Z cyklu "Nieznani, a szkoda": Polska prehistoria NHL - John Miszuk

Kontynuujemy naszą opowieść o Polakach grających w NHL w czasach, gdy na ''krążek'' mówiło się ''krążek'', na ''kij'' mówiło się ''kij'' a na ''Wayne Gretzky'' mówiło się ''Yyyy?''. Tym razem bohaterem naszej hokejowej sagi z czasów ery lodowiskowej będzie John Miszuk, człowiek który według nas jest posiadaczem klątwy zwanej Klątwą Miszuka - w skrócie KM (TM).   

Miszuk, jeszcze jako Jan, na świat przyszedł 29 września 1940 w Nalibokach, które obecnie wchodzą w skład terytorium Białorusi, a wtedy jeszcze, tak jak Atlantyda, Nibylandia i Rów Mariański, należały do Polski. Urodziny nasz mały bohater mógłby zatem świętować z Jackiem Kawalcem, gdyby tylko był fanem ''Randki w ciemno'' , a także łączyć swoje imprezy z okazji upływających na ziemskim padole lat z imieninami wszystkich Rypsym tego świata.

Jako że czasy były, lekko mówiąc, ciężkie, rodzinę Miszuków w czasie wojny wysiedlono do Niemiec. Po wojnie z kolei Miszukowie sami już wysiedlili się do Kanady. Tam oczywiście wszystko potoczyło się już podług utartego schematu - mały John-Już-Nie-Jan chodził do szkoły, ciągnął koleżanki za włosy i uczył się spellować ''bodycheck''. To ostatnie najwyraźniej wychodziło mu świetnie, więc zamiast zostać pracownikiem naukowym jakiegokolwiek z kanadyjskich uniwersytetów czy członkiem boysbandu, zdecydował się na ciężki i pozbawiony zębów los hokeisty.

Jako nastolatek zasilił defensywne szeregi drużyny o groźnie brzmiącej nazwie Hamilton Kitty w na zapleczu juniorskiej ligi OHA (Ontario Hockey Association) jeszcze w swym pierwszym sezonie - 1957/58 wskoczył nawet trochę wyżej, bo do Hamilton Tiger Cubs, ale po jednym spotkaniu najwyraźniej okazało się, że jest jeszcze za słaby na Tygrysa i wrócił do Kociaków. Także kolejny sezon dzielił między te dwa kluby, aż w 1959 na stałe wbił się do Tiger Cubs - na stałe znaczyło tyle, że zagrał w sześciu meczach, w których zaliczył bramkę i asystę. Wtedy też dała o sobie znać  klątwa, którą najwyraźniej jakaś hokejowa wiedźma rzuciła na naszego bohatera - w żadnym zespole nie mógł zagrać dłużej, bo albo nie łapał się do składu (rzadko) albo rozwiązywano zespół (często).

Premierową ofiarą KM (TM) byli Tiger Cubs i pierwszy sezon w którym zdobył dla nich punkty okazał się zarazem ostatnim w ich historii. Na ich zgliszczach powstali jednak Hamilton Red Wings i przez sezon z nimi Miszuk dał poznać się nie tylko jako lodowiskowy twardziel, ale i przyzwoity rozgrywacz krążka. W sezonie 1961-62 wyrwał się wreszcie z Hamilton, został zawodowcem i wdział trykot Edmonton Flyers z mocnej wtedy ligi WHL. Tam na dzień dobry zdobył mistrzostwo. Przez dwa lata w Kanadzie zanotował niezłe jak na obrońcę statystyki - 124 mecze, 12 bramek, 55 asyst. Zaowocowało to tym, że wreszcie w roku 1963 dotarł do bram raju. Nie, nie wysadził się w samobójczym zamachu jako nieźle rozgrywający krążek obrońca Teheran Al-Kaidas, ale zgłosili się po niego działacze Detroit Red Wings i wylądował na ich farmie - w Pittsburgh Hornets z AHL. Zresztą w Edmonton Flyers dłużej by sobie nie pograł, bo zgodnie z KM (TM) w 1963 klub rozwiązano. 

