Dobry pomysł, zły pomysł: Gdzież jest niegdysiejszy Lech

Rok temu Lech był naszą nadzieją na drużynę, której nie wstyd pokazywać w Europie. Drużyną bez kompleksów prowincjusza, jeśli przegrywającą, to z rywalami a nie z własnym strachem. Dziś, zaledwie kilka miesięcy później, ta drużyna jest już tylko wspomnieniem.

Dobry pomysł: Uznać fakty. Jeśli ma być lepiej - potrzebna jest trafna diagnoza. Bezdusznie szczera, bez względu na to, jak bardzo chciałoby się upiększyć rzeczywistość. A fakty są takie, że 27 sierpnia ostatnia polska drużyna odpadła z pucharów. Fakty są takie, że te porażki były absolutnie zasłużone. Fakty są takie, że nasza ostatnia nadzieja - Lech - była drużyną na miarę awansu przez jakieś 30 minut. Przez 180 absolutnie nie. Przy wcale nie wielkim rywalu wyglądał chwilami jak grupa piłkarskich analfabetów, dla których konieczność zrobienia czegoś konstruktywnego z piłką jest zadaniem nie tyle nawet ponad siły, co ponad pojmowanie. Wybicia na oślep, rozgrywanie piłki przez długie bezsensowne wykopy bramkarza, brak choćby prób przyciśnięcia rywala na jego połowie. Długimi minutami występ Lecha był po prostu smutny, bo boleśnie pokazywał jak daleko są polskie drużyny od nawet nie europejskiej czołówki, ale od europejskiego minimum przyzwoitości. A mówimy tu przecież o naszej drużynie eksportowej, i tak tego minimum przyzwoitości najbliższej. I tę właśnie drużynę zadanie ewidentnie przerosło - na poziomie sportowym, na poziomie mentalnym, na każdym poziomie.

Zły pomysł: Łudzić się. Gdyby sędzia uznał. Gdyby Lewandowski strzelił. Gdyby Bosacki trafił. Pokusę, do powtarzania tych wszystkich zdań trzeba odrzucić. Choć chciałoby się w to wierzyć, Lech nie był blisko - w tych zdaniach wymieniłem praktycznie wszystkie sytuacje Lecha w meczu o wszystko. Podobna litania w wykonaniu kibica Brugge byłaby duuuuużo dłuższa. Jeśli ktoś może narzekać, to rywale, którzy dwumecz mogli z łatwością rozstrzygnąć już w pierwszej połowie pierwszego meczu. Lech nie miał pecha, Lech w dwumeczu wykorzystał ze szczętem swój limit szczęścia. Niestety, szczęście nie przyszło na pomoc umiejętnościom. Ono było zamiast umiejętności.

Dobry pomysł: Franciszek Smuda. Nie wiem, czy Franciszek Smuda jest najlepszym polskim trenerem, choć wobec niewielkiej konkurencji nie sposób tego wykluczyć. Bezsprzeczne natomiast jest to, że Franciszek Smuda jest w Polsce trenerem wyjątkowym. To jedyny polski szkoleniowiec, który nie ma na koncie ani jednej pucharowej kompromitacji, a jako trener Widzewa, Wisły i Lecha okazji do kompromitacji miał niemało. Jasne, czasem przegrywał, ale nigdy, przenigdy jego drużyny nie przegrywały przed meczem. Nieważne, czy grały z Barceloną czy Interem. To jest różnica, między Lechem sprzed roku, który osiągnął sukces i Lechem obecnym. Nie wiem, czy Lech Smudy by Brugge pokonał. Wiem natomiast, że nawet przez sekundę by się ewentualnego zwycięstwa nie przestraszył.

