Z cyklu "Nieznani, a szkoda": Joe Klecko

Jeśli do NFL zaplątał się jakiś zawodnik, w którego żyłach płynie polska krew, to niemal zawsze wybierał on karierę kickera posyłającego piłki na miliard jardów, między słupy i nad Kuszczaka poprzeczkę. Bywa jednak, że odzywała się inna część polskiej duszy - ta przepełniona umiłowaniem walki i bronienia się przed agresorem. Do grupy tej należał nasz dzisiejszy bohater - legenda defensywy i całkiem możliwe, że założyciel Niemal-Polskiej-Dynastii-w-NFL - niezniszczalny Joe Klecko.

Jak bardzo rozrzedzona była polska krew w żyłach Joe, i którzy z jego przodków pamiętali smak prawdziwego bigosu czy klekot bocianów nad Wisłą, ciężko orzec. Joseph Edward Klecko urodził się bowiem już w Stanach, a konkretnie w pensylwańskim Chester, które nazywa się Chester po Chester w Anglii, co dowodzi, że William Penn, nadając nazwy zajmowanym terenom, kreatywnością wolał się nie plamić.

Zbyt kreatywna nie była też Pani Mama Klecko, która na poród wybrała sobie 15 października 1955, czyli dzień wcześniej wybierany przez matki między innymi Johna Kennetha Galbraitha, Mario Puzo i Chrisa de Burgha, a później bramkarzy - Jorge Camposa, Vitora Baii, Helge Payera i Paula Robinsona. Joe najwyraźniej bliżej było do młodszych od siebie, gdyż nie miał zamiaru być znanym ekonomistą, pisarzem czy kolesiem, który zaśpiewa ''Lady in Red'', a skupił się na obronie - z tym, że zamiast odbijać i łapać piłki wolał odbijać i łapać ludzi z piłkami. Zapewne dlatego upodobał sobie futbol amerykański, a szczególnie grę w linii defensywnej.

Jak gra wychodziła mu za szczenięcy lat, pojęcia nie mamy. Podobnie jak nie mamy pojęcia czy przeszedł ospę, świnkę, różyczkę i okres fascynacji punk rockiem. Wiemy natomiast, że gdy przyszło wybrać miejsce studiów zdecydował się na filadelfijski Temple University, gdzie trafił pod skrzydła legendarnego trenera Wayne'a Hardina. W czasie studiów ujawniła się u Joe jeszcze jedna cecha odziedziczona po polskich przodkach - talent konspiratorski. Nasz mały bohater bowiem nie tylko powalał rywali ku chwale swej Alma Mater, ale także w jednej z półzawodowych lig, gdzie występował pod fałszywym nazwiskiem. W barwach Aston Knights znany był jako lokalny Jan Nowak, czyli Jim Jones z Poland University. Bardzo nas ciekawi czy nazwa fałszywej uczelni jest ukłonem Joe w stronę praszczurów (też macie wrażenie, że to jedno z najgłupszych słów w języku polskim?) czy też kolejnym już w tym tekście przykładem braku kreatywności. W tym samym czasie, żeby dorobić, Klecko pracował także jako kierowca ciężarówki. Kontynuując swoją studencką przygodę sportową zdobył też nasz mały bohater dwa akademickie mistrzostwa bokserskie wagi ciężkiej, doskonaląc to, co lubił i umiał robić najlepiej - ręczną amatorską chirurgię plastyczną i przerabianie ludziom facjat na coś zupełnie innego. Na przykład ekspozycję sztuki holenderskiej w Tate Gallery.

Ani pod prawdziwymi, ani fałszywymi personaliami wielki Klecko (192 cm, 120 kg) wielkiego szału raczej nie robił, bo gdy w wieku 1977 postanowił spróbować swoich sił w NFL, musiał czekać aż do szóstej rundy draftu. Po 24-letniego Joe sięgnęli wtedy New York Jets. A byli to Jets, którzy do NFL dołączyli ledwie osiem lat wcześniej, a playoffs znali tylko z telewizji i opowieści lokalnych rywali, w których cieniu przebywali, czyli Giants. Innymi słowy byli dla młodych zawodników perspektywą pociągającą niczym wizja trafienia do Los Angeles Clippers czy innych biedaszybów. Joe jednak specjalnie się tym raczej nie przejął i chociaż pewnie pochlipał w swoją podusię żałując, że szanse na Super Bowl będzie miał takie jak na uratowanie świata przed zbliżającą się kometą, dzielnie przyjął zieloną koszulkę z numerem 73.