Na występ w barwach ''Skrzydeł'' (czerwonych) Miszuk długo nie czekał, bo wskoczył w niego już w sezonie 1963/64 - rozegrał 42 spotkania, asystując przy dwóch trafieniach kolegów z zespołu. Poznał też smak playoffs - zagrał w dwóch meczach, nie zdobył w nich jednak punktu - podobnie jak Red Wings Pucharu Stanleya (w finale ulegli Toronto Maple Leafs).  Drużyna z MoTown chyba nie była z niego specjalnie zadowolona (albo bali się o istnienie swojego klubu), bo nasz mały bohater po swoim pierwszym enejczelowym sezonie znów zlądował w AHL, gdzie ganiał za krążkiem w trykocie Buffalo Bisons i mógł chwalić się kolegom z drużyny, że poznał Gordie Howe'a. Wychodziło mu to na tyle nieźle (ganianie, nie chwalenie), że dzięki zaliczeniu w 71 spotkaniach 9 bramek i 46 asyst został wybrany do drugiej najlepszej drużyny ligi tego sezonu.

To zaś pozwoliło mu ponownie trafić do NHL. Tym razem skusili go kontraktem działacze Chicago Black Hawks - może chcieli tylko zagrać na nosie swoim odwiecznym rywalom z Detroit. W Wietrznym Mieście Miszuk wyjechał bowiem na lód zaledwie dwa razy - acz udało mu się barwach ''Jastrzębi'' zanotować na swoim koncie bramkę i asystę. Znów zagrał też w playoffs i to przeciw swemu staremu klubowi - Red Wings. Zemsta na poprzednim pracodawcy wyszła mu tak, że zagrał w trzech meczach, zaliczył okrągłe 0 punktów, a jego Hawks w toczonej do czterech zwycięstw rywalizacji przegrali 4:2. Vendetta w wykonaniu Miszuka więc do top ten sportowych zemst raczej się nie załapie.

W chwilach, kiedy John nie zbierał autografów od kolegów z zespołu i nie podrywał panienek na to, że gra w NHL, wbijał rywali w bandę w St. Louis Braves z CPHL, gdzie szło mu już dużo lepiej. Ta sama sytuacja powtórzyła się także w następnym sezonie, gdy dla Chicago zaliczył trzy bezpunktowe mecze w sezonie zasadniczym i kolejne dwa w przegranej gładko playoffowej rywalizacji z Toronto Maple Leafs, a jako zawodnik St. Louis został wybrany jednogłośnie do najlepszej drużyny ligi, zaliczając niezłe statystyki (w ciągu dwóch sezonów dla ''Kozaków'' łącznie 137 spotkań, 10 bramek, 57 asyst).

Pech Johna polegał na tym, że wtedy akurat Chicago miało bardzo mocną ekipę, gdzie w defensywie brylowali Pierre Pilote, Doug Mohns, Elmer ''Moose'' Vasko i Pat Stapleton, których nazwiska nic Wam nie mówią, ale Miszukowi mówiły wtedy ''Tutaj sobie nie pograsz''. Albo w Wietrznym Mieście po prostu się przerazili widząc, jak kolejny klub gdzie, grał Miszuk pada ofiarą KM (TM) - tym razem padło na Pittsburgh Hornets, którzy w 1967 zamknęli swe podwoje, odwiesili łyżwy i poszli dalej walcem jeździć. 

Jaki nie byłby powód w sezonie 1967/68 Miszuka w Chicago już nie było. Na całe szczęście dla niego i naszej opowieści wtedy też do ''Oryginalnej szóstki'' NHL dokooptowano nowe drużyny i liczba potencjalnych pracodawców wzrosła do 12. Nowe ekipy chętnie zaś widziałyby w swoich szeregach defensora, który miał już na koncie doświadczenie we wbijaniu przeciwników w enejczelowe bandy. Miszuk trafił więc do Philadelphia Flyers, gdzie rozegrał dwa solidne sezony, będąc jednym z podstawowych obrońców ''Lotników'', dla których wyszedł na lód 140 razy, sześciokrotnie trafiając do siatki rywali i 30 razy skutecznie podając kolegom.

Był także podstawowym zawodnikiem w czasie playoffs, niestety jego Lotnicy zarówno w 1968, jak i 1969 już w pierwszej rundzie dostawali bęcki od  St. Louis Blues (odpowiednio 4:3 i 4:0). John zagrał we wszystkich 11 spotkaniach i w końcu poznał też smak punktowania w postseason - zaliczył trzy asysty. Rok później przeszedł do śp. Minnesota North Stars, gdzie zagrał 50 razy, notując na swoim koncie sześć asyst. Nie mógł wtedy wiedzieć, że więcej w NHL nie zagra. Nie mógł, bo nie miał Internetu.  

