Na bezdrożach: Mistrz do zapomnienia

Jenson Button mistrzem świata kierowców, Brawn GP mistrzem świata konstruktorów. Nieco w cieniu tych wydarzeń Robert Kubica udowodnił, że świetnym kierowcą jest.

Na dachu świata: Jenson Button

Wreszcie koniec. W GP Brazylii Button zajął piąte miejsce - jedno za Vettelem i trzy przed Barrichello kończąc tym samym epopeję pod tytułem ''komu mistrza, komu''? Co trzeba mu zapisać na plus - wreszcie pojechał jak mistrz. Bezbłędnie, ale też agresywnie i odważnie. A jeśli kogoś nie przekonuje piąte miejsce, to warto przypomnieć sobie, że po kwalifikacjach był dopiero 13.

Z drugiej jednak strony - dyskusje o jego tytule nie zamilkną jeszcze długo i Button ciężko sobie na to zapracował. ''Schrzani? Dowiezie''? Takie pytania rzadko zadają sobie ludzie myśląc o ewentualnym mistrzu świata. W pierwszej połowie sezonu, kiedy bolid Brawna zdecydowanie górował nad resztą stawki, Button był bezkonkurencyjny. W drugiej był jednak przygnębiająco bezbarwny. Od Grand Prix Turcji zdobył zaledwie 27 punktów, nie wygrał ani razu. Sebastian Vettel w tym czasie zdobył 45 punktów (a nie ukończył dwóch wyścigów), Barrichello 37, Webber 34 (nie ukończył dwóch wyścigów), Lewis Hamilton 40 (nie ukończył jednego). Hamilton był w tym czasie pięciokrotnie na podium, Vettel i Webber po cztery razy, Barrichello trzy. Button tylko raz.

Trudno mieć do niego pretensje o zachowawczą jazdę, w podobnej sytuacji pewnie niejeden kierowca zmieniłby się w nudnego ciułacza punktów. Od prawdziwego mistrza można jednak oczekiwać więcej. Button tego więcej nie pokazał prawie w ogóle, dlatego też ma spore szanse na stanie się mistrzem do zapomnienia. Mistrzem niezwykłego sezonu, który nieprędko się powtórzy. No, chyba, że udowodni wszystkim za rok, że jednak jest wielki.

Również na dachu świata: Brawn GP

Sytuacja nieco zbliżona do sytuacji Buttona. Pierwsza połowa sezonu genialna, druga nieco rozczarowująca. Łatwo wpaść w pułapkę i deprecjonować osiągnięcia Brawn GP jako pierwszego z bandy dyfuzorystów, który swoją przewagę zbudował na niejasności przepisów. Brawn jednak nie był jedynym samochodem od początku sezonu wyposażonym w dyfuzor, a jednak innych dyfuzorystów - Toyotę i Williamsa - również rozkładał na łopatki. Później było gorzej, bo kłopoty finansowe ograniczyły możliwości rozwoju samochodu, jednak Brawn do końca pozostał jednym z najmocniejszych samochodów w stawce. Dlatego o ile w przypadku Buttona wątpliwości nie zamilkną jeszcze długo, o tyle w przypadku Brawna być ich nie może. Wygrał najmocniejszy samochód. Kropka.

Na szczycie: Robert Kubica

Zobaczyć wreszcie Kubicę w naprawdę dobrym samochodzie, ech... Tak można by westchnąć po niedzielnym wyścigu, w którym Polak chociaż trochę osłodził sobie i kibicom koszmarny sezon zdobywając pierwsze podium od zeszłorocznego Grand Prix Japonii. Sezon, w którym popsuło się wszystko, co tylko mogło, począwszy od pechowej kraksy w pierwszym wyścigu sezonu, kiedy Kubica stracił pewne podium, a skończywszy na wycofaniu się BMW z Formuły 1, które znienacka pozostawiło polskiego kierowcę bez gangu. Nowy zespół znalazł jednak błyskawicznie, a w niedzielę pokazał, że nie ma w tym nic dziwnego.

Kubica ma głowę zimną jak łysy mamut. Kiedy na starcie działy się dantejskie sceny, znalazł sobie idealne miejsce i z ósmej pozycji awansował aż o cztery. Potem ładnym manewrem minął Rosberga, a po pierwszej serii pit stopów także Barrichello. Miał momenty, w których był najszybszym kierowcą na torze. A tego wszystkiego dokonał jadąc słabym BMW Sauber. Co będzie, kiedy Polak wreszcie zacznie jeździć samochodem dającym szanse na zwycięstwa?

W malinach: Rubens Barrichello

Zakończenie wyścigu Brazylijczyk miał wyjątkowo smętne. Jechał na trzecim miejscu, ale na osiem okrążeń przed końcem dał się wyprzedzić Hamiltonowi. Co gorsza - między bolidami doszło do kontaktu, w wyniku którego Barrichello przebił oponę i musiał jeszcze raz zjechać do boksu. Zamiast na czwartym skończył więc na ósmym miejscu. Jedyne, co mogłoby go w tej sytuacji pocieszyć to to, że nie stracił w ten sposób szansy na mistrzostwo świata, bo na tej wysokości było już niemal pewne, że mistrzem będzie Button. Ale, sami przyznacie, marne to pocieszenie.

W dolinie ognia: Kimi Raikkonen

Po kolizji na starcie musiał zjechać do boksu już po pierwszym okrążeniu. Do alei serwisowej w tym samym czasie zjechał też Heikki Kovalainen i niewiele brakowało, a złożyłby z Raikkonena ofiarę całopalną na ołtarzu technologii. Kierowca McLarena ruszył z cały czas przyczepionym wężem doprowadzającym paliwo, z którego na wszystkie strony tryskała benzyna. Oblał nią bolid Raikkonena, który natychmiast stanął w płomieniach, na szczęście tylko na ułamek sekundy. Nic się nie stało, ale przez moment wyglądało naprawdę koszmarnie .

W bitewnym szale: Jarno Trulli i Adrian Sutil

Drugie z serii niecodziennych zdarzeń na Interlagos. Po kraksie na pierwszym okrążeniu Jarno Trulli był o krok od pobicia Adriana Sutila . Powstrzymało go chyba tylko to, że obaj kierowcy byli w kaskach i ewentualny cios w szczękę mógłby się dla Włocha skończyć co najwyżej złamaniem ręki. I wszystko można by zrozumieć: emocje, wściekłość po zakończonym już na pierwszym okrążeniu wyścigu, frustrację, gdyby nie to, że jeśli ktoś przy tej kraksie zawinił, to raczej Trulli niż Sutil.

Renault Watch

Po podpisaniu przez Roberta Kubicę postanowiłem rzucić okiem na to, jak radzi sobie Renault, ot choćby po to, żeby mieć jakieś fusy do wróżenia po zakończeniu sezonu i przed rozpoczęciem testów nowego samochodu francuskiej stajni. Po Grand Prix Brazylii mogę jednak powiedzieć tylko po sokratejsku: ''wiem, że nic nie wiem''. Kraksa Trulliego i Sutila zakończyła też wyścig Alonso, a po wyniku słabego Romaina Grosjeana wnioskować nie chcę. Z kronikarskiego obowiązku zauważę, że zajął przedostatnie miejsce i był jednym z dwóch (obok Jaime Alguersuariego) zdublowanych kierowców.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.