Dobry pomysł: Pukać się w czoło. Serial o wyborze nowego selekcjonera zaczął się groteskowym zwolnieniem Leo Beenhakkera przed kamerami telewizji i w tej konwencji związek wytrzymał do samego końca. Groteskowy był wybór selekcjonera tymczasowego. Groteskowe były próby tłumaczenia go przez Antoniego Piechniczka po klęsce w Pradze. Groteskowe były zapewnienia prezesa o ''jeszcze dwóch meczach towarzyskich szansy''. Groteskowa była konferencja, na których obiecał, że w tych dwóch meczach kadrę poprowadzi już nowy szkoleniowiec. Groteskowe były opowieści o oczekiwaniu na CV zza granicy i o rozmowach z trenerami, choć ci znaleźli już sobie nową pracę. Groteskowa była lista kandydatów i groteskowy był w końcu wybór szkoleniowca, który wyglądał tak, że przyszedł Antoni Piechniczek i powiedział zarządowi, że jest jeden tylko kandydat, Franciszek Smuda i głosujemy. A jak nie przegłosujemy, to jest jeden tylko kandydat - Henryk Kasperczak. I głosujemy. Na szczęście stosunkiem głosów 15 do 0, przy jednym wstrzymującym się Majewskim Smuda przeszedł. Habemus selekcjoner, hip hip hura.
Zły pomysł: Nie rozpoznać wzorca. Wiadomość o powołaniu Smudy na selekcjonera jest smutna. Nie ze względu na Smudę, tylko na wszystko poza nim, bo idealnie oddaje sytuację w polskiej piłce. Przed najważniejszą imprezą w historii PZPN nie szuka kandydatów na fotel selekcjonera. Bo nie, bo sami się znajdą, bo kto by się przejmował takimi, pardon my French, pierdołami. Z grona kandydatów (niekiedy dość kuriozalnych) wybiera wprawdzie najlepszego, ale nie dlatego, że jest najlepszy, tylko żeby jakoś udobruchać wściekłych kibiców i uciekających od reprezentacji sponsorów. Gdyby kibice nie byli tak wściekli, a sponsorzy nie uciekaliby w takim popłochu - ten najlepszy kandydat nie miałby najmniejszych szans na nominację, bo jest zbyt niezależny i z pewnością mówiłby głośno o związkowych patologiach. Gdyby nie społeczna presja - posadę dostałby jakiś krewny-i-znajomy. Ot, choćby i Stefan Majewski.
Dobry pomysł: Franciszek Smuda. Trzeba to powiedzieć uczciwie - jeśli już zaakceptować zestaw kandydatów, jaki wybrał PZPN, zwycięzca mógł być tylko jeden. Za Smudą przemawia wszystko - doświadczenie, wyniki, charakter oraz rzecz tak rzadka wśród polskich trenerów - rzeczywista pasja do piłki. Nie do polowań, kominka czy 50 tysięcy złotych miesięcznie. Gdyby z tego grona PZPN zdecydował się na kogokolwiek innego - byłby to gruby skandal, choć oczywiście zaskoczenie zerowe.
Zły pomysł: Franciszek Smuda. Trzeba jednak powiedzieć też uczciwie - zestaw kandydatów, jaki wysmażył PZPN był nie do zaakceptowania. Związek nie kiwnął palcem, żeby przed najważniejsza imprezą w historii polskiej piłki znaleźć kadrze szkoleniowca. To, że prezes Lato i wiceprezes Piechniczek raczyli porozmawiać ze Smudą i Kasperczakiem (wedle jakiego klucza wybrali akurat ich jako krajową elitę elit?), było listkiem figowym i niczym więcej. Publiczne oczekiwanie na CV z zagranicy było nawet nie wygłupem, a bezczelnością. Franciszek Smuda nie miał żadnego realnego kontrkandydata i choćby już dlatego trudno się cieszyć z jego wyboru. Jest to klasyczny przykład cieszenia się z mniejszego zła, a jak powszechnie wiadomo jak to jest z mniejszym złem .
Dobry pomysł: Odetchnąć. I to by było na tyle. Stefan Majewski nam już nie grozi. Trzy lata z Polczakiem i ośmioma rzutami rożnymi bitymi każdy inaczej również nie.
Zły pomysł: Odetchnąć. Nie grożą nam również Lars Lagerback, Slaven Bilić, Luciano Spaletti czy Roberto Mancini. Żadna nowa jakość, żadna wielka trenerska osobowość, żaden przełom. Do Euro 2012 będziemy się kisić w tym samym krajowym sosiku. Bon appetit.
Piotr Mikołajczyk