Ups, czy to nie wygląda jak joint?

Na załączonym obrazku macie znicz olimpijski, który będzie palił się za rok w Vancouver. Ładny, prawda? Podobno bardzo szybko się rozpala, świetnie się trzyma w dłoni i wywołuje entuzjazm wśród mogących z nim obcować.

Wykonany ze stali nierdzewnej i aluminium, w założeniu barwą miał przypominać trochę śnieg, trochę lód, a kształtem łyżwę, albo nartę. Wygląda jednak na to, że designerzy znicza olimpijskiego na Igrzyska w Vancouver albo za dużo myśleli, albo podczas myślenia używali niedozwolonych środków. Efekt jest może nie tyle kontrowersyjny, co komiczny. Kanadyjczycy mówią o tym od lutego - wtedy właśnie Olympic Torch został pokazany światu i szybko dorobił się przydomka Olympic Toke ("toke" - z angielskiego, zaciągnięcie się jointem).

Smaczku sprawie dodaje status marihuany w Kolumbii Brytyjskiej - prowincji do której należy Vancouver. Prawo w tej części Kanady zezwala części chorych na palenie trawki (takie ziółka są w aptekach), a uprawę marihuany uważa się za jedną z najbardziej opłacalnych działalności rolnych (według nieoficjalnych danych w KB produkowane jest 40% wszystkich zasobów "zielarskich" kraju). Oczywiście nie jest to Holandia, produkcja i sprzedaż marihuany nie jest całkiem legalna, ale wobec bardziej restrykcyjnych przepisów w USA i w innych prowincjach Kanady, Kolumbia Brytyjska jest dla Amerykanów jointowym rajem.

Eksperci w dziedzinie designu są jednomyślni - znicz może nie jest jointem, ale na pewno go przypomina. Przyznają jednocześnie, że jest naprawdę ładny - ergonomiczny, minimalistyczny, smukły i nowoczesny. Suzanne Reeves, dyrektor do spraw sztafety olimpijskiego ognia, przyznała , że niosąc pochodnię widziała reakcję ludzi na jej widok, widziała entuzjazm tych, którym była przekazywana. Ostatecznie tej radości doświadczy 12 tysięcy ludzi podczas trasy mającej 45 tysięcy kilometrów - najdłuższej w historii Zimowych Igrzysk.

Później "degustację" znicza olimpijskiego, już w wersji znacznie większych rozmiarów, przejmą sportowcy, jeśli niedostatecznie napaleni na rywalizację, po jej zakończeniu na pewno opromienieni aromatem olimpijskiej atmosfery. Największych odlotów życzymy oczywiście Adamowi M i gromadce jego kolegów. I ostrzegamy: uważajcie na Ahonena, który nie zwykł lulkiem gardzić i zawsze jest otwarty na nowe stany skupienia.

spiro

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.