Z inicjatywą wyszedł niejaki Neil Clifford, którego 12-letni syn miał już trzy wstrząsy mózgu podczas meczów w Greater Toronto Hockey League. Ojciec zatroskany kondycją swojej pociechy, podniósł larum o powstrzymanie młodych zawodników przed brutalnymi faulami, które po pierwsze - narażają przyszłą karierę juniorów, po drugie są niebezpieczne dla ich życia - również tego poza lodową taflą. Do głosu Clifforda przyłączyli się szybko inni rodzice (w całej drużynie 6 zawodników miało wstrząs mózgu tylko w tym sezonie) i wspólnie zaproponowali utworzenie Toronto Non Contact Hockey League - rozgrywek, w których gracze mogliby się skupić na swoich stricte hokejowych umiejętnościach, a jakakolwiek brutalność byłaby ostro karana. Petycja została wysłana do GTHL, ale liga nie przewiduje wprowadzenia takich innowacji w najbliższym czasie.
Problem jest faktycznie dość złożony - potrafimy zrozumieć troskę rodziców o zdrowie pociech. Ciężko jednak wyobrazić sobie, by bezkontaktowa liga rozwinęła ich talenty do gry w hokeja. Kiedyś przecież będą musieli stawić czoła lodowym zabijakom - czy będą potrafili, mając za sobą karierę w lidze dla mięczaków? Niekoniecznie. Poza tym sytuacja mogłaby się przerodzić w tendencję - dla bezpieczeństwa gumowy krążek mógłby zostać zastąpiony krążkiem z jakiegoś bardziej miękkiego materiału, na przykład z gąbki. A później? Bezkontaktowy futbol amerykański? Bezkontaktowe rugby? Zatroskanym rodzicom z Toronto sugerujemy przenieść dzieci do innej sekcji. Golf? Curling?