, Cleber [k], Jean Paulista - Korzym)

To w sumie był jedyny mecz w ciągu ostatnich pięciu lat o którym można powiedzieć, że przyjemnie się go oglądało. Trochę paradoksalnie, bo dla obu ekip sezon 2006/2007 był kiepski - Wisła wciąż się rumieni na wspomnienie ósmego miejsca a i Legia mierzyła chyba wyżej niż w brązowy medal. Legia po stracie bramki się nie załamała a potem Wisła nie załamała się po stracie bramki. Generalnie nikt się nie załamywał a zawodnicy obu drużyn pokazali sporo miłej dla oka piłki - dryblował Błaszczykowski, z dobrej strony pokazał się Piotr Brożek a Korzym trafił w stylu Bronimira Subasicza. Kibice odwzajemnili się głośnym dopingiem i powstał jeden z nielicznych produktów z serii "Wisła - Legia", który można pokazać rodzinie mieszkającej w Niemczech.

Sezon 2005/2006

Wisła - Legia 0:0

W sumie nie przychodzi mi do głowy żadna korzyść wynikająca z tego, że ten mecz w ogóle się odbył. Zimno, wietrzno, warszawskie zasieki w postaci Choto i Outtary sprawiły, że krakowski napad niezbyt chętnie zapuszczał się w okolice pola karnego rywala. Z drugiej strony, Piotr Włodarczyk na szpicy Legii też starał się zbytnio nie męczyć defensorów Białej Gwiazdy. I tak minęło 90 minut.

Sezon 2004/2005

Wisła - Legia 2:0 (Kłos, Żurawski [k])

Mecz był nudny jak flaki z olejem. Znów szybko zdobyta przez wiślaków bramka (Kłos trafił głową już w 3. minucie) sprawiła, że legionistom upadła cała koncepcja wywiezienia punktów spod Wawelu. Nastawieni przede wszystkim na defensywę (jeden napastnik - Saganowski) goście z Warszawy nie bardzo nawet potrafili dobić się w okolicę pola karnego Białej Gwiazdy. Po tym jak Żurawski strzelił na 2:0 można było w zasadzie już zakończyć mecz. 

Gdybyśmy cofnęli się jeszcze jeden sezon trafilibyśmy na... Wisła - Legia 1:0 (Frankowski) . W zasadzie biorąc pod lupę całą dekadę meczów Wisła - Legia, to do portfolio pasowałoby raptem jeszcze jedno spotkanie - pamiętne 3:3 w sezonie 2000/2001 (bramki z tego meczu można zobaczyć tutaj od 4:45). Scenariusz większości meczów zwykle wygląda tak: Legia nie bardzo wie czego może się spodziewać po Białej Gwieździe, więc woli specjalnie nie szarżować i nastawić się na defensywę. Wisła atakuje, ale czyni to dość zachowawczo. Jeśli uda jej się strzelić bramkę - nie urywa sobie rękawów, aby zdobyć kolejną. Stara się raczej kontrolować grę, długo przetrzymywać piłkę i powoli przenosić ciężar gry na połowę rywala. W drugiej połowie Legia się budzi, ma kilka okazji, ale raczej ich nie wykorzystuje. W meczu padają jedna-dwie bramki, zespół z Warszawy nie wygrywa (ostatni raz pokonał Białą Gwiazdę na wyjeździe... w maju 1997 roku) i tak rok w rok. Miejmy nadzieję, że dziś będzie inaczej.

Przemysław Nosal

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.