Duże różnice wysokości w Boliwii: 6:1 z Argentyną, 0:1 z Wenezuelą

Gdy 1 kwietnia usłyszeliśmy, że Boliwijczycy rozjechali podopiecznych Diego Maradony, pomimo świadomości przewagi jaką dają wysokości w La Paz, uznaliśmy tę wiadomość za kiepski żart. Potem było już tylko zdziwienie i oczekiwanie na kolejny mecz grajków kierowanych przez Erwina Sancheza. No i się doczekaliśmy: przestrzelonego karnego, gola samobójczego i dwóch czerwonych kartek.

Przed minioną kolejką eliminacji mistrzostw świata w Ameryce Południowej, Wenezuela i Boliwia szły łeb w łeb. Wenezuela była ósma w tabeli z 13 pkt w dwunastu meczach, a Boliwia miała jedno ''oczko'' mniej. Zdecydowanym faworytem spotkania w La Paz byli jednak gospodarze (kursy jednego z bukmacherów - zwycięstwo Boliwii: 1,50 ; zwycięstwo Wenezueli 6,00).

A ponieważ w momencie, gdy Boliwia jest zdecydowanym faworytem, musi być zabawnie, to tak właśnie było. Napór piłkarzy w zielono-białych strojach, wiedzionych pamięcią o niedawnej wiktorii, trwał od pierwszych minut.

W 23 min karnego przestrzelił Marcelo Martins. Minęło 10 min i Boliwijczykom udało się strzelić gola, tyle, że samobójczego. Pomocną dla Wenezuelczyków nogę wystawił Ronald Rivero. Gdyby ktoś szukał winowajców zawalonego kuponu u buka, to Rivero wygląda tak (pan z nr 5, nie mylić z napalonym na piłkę Wenezuelczykiem):

AP/Dado Galdieri

Dalsza część spotkania to mniej lub bardziej nieudolne ataki Boliwijczyków. A na koniec - dwa wykluczenia: wykonawca karnego Martins (80 min) i Leonel Reyes (90+2 min).

Co ciekawe, rozstrzygnięcie meczu dobrze przewidział Argentyńczyk Carlos Tevez:

Nie wiem jak Wenezuela to zrobi, ale obstawiam, że wygra w La Paz. To niesamowite, ale wszyscy traktują mecze z nami, jakby to był finał mistrzostw świata.

Może i coś w tym jest, ale nie zmienia to faktu, że wypowiedź Teveza sponsorowały literki: G, O, R, Y, C, Z. Przypominając kwietniowe lanie - ten ''finał'' wyjątkowo się Boliwijczykom udał.

Copyright © Agora SA