Z cyklu "Nieznani, a szkoda": Akiba Rubinstein

Nasz ostatni ''Nieznany, a szkoda'' - szachista Ksawery Tartakower spotkał się z Waszym pozytywnym odzewem i nie szkoda. W związku z tym dzisiaj decydujemy się na ruch nietypowy (jak słynne Gd6 w partii Anderssen - Kieseritzky z 1851) i tydzień w tydzień zaprezentujemy Wam przedstawiciela tego samego sportu. I tak, wiemy, że Akiba Rubinstein to jeden z najlepszych szachistów w historii, ale nie oszukujmy się - jako, że szachy to sport masowy tylko biorąc pod uwagę łączną wagę wszystkich go uprawiających, polski arcymistrz wciąż pozostaje nieznany szerszemu gronu.

O ile Tartakower miał najfajniejsze nazwisko ze wszystkich nieznanych, o tyle Akiba Rubinstein to posiadacz najfajniejszego nieznanoaszkodowego imienia brzmiącego niczym bot z jakiegoś anime. Na świat wraz ze swoim imieniem przyszedł 12 grudnia 1882 w Stawiskach koło Łomży. Jest więc równolatkiem Tomasza Hajto.

Od samego początku akibowego żywota, jego rodzina miała wobec niego sprecyzowane plany. Nie były one jednak w żaden sposób związane z zawodowym posiadaniem świetnego imienia. Jeśli zaś były, to najwyżej jakby i trochę poniekąd - wychowujący go dziadkowie postanowili, że mały Akiba zostanie rabinem. W tym celu posłany został do jesziby , z której jednak zrezygnował już w wieku 16 lat, oddając się swojej największej pasji - szachom.

Jego kariera nabrała rozpędu większego niż Kubica, kiedy w roku 1901 przeniósł się do Łodzi i zaczął od 1903 roku grać w barwach Łódzkiego Towarzystwa Zwolenników Gry Szachowej. Mimo nazwy brzmiącej jak Podkarpacki Klub Ludzi Całkiem Lubiących Czasem Pokopać Sobie Piłkę Oraz Lubiących Szparagi, towarzystwo to było niezmiernie silne i zapraszało do siebie uznanych mistrzów takich jak mistrz świata Emanuel Lasker czy jeszcze-nie-ale-już-niedługo mistrz świata Jose Raul Capablanca. Umożliwiło też Rubinsteinowi start do wielkiej kariery.

Tytuł szachowego mistrza zdobył w 1905 dzięki sukcesowi na turnieju w Barmen, natomiast pierwszy naprawdę wielki sukces nadszedł, kiedy w 1906 roku nasz mały szachista pokazał światu, że nie jest pionkiem i zdobył wicemistrzostwo Rosji. A pamiętać należy, że były to czasy, kiedy Rosjanie grą na szachownicy słynęli nie mniej niż teraz produkcją MiG-ów, a szachowa reprezentacja naszych wschodnich sąsiadów pod względem liczby gwiazd nie odbiegała od hokejowej. W następnych latach Akiba wygrywał coraz częściej. Dostał chyba przy okazji miesięczny europejski bilet kolejowy na kartę Euro 26, bo zaczął zajmować się tak zwaną ''turystyką na Juliusza Cezara'' - to znaczy jeździł po Europie i gdzie się nie pojawił, tam wygrywał, zdobywając między innymi tytuły mistrzowskie w Karlsbadzie, Wiedniu, Petersburgu, Pradze i Warszawie. Istniała obawa, że wygrałby jakiś turniej szachowy, nawet wdrapując się na Mount Everest. Gdyby nawet nie wygrał, to na pocieszenie skasowałby tytuł za najfajniejsze imię wśród zdobywców Czomolungmy. Tymczasem Akiba zamiast wdrapywać się gdziekolwiek w 1910 przeniósł się do Warszawy, gdyż tamtejsze Towarzystwo Zwolenników zaoferowało mu stałą pensję za granie na ich terenie - formalnie wciąż reprezentował zaś barwy ŁTZGS.

Wieść gminna i specjalistyczna zaczęła określać Rubinsteina mianem jednego z najwybitniejszych szachistów świata, a on tę opinię usilnie starał się potwierdzić. Kiedy między 1911 a 1912 w ciągu 12 miesięcy wygrał pięć dużych turniejów (rekord nie pobity aż do dziś) - w San Sebastian, Pieszczanach, Wrocławiu, Warszawie i Wilnie, kwestią czasu było już tylko, kiedy zacznie się o Rubinsteinie mówić jako o pretendencie do tytułu mistrza świata. Kiedy kwestia czasu przestała być istotna, na przeszkodzie Akibie stanęła kwestia finansowa. Urzędujący wtedy mistrz - Austriak Emanuel Lasker żądał wyłożenia za pojedynek kwoty 10 000 dolarów (odpowiednik dzisiejszych 310 000 $) przy czym niezależnie od stanu meczu, większość miała przypaść aktualnemu czempionowi. Prawdopodobnie dlatego Lasker w ciągu 27 lat ''mistrzowania'' bronił tytułu zaledwie siedem razy. Szachy ( przynajmniej zazwyczaj ) to nie boks i nie dało się go zmusić do obrony mistrzostwa. Królewska gra nie miała też swojego Dona Kinga czy innego promotora gotowego taką kwotę wyłożyć, więc jej zebranie należało do pretendenta. Rubinstein nie był w stanie tego zrobić, więc historycy szachów do dziś płaczą w swoje podzielone na 64 pola poduszki, że do jego starcia z Austriakiem nie doszło. A szkoda, bo według wielu to Polak był wtedy prawdziwym szachowym królem. Gdyby w 1913 istniał system Chessmetrics Rubinstein figurowałby jako numer jeden światowego rankingu. W 1909 Akiba podzielił z Laskerem tytuł zwycięzcy turnieju w Petersburgu, ale w bezpośrednim meczu to Polak był lepszy, co także dowodzi, że miałby spore szanse na tytuł.