Wylądowanie w Odrzutowcach-nielotach miało swoje plusy, bo młody Joe od razy dostał szansę gry w zespole. W dodatku jego oparty na sile i nieustępliwości styl gry świetnie wpasował się do Jets, którzy przez kolejne sezony brnęli pod hasłem: ''może z wami nie wygramy, ale na pewno zniszczymy wam murawę i połamiemy kości''. W swoim pierwszym sezonie Joe zagrał w 13 meczach, w 6 wychodząc w pierwszym składzie i zaliczył najwięcej sacków, czyli ''kasacji'' quarterbacka rywali ze wszystkich pierwszoroczniaków - 8. W rozgrywkach AD 1978 rozegrał już wszystkie 16 spotkań zawsze wychodząc jako starter. Prawdziwa zabawa zaczęła się jednak w 1979, gdy powstało twór, który przeszedł do historii jako ''New York Sack Exchange''. Wtedy bowiem do Jets przybyli Marty Lyons, Mark Gastineau i Wąsy Marka Gastineau , którzy stanęli obok Klecko i Abdula Salaama w linii defensywnej, tworząc formację, na myśl o której rozgrywający rywali chowali się pod łóżkami, a służbę w Legii Cudzoziemskiej rozpatrywali jako całkiem rozsądną alternatywę dla gry przeciw czwórce defensywnych psychopatów z Nowego Jorku.

Początkowo nic nie zapowiadało, że nowa linia obrony przyniesie coś prócz nadgodzin dla klubowych lekarzy rywali. Wprawdzie sezon 1979 Jets skończyli z przyzwoitym bilansem 8-8, ale rok później byli pośmiewiskiem ligi - wygrali zaledwie 4 z 16 spotkań i uratowali beznadziejnych New Orleans Saints od sezonu bez zwycięstwa fundując im jedyną wiktorię w rozgrywkach. Potem jednak przyszedł sezon 1981 i nagle okazało się, że Jets nie są tylko przebraną za futbolistów bandą agresywnych niedojd. Drużyna zanotowała w końcu pozytywny bilans (10 zwycięstw, pięć porażek, jeden remis) i pierwszy raz w historii swych występów w NFL awansowała do playoffs, gdzie jednak od razu odpadli z Buffalo Bills. W tym, że kibice Jets w końcu mogli zdjąć z głów papierowe torby spora była zasługa ''New York Sack Exchange'', którzy łącznie aż 40 razy powalali rozgrywającego rywali. Szczególnie skuteczni w tym byli Mark Gastineau, Wąsy Marka Gastineau i Klecko, co doceniła też liga, gdyż cała trójka znalazła się w składzie najlepszych zawodników sezonu oraz wystąpiła w Pro Bowl, czyli meczu gwiazd.

W 1982 nasz mały bohater został przesunięty z pozycji Defensive End na Defensive Tackle, co robiło taką różnicę, że potrąceni przez niego przeciwnicy pytani przez lekarzy i policję, kto im to zrobił, mogli od tej pory mówić ''Ten wielki Defensive Tackle bez wąsów''. Na swojej nowej pozycji Klecko dalej był ludziowstrzymywaczem (niestety grając tylko w dwóch spotkaniach), a Jetsi w skróconym do dziewięciu meczów sezonie wygrali sześć pojedynków. W playoffs z kolei najpierw zabrali miseczkę i założyli smyczkę Bengalsom, później pojechali z Raidersami, by w finałach konferencji dać się ograć Delfinom z Miami.

W kolejnych dwóch sezonach jetsowa maszynka trochę się zacięła, bo w obu Odrzutowce zaliczyły bilans 7-9 i nie awansowały do playoffs. Wpływ na słabą postawę nowojorskiej ekipy mogła mieć przeprowadzka na nowy stadion i wielki dół po tym, jak Jets woleli wziąć w drafcie rozgrywającego Kena O`Briena zamiast ROZGRYWAJĄCEGO Dana Marino. O`Brien zaliczył wprawdzie później dwa występy w meczu gwiazd, ale to i tak o siedem mniej niż rzeczony Marino, którego co niektórzy uważają po dziś dzień za najlepszego, albo przynajmniej jednego z najlepszych rozgrywających w historii NFL. Jedynym, który w Jetsach nie zawodził był Klecko, występując w obu tych sezonach w Pro Bowl.

