Najpierw konieczna ilustracja dla tych wszystkich, którzy pamiętają Andre Agassiego wyłącznie jako znakomitego ogolonego na łyso tenisistę, który toczył epickie batalie z Pete'em Samprasem. Otóż znakiem rozpoznawczym Andre Agassiego na przełomie lat 80. i 90. było to:
Nazywajcie to jak chcecie - fryzurą na czeskiego metalowca, enerdowskiego piłkarza, mulletem, krótko z przodu długo z tyłu . Wtedy nazywało się to ''krzykiem mody'', ewentualnie, ''och, jaki on śliczny''.
A teraz czas na bombę zawartą w autobiografii Agassiego.
TO WSZYSTKO KŁAMSTWO!
Zupełnie niczym ukrzyżowany święty Mikołaj w tokijskim centrum handlowym - ta fruzyra nigdy nie istniała. Ok, może trochę inaczej, może przez jakiś czas istniała. Później jednak istnieć przestała, a Agassi nie chciał się z tym pogodzić. Dlatego też zastąpił ją, tak słusznie podejrzewacie - peruką. Jak pisze w swojej autobiografii:
Taka mistyfikacja pomogła Agassiemu dojść do pierwszego finału turnieju wielkoszlemowego w karierze - finału Rolanda Garrosa w 1990 r. W dzień przed finałem jednak zakłamywana rzeczywistość nie wytrzymała i zaprotestowała.
Ostatecznie resztki grzywy udało się przymocować z powrotem dzięki spinkom, jednak podczas meczu Agassi koncentrował się tylko na tym, żeby nie jego znak rozpoznawczy nie odpadł w trakcie meczu na oczach milionów widzów. Oczywiście przegrał z Andresem Gomezem.
Z tej opowieści trzy morały. Pierwszy - świat jest niesprawiedliwy. Był o krok od najwspanialszej, najbardziej niesamowitej klęski w historii sportu, a jednak do niej nie doszło. Drugi - historia Agassiego jest kolejnym dowodem na to, że kłamstwo ma krótkie nogi i prawda zawsze je wyprzedzi choćby nie wiem co.
Oraz trzeci - nigdy już nie uwierzymy żadnemu sportowcowi. Jeden z symboli naszego dziecięcego zainteresowania sportem okazał się kłamstwem. Co następne? Wąsy Andrzeja Juskowiaka? Fryzura Tomasza Wałdocha? Jacka Ziobera? Wyniki Bena Johnsona?
PS. Wielkie dzięki dla blazeja1983 za zwrócenie naszej uwagi na to wiekopomne wydarzenie.