Aston Martin w Formule 1, Formuła 1 w Aston Martinie

W związku z redukcją kosztów w F1 Aston Martin rozważa wystawienie w sezonie 2010 swojego teamu. Biorąc pod uwagę, że Aston Martin dostarczał przez wiele lat bolidów Jamesowi Bondowi - wyobraźcie sobie techniczne nowinki jakie mogłyby się wraz z nowym teamem pojawić.

Mniejsza o zamontowane w przeciętnym bondowskim wozie karabiny czy wyrzutnie rakiet. Prawdziwe cuda można by osiągnąć bez umieszczania w bolidach F1 śmiercionośnych narzędzi.

Zasłona dymna

Po większość przydatnych w życiu kierowcy F1 podzespołów możemy sięgnąć do klasycznego Aston Martina DB5, który po raz pierwszy pojawił się w ''Goldfingerze'' i który na długie lata zdefiniował zestaw zabawek, bez których szanujący się agent 007 nie rusza się z domu. Jedną z nich było urządzenie do produkcji zasłony dymnej. Chociaż właśnie przypomnieliśmy sobie ostatnie Grand Prix Chin i wyszło nam, że wprowadzenie tej nowinki niewiele zmieni. Trudno wyobrazić sobie zasłonę dymną, która przebije to, co w Szanghaju zrobił deszcz, a kierowcy F1 najwyraźniej podobnie jak główny bohater ''Krwawego sportu'' trenują z opaskami na oczach i brak widoczności im nie straszny.

Wysuwane ostrza niszczące opony

Jej działanie również mogliśmy zobaczyć w Aston Martinie DB5. Długo się zastanawialiśmy, czy to nie element bojowy, których w Formule 1 prawdopodobnie używać nie wolno (chociaż japońskich kierowców jakoś szefowie teamów zatrudniają). Z drugiej jednak strony przyszło nam do głowy, że żadne ostrze nie zrobi z oponami tego, czego nie potrafiłaby zrobić fatalna nawierzchnia albo nadmierna temperatura. Po doświadczeniach z Australii, w której supermiękkie opony na nagrzanym asfalcie ścierały się błyskawicznie, Bridgestone uznał za całkowicie sensowne ponowne ich użycie w Bahrajnie, gdzie będzie jeszcze goręcej. Skoro takie podejście do kwestii ogumienia przejawia firma, która dostarcza opony dla całej Formuły 1 może nie próbujmy być świętszymi od papieża. Ostrza zrobią z grubsza to samo, tyle że trochę szybciej.

Katapultujące siedzenia

Tu akurat nie mamy wątpliwości - ta nowinka, zastosowana już w wymienianym już kilkakrotnie Aston Martinie DB5, mogłaby tylko i wyłącznie zwiększyć bezpieczeństwo w Formule 1. Kierowca widząc, że nie uniknie wypadku mógłby się natychmiast katapultować i uniknąć zagrożenia. Jedyne niebezpieczeństwo, jakie widzimy po jej wprowadzniu jest takie, że Kimi Raikkonen prawdopodobnie błyskawicznie wykorzystałby ją do katapultowania się w jakieś ciekawsze miejsce niż tor Formuły 1. Na przykład na jakiś jacht z solidnie zaopatrzonym barkiem.

Chyba, że...

Lodówka na napoje

To również rozwiązanie z Aston Martina DB5, pokazane jednak nie w ''Goldfingerze'', a w ''Goldeneye''. W tej części przygód Jamesa Bonda odchudzono ten model z praktycznie wszystkich gadżetów , pojawiła się za to w podłokietniku lodówka, w której każdy szanujący się tajny agent Jej Królewskiej Mości może trzymać zmrożonego szampana. Ten i poprzedni gadżet pozwala już tworzyć niesamowicie widowiskowe combosy, w których zwycięzca wyciąga przygotowaną wcześniej butelkę, po czym prosto z trasy katapultuje się na podium, gdzie może nie czekając rozpocząć tradycyjne oblewanie wszystkiego i wszystkich szampanem. Istnieje tylko niebezpieczeństwo, że niektórzy kierowcy mogliby źle rozplanować strategię tankowań i przez co z biegiem wyścigu mieliby coraz większe problemy z utrzymaniem bolidu na torze bez względu na przyczepność.

Znikający bolid

Prawdziwą rewolucję przyniósłby natomiast system kamuflażu z Aston Martina V12 Vanquish pokazanego w ''Śmierć nadejdzie jutro'', dzięki któremu samochód stawał się niewidzialny. Wyobraźmy sobie bolidy, które na starcie znikają i pojawiają się dopiero na mecie, z ewentualnymi przerwami na wizyty w pit stopie - w końcu piekielnie ciężko zmienić niewidzialne koło, a tankowanie w takich warunkach mogłoby się skończyć nalaniem pokaźnych ilości paliwa do kokpitu kierowcy.

A co dopiero zaczęłoby się dziać, gdyby ten podzespół skopiowały inne teamy. Niewidzialne manewry wyprzedzania, prowadzenie na słuch i dopiero po zakończeniu dowiadywalibyśmy się, kto wygrał, kto wyścig ukończył, a kto odpadł już na starcie podczas nieuniknionego karambolu. Ta nowinka byłaby spełnieniem snów Bernie'ego Ecclestone'a. Zniknęłyby jakiekolwiek kalkulacje, bo żaden kierowca nie wiedziałby kto jedzie przed nim, a kto za nim. Pomijając może Davida Coultharda, który, gdyby jeszcze jeździł, zdradzałby swoją pozycję na torze niepowstrzymanymi napadami złowieszczego śmiechu.

Z drugiej strony - istnieje poważne niebezpieczeństwo, że na taki system nie zgodziłaby się FIA. Znikające bolidy znacząco utrudniłyby pokazywanie wyścigów w telewizji. W końcu obserwowanie przez półtorej godziny pustego toru byłoby co najmniej tak nudne jak przeciętne Grand Prix Węgier, a wszyscy wiemy, ile jest w stanie zrobić FIA, żeby uatrakcyjnić wyścigi na potrzeby telewizji.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.