Hokejowy świat poza NHL jednak istnieje i Miszuk mógł go znów odkrywać, gdy ponownie znalazł się w WHL - tym razem w barwach San Diego Gulls. Z mewami fruwał przez cztery sezony i został lokalnym Frankiem Lampardem- na 294 mecze, jakie jego ekipa grała w tym czasie, opuścił zaledwie jeden (pewnie porwało go UFO albo pies pożarł jego łyżwy). Prócz tego, że był na lodzie, to był na nim skutecznie zaliczając w ciągu czterech sezonów 171 punktów i w 1973 i 1974 był wybierany do pierwszego składu najlepszych graczy WHL.

Rok 1974 był jednak sądny zarówno dla Miszuka, jak i całych Gulls, gdyż wtedy wpadła do miasta koleżanka o wdzięcznych inicjałach KM (TM). Zamknięto na wpół zawodową ligę WHL, a do San Diego przeniesiono New Jersey Knights z całkowicie profesjonalnej ligi WHA. Przemianowani na Mariners Rycerze mieli zastąpić w sercach kibiców Mewy, które padły jak rażone piorunem czy raczej ptasią grypą. 

Miszuk musiał zaś szukać sobie kolejnego klubu. Opuszczając San Diego chyba tym razem sam rzucił klątwę na nowo powstały zespół, bowiem Marynarze po zaledwie trzech sezonach poszli na dno i ich żagli nie zobaczono więcej na hokejowym horyzoncie. Zobaczono za to Janka M., który dołączył do Michigan Stags z WHA. Utworzona w 1974 drużyna z Detroit była przypuszczalnie najgorszym hokejowym pomysłem od czasów kwadratowego krążka . Powołano ją jako alternatywę dla Red Wings, którzy byli akurat w środku epoki, w której nazywano ich Dead Wings (Martwe Skrzydła). Stags nie zdołali jednak odebrać fanów nawet potykającym się o własne kije Wings, bo sami prezentowali się beznadziejnie i zostali lokalnym Piastem Gliwice przyciągając na swoje mecze zaledwie 3 000 osób.

Było tak źle, że KM (TM) nie czekała do końca sezonu i Stags rozgrywki kończyli w Baltimore jako Blades, po czym słuch o nich zaginął. Pośród tej mizerii Miszuk był niemal tak skuteczny jak jego klątwa, bo w 66 meczach zdobył dwie bramki i zaliczył 19 asyst. Nie miał więc problemu ze znalezieniem pracodawcy. Po naszego małego bohatera sięgnęła solidna ekipa z WHA - Calgary Cowboys. Pierwszy sezon Miszuka wśród Kowbojów to 69 meczów, 23 punkty i awans do playoffs, z którymi jego ekipa pożegnała się dopiero w trzeciej rundzie. Rozgrywki AD 1976/77 już tak pomyślne dla Kanadyjczyków nie były, bo po słabym sezonie nie zakwalifikowali się do playoffs, po czym dopadła ich KM (TM) i przenieśli się na łono hokejowego Abrahama. Miszuk, który w 79 meczach miał 28 pkt przyniósł pecha całej WHA, bo po dwóch latach i ją zlikwidowano, dzięki czemu do NHL trafiły z niej takie drużyny jak Quebec Nordiques, Edmonton Oilers, Winnipeg Jets i Hardford Whalers.

36-letni Miszuk trafił z kolei do San Francisco Shamrocks z Pacific Hockey League, gdzie wystąpił jednak w zaledwie 15 spotkaniach. Notował w nich za to średnio 1.5 pkt, a konkretnie 1.5 asysty, bo przy zdobywaniu punktów ograniczył się do podawania. Na kolejny sezon niezniszczalny obrońca wrócił do San Diego, gdzie dla grających w PHL San Diego Hawks zaliczył 13 punktów w 25 meczach. W 1979 jednak przywlokła się za nim także KM (TM) i kolejna liga w której występował została zlikwidowana.

Zawodnik najwyraźniej bojąc się, że jeśli pogra kolejny sezon, to może to spowodować likwidację całego hokeja, zawiesił łyżwy na kołku i mógł oddać się wspominaniu jak był gwiazdą i grał w NHL. Niestety, bycie gwiazdą i gra w NHL w jego wypadku nigdy nie przypadała jednocześnie. Nie zmienia to faktu, że o obrońcy, który gremialnie powodował zamknięcia klubów a nawet całych lig warto jest pamiętać. Podobnie jak o KM (TM), która podobno po zakończeniu kariery przez Miszuka poszła na studia medyczne i jest teraz wziętym ortopedą w gdzieś w północnej Montanie. bazyl&miszeffsky

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.