Kup pan Michaela Owena

Michael Owen nie chce do Championshipu, jego menedżerowie robią więc wszystko, co w ich mocy, żeby znaleźć mu gdzieś nową pracę. Chociaż sposób w jaki to robią sugeruje coś wręcz przeciwnego, zakładając oczywiście, że chcą sprzedać Michaela Owena-piłkarza, a nie Michaela Owena - zestaw do czyszczenia mebli.

Zawodnik, który zaciekle broniąc Newcastle przed spadkiem strzelił aż osiem bramek i tak wierzył w utrzymanie, że na wszelki wypadek nie przedłużył wygasającego w czerwcu kontraktu chce do nowego klubu. Mogłoby się wydawać, że po 29-letniego zdobywcę Złotej Piłki 2001, w dodatku do wzięcia za darmo, powinna ustawić się kolejka chętnych. Chyba jednak się nie ustawiła, skoro menedżerowie Owena przygotowali 30-stronicową broszurę reklamową i rozesłali ją po klubach Premier League. I nie tylko Premier League - tak przynajmniej można wnioskować z fragmentów przetłumaczonych na włoski i hiszpański.

Jeśli czytając poprzedni akapit pomyśleliście sobie ''broszura? przecież to zwykły obciach'', to jesteście w błędzie. To obciach absolutnie niezwykły. Jakby sprzedawanie byłej gwiazdy reprezentacji Anglii przy pomocy reklamowej broszury nie było wystarczająco upokarzające samo w sobie, agenci zadbali o to, żeby resztki godności Owena zdewastować, podeptać, a szczątki wystawić na widok publiczny, żeby każdy mógł się pośmiać.

Przykłady? Proszę bardzo. Oto wartości marki Michael Owen.

Z jakiegoś powodu zapomniano dopisać ''bezczelny kłamca'', co z taką dumą w podobnej broszurze prezentował Giamo Casanunda , drugi największy kochanek świata (ale się starał). ''Fit & healthy''? Facet, który w ostatnich dwóch sezonach z trudem przekraczał magiczną barierę 30 meczów? Nie mówiąc już o dwóch poprzednich, w których łącznie uciułał występów 14. ''Commited''? Facet, który nie chciał nawet porozmawiać o renegocjacji bizantyjskiego kontraktu, choć klub ledwo zipał, a on sam, co tu dużo gadać, nie do końca spełniał pokładane w nim nadzieje. O to, dlaczego wśród wartości znalazły się ''Clean & fresh'' boję się nawet zapytać. I nie chcę wiedzieć, do jakich jeszcze klubów poza piłkarskimi broszura została wysłana.

Dalej jest równie śmiesznie. Na stronie zatytułowanej ''Opportunity'' (w wolnym tłumaczeniu ''Tanio, okazja, Owena polecam'') czytamy, że Michael Owen jest jednym z najniebezpieczniejszych napastników świata (faktycznie, te osiem bramek w zeszłym sezonie w lidze - przerażające), któremu w dodatku niedługo kończy się kontrakt i może odejść z Newcastle. Sęk w tym, że Owen ma prawo rozmawiać z potencjalnymi pracodawcami już od kilku miesięcy i gdyby ktoś go chciał, jego agenci nie musieliby nikomu wysyłać żenujących broszurek.

Swoją drogą, warto zapytać po co menedżerowie w ogóle umieścili w broszurze CV Owena. Skoro zamierzali ją wysłać do klubów piłkarskich, mogli chyba przyjąć dość bezpieczne założenie, że ludzie, którzy będą ją czytać chociaż luźno interesują się piłką nożną. A jeśli tak, mają spore szanse wiedzieć, że Michael Owen jest napastnikiem, że grał w Liverpoolu i Realu Madryt, a teraz gra w Newcastle. No, chyba że kluby piłkarskie rzeczywiście nie są jedynymi adresatami tego dzieła. ''Clean & fresh''.

Kolejnym błyskotliwym pomysłem na skompromintowanie swojego pracodawcy (czy może Sportowca, Ambasadora, Ikony, gdyby przyjąć terminologię broszury) jest sposób udowodnienia, że Owen jest zdrowy. Sama chęć udowodnienia tego ma sens, biorąc pod uwagę, że właśnie o zdrowie każdy przeciętnie rozgarnięty menedżer świata zapyta w pierwszej kolejności. Wiadomo, że w tak delikatnej kwestii najlepiej powołać się na jakiś autorytet, bo w słowa piłkarza czy jego agentów mało kto uwierzy. Menedżerowie się więc powołują.

Niby wszystko wygląda ładnie - za zdrowie Owena słowem honoru ręczy niejaki John Green, lekarz sportowy, który leczył niejednego piłkarza Premier League. David James, Damien Duff, Kieron Dyer, Dean Ashton, Craig Bellamy... Nazwiska mniej lub bardziej znane, rzeczywiście robią wrażenie. Robią wrażenie całkiem nieźle dobranego rankingu najbardziej kontuzjogennych postaci w historii angielskiej piłki. W zasadzie w tym towarzystwie brakuje tylko Michaela Owena. Zaraz, zaraz... Jeśli mam być szczery, na miejscu menedżerów Owena wolelibyśmy się powołać na zdanie przeciętnej gospodyni domowej, nie widzącej żadnej różnicy między masłem Whizzo i zdechłym krabem. Jej słowa przynajmniej można by to potraktować jako żart.

Nad broszurą mógłbym się pastwić jeszcze długo... Więc to zrobię. Kolejny kwiatek to podsumowanie, w którym menedżerowie jeszcze raz wyliczają wszystkie zalety Michaela Owena.

Mi osobiście wystarczy pierwsze zdanie. Czy dobrze zrozumiałem? W czasach kryzysu ekonomicznego Owen może być najwartościowszym transferem (w momencie, kiedy kluby zmieniają Kaka, Cristiano Ronaldo i Bóg wie kto jeszcze) letniego okienka po tym, jak spadł do drugiej ligi z Newcastle United. Niżej możemy przeczytać: jest wzorowym profesjonalistą, nigdy nie spóźnia się na treningi, jest dobrym duchem w szatni lubianym przez kolegów i pracowników klubu. Z pewnością, ma też wybitnie ojcowskie podejście do młodych zawodników:

Ciekawe, czy znajdzie się jakiś chętny. Chociaż w sumie wczoraj Mirosław Trzeciak powiedział, że priorytetem Legii jest kupienie napastnika . Owen jest do wzięcia za darmo, jest wystarczająco często kontuzjowany jak na standardy Legii, a po takiej reklamie wymagania finansowe Sportowca, Ambasadora, Ikony z pewnością znacząco spadły.

Całość tego dzieła można obejrzeć tutaj . Chociaż może lepiej tego nie robić. Biorąc pod uwagę, jak radzą sobie jego menedżerowie całkiem niewykluczone, że skrócone wersje tego dzieła niedługo znajdziecie za wycieraczkami.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.