Zły pomysł: Jacek Zieliński. Zieliński nie jest najgorszym polskim trenerem, ba, jak na nasz poziom jest pewnie trenerem zupełnie przyzwoitym. Ale bilans jego pracy w Lechu jest smutny. I już nie chodzi nawet o wyniki, choć bezrefleksyjną porażkę z Fredrikstad wypominać łatwo. Nie chodzi też o kiepskie zmiany - tylko wprowadzony tuż przed końcem dogrywki Chrapek zrobił coś pożytecznego. Golik nie wyróżnił się nawet brutalnością, a Wilk wyróżnił się podaniem inicjującym zakończoną golem akcję rywali. Gorzej, że w Zieliński w tempie ekspresowym zabił w Lechu to wszystko, co stanowiło o jego wyjątkowości. Odwagę, waleczność, pozytywną bezczelność i brak kompleksów wobec kogokolwiek. Lech Smudy przegrywał, bo brakowało mu umiejętności. Lech Zielińskiego w Brugii umiejętności nawet nie próbował pokazać. Jacek Zieliński wykastrował drużynę ze wszystkiego, co stanowiło o piłkarskiej inności Lecha. Jego piłkarze nie rzucali się pazernie na piłkę, po stracie nie atakowali natychmiast rywala, żeby ją odzyskać. Nie naciskali już pod polem karnym przeciwnika, nie prowadzili typowych dla Smudy uporczywych ataków, które ostatecznie potrafiły skruszyć defensywę rywala. Zamiast tego mieliśmy kolejną smętną grupę kopaczy, których puchary onieśmielają, przerażają i przytłaczają. Którzy marzą nie o zwycięstwie, a o przetrwaniu.

Dobry pomysł: Obrona Lecha. Tydzień temu wieszałem psy na Bartoszu Bosackim, dlatego dziś po prostu muszę podkreślić, że był chyba najmilszym zaskoczeniem w całym Lechu. Opanowany, pewny do samego końca. Nie popełnił żadnego większego błędu, mógł być bohaterem, po profesorsku wykorzystał karnego. Prawdziwy kapitan. Arboleda i Gancarczyk zagrali podobnie jak przed tygodniem, czyli po prostu dobrze i skutecznie. Generalnie z całej drużyny Lecha tylko obrońcy nie wyglądali przy rywalach jak ubodzy krewni. Tylko dzięki nim swobodnie rozgrywający przed polem karnym piłkarze Brugge klarownych sytuacji mieli jak na lekarstwo. A kiedy do nich dochodziło, najczęściej winę ponosili pomocnicy, którzy nie wracali za wbiegającymi z głębi pola rywalami.

Zły pomysł: Wszystko inne Lecha. Powiedzieć, że atak Lecha grał w czwartek słabo, to trochę jakby powiedzieć, że różowe słonie są słabe. Lech poza własną połową zwyczajnie nie istniał, a sporadyczne ataki częściej były dziełem przypadku lub pojedynczych zagrań niż jakichś zaplanowanych akcji. Pomoc radziła sobie jako tako, dopóki była na własnej połowie i trzeba było rywalom zabrać piłkę. Potem jednak następował festiwal długich bezsensownych kopnięć ewentualnie podań do tyłu i długich bezsensownych kopnięć obrońców lub bramkarza. Jeśli ktoś pamięta mundial w Korei i koncepcję ''Dudek do Kałużnego, bo Kałużny jest wyższy od Koreańczyków'' przeżywał w czwartek przygnębiające deja vu. Z tą różnicą, że Kałużny był przynajmniej od Koreańczyków wyższy i silniejszy, a Robert Lewandowski był niższy, słabszy i miał ich przeciwko sobie trzech.

Dobry pomysł: Przygnębić się. 27 sierpnia ostatnia polska drużyna odpadła z pucharów. Każda odpadła zasłużenie. To najlepsze podsumowanie stanu naszej piłki i żaden awans reprezentacji na mundial czy Euro tego nie zmieni.

Zły pomysł: Łudzić się, że będzie lepiej. Nie będzie. Nie w najbliższym czasie. To, jak polskie drużyny grają w pucharach jest zwieńczeniem długiego procesu kiepskiego szkolenia zawodników, uczenia ich farsy w korupcyjnym środowisku, prowadzenia ich na nierównych boiskach przez niedouczonych trenerów nadzorowanych przez nieudolnych, niekiedy nieuczciwych działaczy. A wszystko pod parasolem zaimpregnowanego na wszelkie problemy, lekceważącego swoje własne prawa PZPN z przekonanym o swojej świetnej pracy i świetlanej przyszłości Wydziałem Szkolenia. Nie łudźmy się - ciąg dalszy nastąpi.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Agora SA