W roku 1985 nowojorczycy zmienili ustawienie linii defensywnej, a Klecko przeszedł na pozycję zwaną Nose Tackle, co prawdopodobnie oznacza, że łamał wiele nosów. Najwyraźniej NFL dostaje pieniądze od zaoceanicznego NFZ, bo Joe w nagrodę po raz kolejny wystąpił w meczu gwiazd, zostając pierwszym zawodnikiem w historii, który dokonał tego, grając na trzech różnych pozycjach. I choć zarówno sezony 1985 jak i 1986 były dla naszego małego bohatera fenomenalne, Jetsi wciąż nie byli w stanie niczego ugrać w spotkaniach posezonowych, a do tego niezniszczalny i pijący napalm na śniadanie Klecko zaczął być prześladowany (śledzony, nękany głuchymi telefonami, z przestawianą codziennie na inne miejsce paprotką) przez kontuzje. Po sezonie 1987 odszedł z Jets, których fani szlochali w swoje wielkie kaski i poduszki, porzucając ich na rzecz Indianapolis Colts, z którymi również nic nie wygrał, kończąc w 1988 karierę. Także tę filmową, bo po rolach w klasycznych arcydziełach kinematografii z Burtem Reynoldsem takich jak ''Wyścig Kuli Armatniej'' i ''Mistrz kierownicy ucieka 2'' nie wystąpił już w niczym co nie traktowałoby o futbolu i gdzie jego postać nie nazywałaby się Joe Klecko.

Od zakończeniu kariery Joe wiedzie szczęśliwy żywot emeryta, zajmując się produkcją metalowych schodów. W 2004 Jets uhonorowali go zastrzegając jego numer, dzięki czemu Klecko został jednym z trzech zastrzeżonych przez nowojorczyków. I jedynym producentem metalowych schodów, który w tej drużynie, a pewnie i całej lidze, dostąpił takiego zaszczytu

O Joe zrobiło się głośno jeszcze raz, gdy jako 51-latek dokonał najpoważniejszej kasacji w życiu. Tak, jak kiedyś w boiskowych rywali, tak w 2005 wjechał w pieszego. W dodatku za opancerzenie służył mu nie tylko pad i kask, ale cały potężny Chevy Suburban , więc potrącony bezdomny zginął. Po wypadku Joe zachował się zupełnie nie jak futbolista, bo zamiast uciec poczekał na policję i dobrowolnie dmuchnął w balonik, który wykazał, że był trzeźwy jak trzydrzwiowa szafa. Dochodzenie wykazało, że winę za wypadek ponosiła ofiara, która nagle wtargnęła na jezdnię, idealnie pod koła samochodu emerytowanego futbolisty. Klecko nie postawiono więc żadnych zarzutów i nie otrzymał szansy dołączenia do wielkiego panteonu enefelowych kryminalistów , dzięki czemu może spokojnie oglądać, jak jego dzieło kontynuuje syn - Dan, który jako jedyny z piątki wesołego i wyrośniętego potomstwa Joe poszedł w wielkie ślady ojca. Został wybrany w 2003 roku w drafcie przez New England Patriots z wyższym numerem niż ojciec (117). W przeciwieństwie do taty nie narzeka na brak mistrzostw i zamiast zdobywać kolejne wolałby pewnie pójść na ryby albo do mięsnego - w Patriotsach trafił na ich super passę, zgarniając dwa Super Bowl w sezonach 2003 i 2004, a kiedy przeszedł do Indianapolis Colts w 2006, do kieszeni a raczej na palec wpadł mu kolejny pierścień. Nie zmienia to jednak faktu, że grający dziś w Philadelphia Eagles Dan, mógłby jako zawodnik, trzymając się terminologii naszego dobrego kolegi, ''lizać swojemu ojcu stopy''.

bazyl&miszeffsky

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.