Z czuba poleca

Poniedziałek - ja. Wtorek - ja. Środa - ja. Czwartek - ja. Piątek - Z Czuba poleca.

Kostrzu poleca Wintersleep

Tak sobie pomyślałem, że trochę głupio byłoby nie polecić Wam zespołu, który według jednego z lansiarskich portali społecznościowych, jest najczęściej słuchaną przez mnie kapelą. Choć z drugiej strony to chyba nie chcę Wam polecać Wintersleep, bo to trochę jak polecanie kolegom swojej dziewczyny. Zżyłem się z tymi Kanadyjczykami i ta muzyka ma dla mnie zbyt intymny wydźwięk, żeby mnie obchodziło czy ktokolwiek jeszcze uważa, że fajnie grają. A czasem wcale nawet tak fajnie nie grają, ostatnia płyta nieco zbyt często zalatuje jakimś brit-popem czy mniej wyszukanym ''indie''. Jednak spędziłem z nimi tyle upojnych chwil, tyle razu u ich boku zasypiałem, że wybaczam im wszystko. Jeśli muzyka gitarowa umarła, to Wintersleep są śniegiem, który leniwie przykrywa jej trupa. A my siedzimy w ciepłym pokoju, pijemy, palimy i nie możemy od tego śniegu oczu oderwać. I uszu.

To, że aktor w tym teledysku wygląda jak piąty brat Baldwin potraktujcie jako bonus.

Spiro poleca Disneyland

Stanisław Dygat, gdyby żył, miałby 95 lat, więc raczej i tak by nie żył. Ale gdyby jednak - na pewno czytałby Zczuba.pl. Jestem przekonany, że czytałby serwis zajmujący się anomaliami psychicznymi i fenomenami psychologicznymi u sportowców najpierw, wynikami sportowców później. Czytałby Zczuba, bo autorzy tego serwisu, jeśli nie myślą o sporcie, myślą o kobietach, niespełnionych ambicjach, niczym nie uzasadnionym poczuciu misji i jeszcze raz o kobietach.

O tym właśnie jest Disneyland, napisany przez Dygata 44 lata temu - z historycznoliterackiego punktu widzenia jest to więc próchno, ale dla ludzi naszego pokroju wciąż niezła, zupełnie nieczerstwa pożywka. Dygat miał w swoim życiu epizody sportowe - grał w tenisa, był bokserem. Dokonał tysiąca biopsji, wiedział co siedzi w głowach sportowców, albo po prostu ambitnych, chcących czegoś ponad standard, młodych ludzi. Napisał książkę, którą można łyknąć i od razu udać się na kontrolę antydopingową. Choć książka jest z lekka dołująca, wynik będzie pozytywny.

DJ Miszeffsky poleca Pendulum

Kiedy usłyszałem, że w sobotnią noc na Openerze coś ośmieli się zagrać na głównej scenie po Faith No More i nie są to Beatlesi w oryginalnym składzie, resztki włosia zjeżyły mi się wszędzie. Gdy jeszcze do nazwy Pendulum, brzmiącej jak wywołane oglądaniem polskich drużyn w europejskich pucharach zapalenie płuc, dodano, że ustrojstwo to grywa ''dramenbejsy'' czy inne ''dżangle'' piszącemu te słowa całkowicie opadła szczęka.

Na swoje miejsce już nie wróciła, bo zapomniano mu wspomnieć, że i owszem Pendulum drum`n`bass grywa, ale pomieszany z metalem i na żywych instrumentach. Co już z kolei różnicę istotną robi. Wprawdzie wciąż na mejnstejdża po FNM bym ich nie wpuścił, ale na swoje wesele mógłbym już ich zakontraktować. Szerszej publiczności Australijczycy są najbardziej znani chyba z tego remixu , a ich własna twórczość brzmi tak:

Piotrek poleca ''Pływającą operę''

Gdyby nihilizm był dyscypliną olimpijską, Todd Andrews - głowny bohater i narrator ''Pływającej opery'' byłby kimś w rodzaju Aleksandra Karelina. Na pierwszej, może drugiej stronie Andrews cofa się myślą o jakieś 20 lat, do dnia, w którym postanowił popełnić samobójstwo. Po czym przez resztę książki tłumaczy, dlaczego postanowił to zrobić i dlaczego ostatecznie tego nie zrobił. Po drodze między innymi sypia z żoną swojego najlepszego przyjaciela (nawiasem mówiąc za jego wiedzą i zgodą), jako adwokat procesuje się o spadek składający się z trzech milionów dolarów oraz 129 słojów po ogórkach wypełnionych moczem i kałem oraz przez kilkanaście lat pisze list do swojego ojca lekce sobie ważąc fakt, że ojciec od kilku lat nie żyje.

Polecanie niektórych książek Johna Bartha przypomina polecanie kilkakrotnego uderzenia głową w szafę gdańską. Owszem, cżłowiek ma poczucie obcowania z czymś stylowym, wymyślnym, ba, może nawet wybitnym. Ale w niczym nie zmienia to faktu, że potem boli go głowa. Na szczęście w tym wypadku jest inaczej - ''Pływająca opera'' to solidna konstrukcja, która gładko sunie po falach potoczystej narracji i pozwala przejść suchą stopą przez wiry drobnych eksperymentów formalnych oraz meandry achronologicznej fabuły.