Żegnaj, Herminatorze

W którymś momencie zawsze nadchodzi kres każdej legendy - święty Jerzy ubija ostatniego smoka, Michael Jordan odgryza sobie wreszcie język kończy karierę, a Jaś i Małgosia uciekają z pieca. Dziś zmierzyliśmy się z końcem kolejnego oddychającego mitu. W narciarstwie alpejskim skończyła się właśnie pewna epoka a zaczęła pewna emerytura - więcej na stoku nie zobaczymy (przynajmniej wyczynowo) Hermanna Maiera.

Ciężko powiedzieć, żebyśmy pasjonowali się narciarstwem, ale jeśli mielibyśmy wskazać jakąś postać, która nam się z nim kojarzy, byłby to właśnie Maier. Człowiek, który zawsze, gdzieś tam na stoku był. Bo musiał, bo chciał, bo nie miał nic lepszego do roboty. Jego karierę ciężko byłoby podsumować nawet i w tysiącu słów. Ale postaramy się to zrobić.

Herminator zawsze kojarzył się nam z niezłomnością i z tym, że zawsze dążył do celu.

Nie poddał się przede wszystkim wtedy, kiedy juniorem jeszcze będąc słyszał od trenerów, że nigdy nie będzie zawodowcem, bo nie ma do tego predyspozycji fizycznych (był wątły ze względu na zaburzenia kostno-chrzęstne). Nie posłuchał. Efekt? Dwa złote, srebrny i brązowy medal olimpijski, trzy mistrzostwa i dwa wicemistrzostwa świata, cztery Kryształowe Kule, 10 małych kryształowych kul, 54 wygrane w gigancie, supergigancie, zjeździe i kombinacji zawody.

Z tego co pamiętamy, był też jak maszyna. Taka... maszyna. No robot na przykład.

Rzadko miał gorszy dzień i z reguły jeździł fenomenalnie

czego efektem było... Sami zresztą wiecie. Dwa złote, srebrny i brązowy medal olimpijski, trzy mistrzostwa i dwa wicemistrzostwa świata, cztery Kryształowe Kule, 10 małych kryształowych kul, 54 wygrane w gigancie, supergigancie, zjeździe i kombinacji zawody.

Herminator był niezniszczalny. Pamiętamy (i część z Was zapewne również) jego straszliwy wypadek na trasie zjazdu podczas igrzysk w Nagano

Coś co powinno go zabić, przysłowiowo wręcz go wzmocniło.

Kilka dni później Austriak sięgnął po dwa złote medale. W 2001 roku po poważnym wypadku motocyklowym groziła mu amputacja nogi. Wtedy wydawało się, że faktycznie swój limit szczęścia mógł wyczerpać na japońskich igrzyskach i że to już koniec jego kariery. Że już nigdy go na stoku nie zobaczymy. On jednak wierzył w to, że czas na koniec jego kariery jeszcze nie nadszedł

i po cudownym niemal powrocie wciąż udawało mu się wygrywać. A teraz po tych wszystkich wzlotach i upadkach Herminator mówi nam

I jak ma tu nie być człowiekowi przykro?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.