W międzyczasie pogarszał się stan psychiczny polskiego mistrza. Już wcześniej cierpiał on na antrofobię, czyli lęk przed ludźmi i zdarzało się, że podczas wizyt rozmaitych osób w swoim domu, uciekał przed nimi oknem. Rubinstein zaczął się także uskarżać na spacerującą mu po czole podczas gry muchę, która była wyłącznie tworem jego imaginacji. Na pewno szachiście nie pomagały przy tym opinie psychiatrów, z których jeden, podług anegdoty, miał krzyknąć radośnie: ''Tak, jest pan chory. Ale co z tego, skoro jest pan szachowym mistrzem!''.

Szanse na mistrzowski pojedynek Akibie odebrał świat, który także wykazał się nie najlepszym zdrowiem psychicznym i przeprowadził swą pierwszą samobójczą próbę. Po wojnie Rubinstein wznowił starty w turniejach, ale nim wrócił do pełni formy musiało minąć kilka lat. Sygnałem do tego, że znów jest w stanie szach-matować wszystko, co się rusza i nie ucieka na drzewo dał w 1922. Zwyciężył wtedy w Wiedniu, a w pokonanym polu zostawił niemal całą ówczesną szachową czołówkę - w tym naszego poprzedniego Nieznanego - Ksawerego Tartakowera, który jeśli dobrze kombinujemy był wtedy drugi.

W 1926 Akiba postanowił sprawdzić czy nie ma go gdzie indziej i zamieszkał w Berlinie, by następnie przenieść się do Belgii. Wciąż jednak reprezentował Polskę i w 1927 postanowił spróbować swych sił w mistrzostwach kraju. Na nich okazało się, że sił to nie ma na niego, bo Rubinstein zgarnął tytuł. Stał się też liderem biało-czerwonej reprezentacji, a że w przeciwieństwie do Adama Małysza od jej pozostałych członków nie odstawał o jakieś dwie mateje, Polska zwyciężyła na szachowej olimpiadzie w Hamburgu. Sam Akiba został MVP turnieju w 17 partiach zaliczając 13 zwycięstw, 4 remisy i 0 porażek, co wrażenie robi do dziś. Rok później tytuły nie udało się obronić i Rubinsteinowa reprezentacja musiała zadowolić się srebrnymi medalami.

Stopniowo jednak choroba zaczęła szachować Akibę skuteczniej niż od rywali i w 1932 na dobre odstawiła go od szachownicy. To że z jego psychiką było coraz gorzej, paradoksalnie uratowało mu życie. Podobno podczas gdy świat urządził sobie próbę samobójczą numer dwa, naziści chcieli zamknąć Rubinsteina w obozie koncentracyjnym. Od pomysłu odstąpili, bo uznali, że jest wariatem i go wypuścili. Po wojnie Rubinstein nie wrócił już do szachów, mimo to Międzynarodowa Federacja Szachowa w uznaniu zasług w 1950 przyznała mu tytuł arcymistrza. Akiba ostatnie lata życia spędził w domu starców, zmarł 14 marca 1961 - według jednych źródeł w Brukseli, według innych, w Antwerpii.

Już dwa lata po śmierci arcymistrza rozpoczęto organizować w Polanicy-Zdroju coroczny międzynarodowy turniej szachowy jego imienia. Jego imię nosi też wiele szachowych manewrów. Często podkreśla się jednak, że wkład Rubinsteina w rozwój szachów nie jest tak duży, jak mógłby być, gdyby napisał poświęconą królewskiej grze książkę. Tego jednak nie uczynił, więc wiedza o jego talencie ogranicza się do analizy jego partii oraz opowieści mu współczesnych. Jest to jednak postać zdecydowanie warta przypomnienia, zwłaszcza w czasach, gdy Akiba kojarzy się ludziom z japońskimi geekami zajmującymi się grami w których królowe zamiast zbijać wieżą, z wieży się ratuje (o tym, że owe królowe mają tam nienaturalnie wielkie oczy i zielone włosy nawet nie wspomnimy).

bazyl & miszeffsky

Copyright © Agora SA